Próbowałam ulec pokusie z okładki jednego z czasopism dla nastolatek i znaleźć na boiskach najlepsze ciacho wśród piłkarzy (a może i jakieś by się znalazło wśród sędziów czy trenerów?). Jeszcze dwa dni przed pierwszym gwizdkiem zarzekałam się, że w tym roku w głowie mi tylko modne fryzury futbolistów i to, gdzie będzie nocować Shakira podziwiająca grę swojego hiszpańskiego chłopaka.

Wszystko na próżno. Już wiem, że zamiast przepojonych erotyzmem wieczorów czekają mnie tylko prozaiczne futbolowe katusze: zdarte gardło, stany przedzawałowe, a w najgorszym wypadku obłęd i zapijanie smutków. W czwartkową noc z najbliższej odległości zobaczyłam cichy i subtelnie oświetlony Stadion Narodowy – i dotarło do mnie: TO JUŻ. Następnego dnia, niespodziewanie dla mnie, tuż po godzinie 18 zaczęłam przemawiać do telewizora. I jak w czasie oglądania najgorszego horroru – musiałam mówić, mówić, mówić, zagadując najstraszniejsze sceny. Euro jednak mi chyba zaszkodziło, tamtej nocy nie spałam dobrze (czy tak będzie, dopóki nie odpadniemy?).

Prawdziwa groza zdjęła mnie jednak, gdy w sobotę, jadąc metrem, usłyszałam: „Następna stacja – Centrum. Przesiadka na Stadion Narodowy” i… poczułam dumę i wzruszenie. Jak to? A gdzie oburzenie na miliony złotych bez sensu wydane na stadiony i strefę kibica – przecież to wszystko jak krew w piach! A kwitnąca w czasie turnieju prostytucja, tłok i śmieci przed żoliborskimi kebabami? Ale widocznie stara miłość nie rdzewieje – tylko czekać aż zakupię – tfu! – „Skarb kibica”… I to wszystko przez dwudziestu facetów biegających w tę i nazad za piłką, i kolejnych dwóch stojących między słupkami. Przez monumentalne stadiony. Bo takie rzeczy to teraz tylko w Polsce! (No i „trochę” też na Ukrainie).

Już w sobotę wieczorem ostatecznie pogodziłam się ze swoim losem. Jak do tej pory obejrzałam wszystkie mecze, mam już także własną teorię dotyczącą dalszych losów Polaków w turnieju i faworytów. I wciąż mam nadzieję, że nasi chłopcy (i dziewczynki!) na podwórku z dumy wreszcie będą chcieli być jak polscy – a nie tylko jak zagraniczni – piłkarze. Na to, co pod trykotami – choć z zaciekawieniem – patrzę już chyba tylko mimochodem. Nie zmieniły się natomiast dwie rzeczy: nadal za niesłychanie głupie i nieciekawe uznaję wszelkie komentarze mnożących się w programach publicystycznych „znawców” futbolu, zaś twarz i figura Cristiano Ronaldo wciąż odrzucają od telewizora (choć mniej niż parę lat temu – wiek mu służy, a może fryzjerska moda znośniejsza?). Oczywiście desygnaty słów-kluczy, takich jak „pupa” czy „łydka”, nadal mają swój czar, jednak coraz bardziej zachwycają porywające akcje z piłką oraz falujące sportowe emocje. Cóż – sceptycy, miejcie się na baczności jeszcze przez kilka tygodni – to się może przydarzyć każdemu! Piłkarska gorączka grasuje!