Magdalena M. Baran
Potyczki z deficytem
Wśród telewizyjnych newsów coraz więcej obrazków z Grecji. Za niecałe dwa tygodnie ojczyznę Solona i Arystotelesa czekają kolejne wybory parlamentarne, których wynik pozostaje niepewny. „Na dwoje babka wróżyła” – można powiedzieć, starając się bez niepokoju myśleć o wakacjach na Korfu czy Kos. Trudno jednak bez emocji myśleć o Atenach, gdzie kryzys, z którym ściga się znaczna część państw miłujących popołudniową sjestę, zbiera coraz większe żniwo. Przedsiębiorcy zamykają firmy, w najlepszym wypadku przenoszą się do mniejszych biur w tańszych dzielnicach zadłużonej stolicy. Na budynkach coraz częściej widać tablice z napisem „na sprzedaż” lub „do wynajęcia”, a tuż obok nich straszą wypalone lokale – pozostałości po kolejnych falach antyrządowych demonstracji. Niektórzy mówią, że w kraju wieje grozą, a dzisiejsza Grecja chwieje się znacznie mocniej niż pamiętające jej świetność ruiny.
Niewzruszony Akropol góruje ponad miastem, za nic mając modły zanoszone do tych, czy innych bogów. Nieco lepiej mają się ponoć Portugalczycy, Hiszpanie (nawet ze swym gigantycznym bezrobociem i zadłużeniem najbogatszych nawet prowincji),a nawet Włosi, o których od czasu przejęcia sterów przez Mario Montiego zrobiło się jakby… ciszej. Z większymi czy mniejszymi kłopotami boryka się oczywiście i Wyszehrad. Tu jednak częściej niż o kryzysie usłyszymy o domykaniu budżetów, wahaniach PKB, kolejnych reformach i falach oszczędności. Wszystko to zamyka się w „potyczkach z budżetem”. Jednak niektóre spośród nich można uznać za działania o wymiarze nie tylko gospodarczym, ale i przewrotnie politycznym.
Ze swymi reformami wciąż borykają się Czesi. Niby u nich ciszej i spokojniej, a przecież niedawno strajkowali rolnicy. W ramach łatania dziur i szukania oszczędności rząd w Pradze postanowił bowiem sięgnąć i do kieszeni tej – w naszym regionie wciąż mocno uprzywilejowanej – grupy. Poszło o rządowe dopłaty do paliwa rolniczego, które Praga zamierza mocno ograniczyć. Ostrożnie deklaruje jednak chęć rozmów, można więc przypuszczać, iż i tym razem będzie (choć w pewnym stopniu) aksamitnie.
Mniej delikatnie wyraża się o pomysłach lewicowego rządu Roberta Fico słowacka opozycja. Uzyskawszy wotum zaufania, nowy („stary”) premier ogłosił bowiem nie tylko plany związane z (a jakże!) obniżeniem deficytu budżetowego (na razie bez konkretów), ale również rewolucję w dotychczasowym systemie podatkowym. „Czysty populizm!” – zakrzyknęła opozycja, słysząc o zniesieniu obowiązującego dotąd, niekoniecznie darzonego przez wszystkich „sympatią” 19-procentowego podatku liniowego. W jego miejsce miałby pojawić się podatek progresywny, a także (i tu prawica upatruje działania „pod publiczkę”) nowa stawka podatkowa obowiązująca najbogatszych Słowaków. Pomysł Fico ochrzczono już mianem „Janosikowego podatku”, nic jednak nie wskazuje na to, aby lewicowy rząd nie miał wprowadzić go w życie.
Pozornie spokojniej na Węgrzech. Ledwie kilka dni temu Victor Orbán mógł bowiem cieszyć się z dobrej unijnej wiadomości. Przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso ogłosił bowiem, iż KE zarekomendowała zawieszenie kary finansowej (częściowego zamrożenia dotacji z Funduszu Spójności z puli na rok 2013) wobec Węgier, którą obłożono naszych bratanków w ramach procedury nadmiernego deficytu. Orbán odetchnął, wszak prawie pół miliarda euro piechotą nie chodzi. Ochoczo zabrał się przy tym za kolejna falę naprawiania kraju, zapewniając, iż jego rząd ma pomysł nie tylko na ograniczenie deficytu, ale również na zwiększenie konkurencyjności węgierskiej gospodarki. Jednak pierwszy z ogłoszonych pomysłów oszczędnościowych, na pozór logiczny i zasadny, może okazać się bardzo przewrotnym zabiegiem politycznym. Oto bowiem premier chce by na lata 2013 i 2014 zlikwidować rządowe dotacje dla partii politycznych. Zaczynanie od samoograniczenia zawsze spotka się z pozytywną reakcją społeczeństwa, zmęczonego rozgrywkami i przetasowaniami na politycznej arenie (zwłaszcza po lewej stronie). Jednak taki ruch może mieć wpływ na coś więcej niż budżet państwa. Biorąc pod uwagę, że Węgry czekają wówczas wybory parlamentarne trudno wyobrazić sobie by partie opozycyjne miały szansę stanąć do równej walki z dysponującym każdą niemal siłą Fideszem. Wszak (wedle szacunków) aż 80-90 procent ich budżetu stanowią właśnie dotacje, które Orbán postanowił radośnie zawiesić. Cóż, ponoć każdy sposób zmiatania politycznych przeciwników jest dobry, a gdy przebiega on pod pozorem „troski” o państwowy budżet zyskuje poparcie przynajmniej części społeczeństwa. „Wszak mamy kryzys” – może powiedzieć Orbán, z czułością i zrozumieniem zwracając swe oczy ku wybrzeżom Grecji. Pozostaje mieć nadzieję, że węgierska opozycja poradzi sobie „bez wewnętrznego budżetu”, a może właśnie dzięki niemu uszczknie Fideszowi choć odrobinę władzy.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 178 (23/2012) z 5 czerwca 2012 r.