W piątek 8 czerwca Warszawę obudziło piękne słońce. Powietrze było czyste. Całe miasto zaczęło ten dzień właściwie tak samo, jak każdy inny. Tradycyjnie Aleje Jerozolimskie zapełnione były samochodami. Jedyna chyba różnica polegała na tym, że otwarta dzień wcześniej na Placu Defilad Strefa Kibica dźwiękowo zwracała na siebie uwagę nawet z odleglejszych zakątków Śródmieścia. Tego dnia na ulicach pojawili się także zagraniczni kibice – gdy warszawiacy jeszcze siedzieli w pracy, ulicami miasta maszerowali kolorowi turyści. Ponieważ słońce nieubłaganie przygrzewało, a wielki mecz się zbliżał, co poniektórzy już przed południem schładzali się zimnym piwem.
Piłkarskie dekoracje przybrały różne formy – od takich, które budzą pozytywne emocje, po zwyczajną, trudną do wytłumaczenia tandetę. Piłkarzyki, które stoją w kilku miejscach Warszawy (na zdjęciu – stojące na skrzyżowaniu Chmielnej i Nowego Światu), są z pewnością miłym akcentem w przestrzeni publicznej, animującym ją społecznie. Z kolei poustawiane w różnych miejscach miasta syrenki, stylizowane na rzeźbę syrenki warszawskiej dłuta Konstantego Hegla (tej, której replika stoi na rynku Starego Miasta), trzymające piłkę zamiast miecza i mające flagi uczestników turnieju na tarczy, to zdecydowanie nietrafiony pomysł. Jak ktoś słusznie zauważył, te piłki rozmiarem są bliższe piłce ręcznej niż nożnej.
Pisząc o dekoracji miasta, nie sposób nie wspomnieć o jednym. To chyba najbardziej widoczny znak w przestrzeni miejskiej, świadczący o obecności tych mistrzostw – barwy narodowe. Grupy kibiców ubrane na biało-czerwono lub niebiesko-biało (barwy Grecji) spacerujące ulicami Warszawy w ciągu dnia oraz wielki zbity tłum maszerujący w kierunku Stadionu Narodowego przed meczem – to chyba dwa najtrwalsze wspomnienia z obserwacji miasta w trakcie tego dnia. Dekoracje przyjmują wszystkie możliwe formy – od odpowiednio przystrojonych balkonów, poprzez flagi mocowane do samochodów, po subtelne akcenty w „przyodzianiu”… zwierząt. Dzieje się to, o czym pisał Michael Billig w „Codziennym powiewaniu flagą ojczyzny” – naród jednoczy się pod flagą swojej narodowej drużyny sportowej.
Ten dzień był szczególny pod wieloma względami – także pogodowymi. Tuż przed spotkaniem nad Warszawą przeszła burzowa chmura, która zmyła z ulicy niektórych kibiców (i podobno przemoczyła do suchej nitki niezmordowane tłumy oczekujące już na pierwszy gwizdek w Strefie Kibica).
W chwili, gdy zaczął się mecz, całe miasto zamarło. Ulice opustoszały. W galeriach handlowych pojedynczy klienci robiący zakupy wyglądali trochę jak kosmici (i tak się trochę też czuli, jak później słyszałem). Gdy po meczu miasto zalał biało-czerwony tłum, obawiałem się, że może dojść do niepokojących zdarzeń. Tutaj polscy kibice zaskoczyli, bo jak podawały zresztą następnego dnia stołeczne media, w mieście, poza kilkoma pojedynczymi rozbojami, nie doszło do żadnych poważniejszych zdarzeń.
A zatem: czy miasto stało się aż tak bardzo inne? Pierwszy dzień EURO 2012 był niewątpliwie szczególny, dlatego miasto mogło wydawać się nieco bardziej ożywione. Jednak sam jego przebieg był bardzo spokojny. Następne dni przyniosły zaś z pewnością ulgę wszystkim tym, którzy obawiali się, że turniej okaże się zbyt uciążliwy dla codziennego funkcjonowania. Strefa Kibica dość skutecznie zebrała wszystkich miłośników futbolu. Ulice przez sobotę i niedzielę były wprawdzie zapełnione turystami, jednak w tym wypadku „winnym” był poniekąd weekend i można oczekiwać, że w dni powszednie Warszawa raczej zapomni o trwającej imprezie. Zobaczymy jednak, co będzie, gdy EURO przypomni o sobie w dniu, w którym stawimy czoła Rosjanom.