Jarosław Kuisz

Kłopoty z kobietami

Pierwsza kobieta

Spójrzmy na północ. Na sam miękko wybrzuszony czubeczek Heksagonu. Podczas pierwszej tury wyborów parlamentarnych we Francji szczególną uwagę przyciągnął skromny okręg departamentu Pas-de-Calais. Właśnie tam – a nie w Paryżu czy innym mieście o starodawnej nazwie – skrajna prawica i skrajna lewica starły się czołowo.

Pierwsza do walki stanęła Marine Le Pen, Słynna Córka, a także liderka Frontu Narodowego. W pejzażu słynącym z bezrobocia i pesymizmu ogłosiła chęć kandydowania do Zgromadzenia Narodowego. W programie dostarczyła wyborcom przesłanie swojego papy, Jean-Marie Le Pena, w szczególności niechęć do imigrantów oraz solidną dozę eurosceptycyzmu. W czasach kryzysu to hasła chwytliwe.

Szybko dołączył do rywalizacji trybun komunistycznego Frontu Lewicy, Jean-Luc Mélenchon – odkrycie ostatnich wyborów na prezydenta V Republiki. Urodzony w Maroku, były trockista, socjalista i mason, zapowiedział, że chce pokonać córkę starego Le Pena w bezpośredniej walce. Okrasił to, jak zawsze, barwnymi epitetami. Sztukę wyprowadzania liderki FN z równowagi opanował skądinąd do perfekcji. Jeszcze podczas niedawnego wyścigu o stanowisko głowy państwa w trakcie jednej z telewizyjnych debat Marine Le Pen… po prostu odmówiła jakiejkolwiek wymiany zdań z Mélenchonem. Rozmawiała jedynie z dziennikarzem prowadzącym program telewizyjny. Kandydat komunistów usiłował sprowokować liderkę do reakcji, podczas gdy ona niestrudzenie porządkowała kartki papieru. Wszystko na oczach milionów widzów. Publiczność w studio bawiła się przewybornie.

To już jednak historia. Wstępne wyniki I tury wyborów do 577-osobowej izby niższej legislatywy ogłoszono w niedzielę wieczorem. Następnego dnia potwierdziło się „najgorsze”. Marine Le Pen otrzymała ponad 42 proc. głosów. Tuż za nią uplasował się… Nie, nie, bynajmniej nie Mélenchon, lecz szerzej nieznany kandydat macierzystej partii obecnego prezydenta Francji (PS). Mélenchon wypadł z gry. Sam Front Narodowy uzyskał trzynastoprocentowe poparcie w skali kraju, a to oznacza niemal pewne miejsca w izbie niższej parlamentu.

Sukces skrajnej prawicy? Tylko w jakim sensie ta prawica jest jeszcze „skrajna”? Były prezydent Nicolas Sarkozy, wspierany przez swoją partię UMP (teoretycznie centroprawicową), nie wahał się śmiałym gestem sięgać do haseł do tej pory widywanych w programie Frontu Narodowego. Ograniczanie imigracji, straszenie możliwością islamizacji kraju czy wreszcie proponowanie czasowego zawieszania strefy Schengen – wszystko to potwierdził w telewizyjnym pojedynku jeden na jeden z Hollande’em. Minister obrony w rządzie François Fillona (Gérard Longuet) publicznie dopuścił myśl o współpracy z FN. Inni politycy UMP zdystansowali się wobec tak „znakomitych” pomysłów członka rządu, ale wyborcze życie przecież toczy się dalej. Flirtowanie na prawicy trwa. Marine Le Pen właśnie zapowiedziała, że wycofa dwóch kandydatów FN z II tury wyborów. Dlaczego? Aby ułatwić zwycięstwo UMP nad Partią Socjalistyczną, która tryumfuje jak Francja długa i szeroka.

I jeszcze dwie kobiety

Prawie cała Galia została podbita przez socjalistów, z wyjątkiem jednej miejscowości, gdzie kandyduje druga słynna kobieta francuskiej polityki… Ségolène Royal, była partnerka obecnego prezydenta, matka czwórki jego dzieci, a swego czasu kandydatka PS na urząd głowy państwa. W trakcie wyborów prezydenckich lojalnie poparła niewiernego jej François Hollande’a. Bezsprzecznie przyczyniła się do zwycięstwa byłego partnera, choć ten już pokazywał się publicznie z nową partnerką. Gdy Hollande uroczyście przejmował od Sarkozy’ego Pałac Elizejski, Royal wraz z dziećmi dyskretnie odsunęła się w cień. Nic nie zepsuło piękna ceremonii.

I w ogóle wszystko układało się pięknie i socjaldemokratycznie – aż do teraz. Oto politycznie wierna partii Royal, teraz sama jako kandydatka do Zgromadzenia Narodowego, ma wszelkie szanse przegrać z kretesem walkę o miejsce w Pałacu Burbońskim. Wyeliminuje ją zapewne mało znany poza Francją polityk (o którym można wspomnieć tyle, że sam był kiedyś członkiem PS). I tu zaczyna się robić pikantnie.

Jako urzędujący prezydent Hollande zdecydował, że wobec toczących się wyborów przyjmie pozycję ponadpartyjnego arbitra. Widząc jednak, że kandydująca matka jego dzieci może przegrać miejsce w parlamencie, odstąpił od tej szlachetnej pozycji. Publicznie poparł Royal. W tym miejscu do wątków znanych z komedii mieszczańskiej, w której francuscy autorzy są przecież niezrównani, dochodzą nowinki komunikacyjne. Oto obecna partnerka Hollande’a „zaćwierkała”. Tak, tak, właśnie na twitterze cała Francja znalazła ciepłe słowa jej politycznego poparcia. Dla kogo? Ni mniej, ni więcej, tylko dla… kontrkandydata Royal!

Kto się w tym galimatiasie połapie, łatwo zrozumie powody, dla których po raz pierwszy od wyborów Hollande może utracić kilka procent poparcia. Komentatorzy oniemieli. Francuzi czekają na rozwój wydarzeń, jakby przez nowoczesną dziurkę od klucza podglądali prezydencką parę ćwiczącą się w bezstronności.

* dr Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 179 (24/2012) z 12 czerwca 2012 r.