Wojciech Kacperski

Евро-Варшава, czyli o tym, jak to Polacy przyjęli Rosjan w swojej stolicy

Mecz Polaków z Grekami zelektryzował całą Warszawę w dniu rozpoczęcia mistrzostw Europy. Jednak to spotkanie z reprezentacją Rosji było wydarzeniem, które stolica zapamięta z pewnością na dłużej. I nie chodzi tutaj tylko o szczególną dramaturgię tego, co działo się na murawie Stadionu Narodowego, ale również o to, jakie sceny tego dnia zdarzyły się na ulicach.

Ranek 12 czerwca przywitał Warszawę ładnym słońcem. Mimo iż prognozy dopuszczały opady, pogoda okazała się doskonała. Przemieszczając się w nerwowym, przedpołudniowym ruchu ulicznym, wypatrywałem samochodów zarówno polskich, jak i rosyjskich kibiców. Pojawiały się. Z każdą godziną było ich coraz więcej – niektóre z małymi flagami poprzyczepianymi do tylnych szyb, inne z wielkimi, dumnie powiewającymi na wietrze. Sympatycy obu drużyn bardzo szybko zaczęli pojawiać się również na moście Poniatowskiego oraz pod samym Stadionem.

Most Poniatowskiego tego dnia okazał się szczególnym miejscem. To on stał się bowiem sceną porachunków polsko-rosyjskich. Obawiano się tego zresztą. Już po spotkaniu Czechów z Rosjanami, które odbyło się kilkadziesiąt minut po pierwszym meczu Polaków w piątek, gdy we Wrocławiu Rosyjscy kibice pobili się z ochroniarzami, rozpoczęła się dyskusja, czy w Warszawie nie dojdzie do wyładowania negatywnych emocji. Aby to niejako złagodzić, o poranku ktoś sfotografował i wrzucił do sieci napis, jaki pojawił się na jednej z osłoniętych wieżyczek mostu Poniatowskiego. Pozytywny przekaz, jaki z niego płynął, dawał nadzieję, że być może miasto przeżyje ten wieczór bezboleśnie.

Godziny upływały i mecz zbliżał się wielkimi krokami. Jeżdżąc po mieście, napotykałem coraz to dziwniejsze formy celebrowania meczu przez Polaków – Nowym Światem sunął mały samochód, udekorowany narodowymi barwami, z którego dobiegały różne odgłosy kibicowania: przyśpiewki stadionowe i tym podobne (ruszyłem z początku w jego kierunku, myśląc, że to jakaś zorganizowana grupa kibiców). Samochód ten ogłaszał również (chyba jednak z nadmiernym optymizmem) przewidywany wynik zbliżającego się meczu.

Nadszedł wreszcie ten moment i pojechałem w stronę miejsca, z którego miał wyruszyć przemarsz Rosjan. Już w Alejach Jerozolimskich, na wysokości Dworca Centralnego, zaczął się korek. Sygnalizacja świetlna została wyłączona, policja kierowała samochody w boczne ulice. Za rondem Dmowskiego zobaczyłem pierwsze zatrzymane tramwaje, z których pośpiesznie wysiadali pasażerowie. Powoli atmosfera zaczynała robić się nerwowa. W okolicy ronda de Gaulle’a stały już regularne tłumy. Przepisy ruchu przestały obowiązywać. W stronę pierwszych wieżyczek mostu Poniatowskiego szedł różnokolorowy tłum, w większości powiewający biało-niebiesko-czerwonymi flagami. Jednak wplątywali się w niego również Polacy. Na miejscu wydarzenia był tak nieprawdopodobny tłok, że nawet nie próbowałem wchodzić na sam most. Nie trzeba było tego nawet robić, bo wydarzenia były doskonale widoczne: pod górnym wejściem na stację Warszawa Powiśle zbierał się tłum Rosjan, który oddzielony był kordonem policji od zgrupowanego po przeciwnej stronie, tuż obok wejścia do Muzeum Wojska Polskiego, tłumu Polaków, prowokującego wykrzykiwanymi pod adresem Rosjan obraźliwymi hasłami. Przenosząc się na stronę Rosjan, zobaczyłem, jak tłum zaczął gwałtownie ruszać – doszło do kilku przepychanek, wybuchło kilka petard – wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Kordon policji dość prędko wystartował z wylotu ulicy Smolnej i podążył w stronę zajścia. Na jednej z wieżyczek usadowili się Polacy i tryumfalnie zapalali race.

Gdy Rosjanie wyruszyli w kierunku Stadionu, powoli zacząłem opuszczać swoje miejsce, kierując się w stronę Strefy Kibica. W Alejach Jerozolimskich nadal panował chaos. Niezależnie od tego, co działo się na moście, tutaj również dochodziło do przepychanek, głównie pomiędzy pseudokibicami a policją. Kordony służb mundurowych coraz szczelniej zamykały przejścia pomiędzy ulicami, blokując strumienie ludzi. Kibice jednak znajdowali drogę na Stadion. Gdy znalazłem się na wysokości Rotundy, zobaczyłem następny kordon policji, tuż obok opancerzonego wozu. Podobno doszło do jakichś przepychanek w tym miejscu wcześniej (tak opisywali wszystko rozentuzjazmowani widzowie, którzy stali w pobliżu i z uśmiechem na ustach obserwowali to, co się dzieje w około). Mimo obecności policji atmosfera była dość spokojna – polscy kibice śpiewali narodowe przyśpiewki stadionowe, mijały ich grupy Rosjan zmierzających w stronę Stadionu. Znad dachów kamienic obserwował to wszystko policyjny helikopter.

Z każdą minutą tłum wokół Strefy Kibica gęstniał. Nad miastem unosił się śpiew kibiców zagłuszany przez odgłos przelatującego helikoptera. Gdy na Stadionie Narodowym zabrzmiał „Mazurek Dąbrowskiego”, tłum pod Pałacem Kultury również zaśpiewał. Hymn polski zabrzmiał nad Warszawą.

Po meczu wokół Placu Defilad zaczęli krążyć ludzie. Rozentuzjazmowany tłum przeplatał się ze służbami porządkowymi, wraz z ekipą sprzątającą (ulice i chodniki były pełne porozbijanych butelek, papierowych kubków oraz plastiku). W Alejach Jerozolimskich nadal było niespokojnie – interweniowała policja – jednak chaos nie przedostał się do innych części Śródmieścia.

Po meczu Polski z Rosją media zdominował temat pseudokibiców rozrabiających na ulicach Warszawy. Jako osoba, która czynnie obserwowała większość zdarzeń, a także była blisko centrum niektórych, stwierdzam, iż zdarzenia te miały charakter raczej punktowy i nie powinny być traktowane jako zdarzenia, które zdominowały całe miasto. Większość osób być może nawet nie zdawała sobie sprawy, że do nich doszło. Kordony policji zwracały na siebie uwagę i zmieniały w dość szczególny sposób wygląd ulic, jednak ostudzały również wszelkie wzrosty temperatury u niektórych osób. Nie chcę bronić polskich zadymiarzy, którzy niewątpliwie mieli swój udział w burdach, zdarzających się tego dnia w stolicy. Chciałbym jednak przypomnieć, iż nie przyjęły one w żadnym momencie charakteru masowego, wydarzały się w różnych częściach Śródmieścia i o różnych porach. Dodać również należy, iż zamieszki te niekoniecznie należy wiązać z jakąś rzekomą nienawiścią polsko-rosyjską – w większości przypadków do bójki dochodziło bezpośrednio między pseudokibicami a policją. Nie wszyscy Polacy byli zresztą tego dnia bojowo nastawieni – niektórzy do późnego wieczora czas spędzali pod pokojową tęczą na Placu Zbawiciela.

* Wojciech Kacperski (1986), student filozofii i socjologii UW. Miejski przewodnik po Warszawie. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 179 (24/2012) z 12 czerwca 2012 r.