Jeszcze w 1969 roku był członkiem Czechosłowackiej Partii Komunistycznej, ale już w 1971 został aresztowany i tym samym rozpoczął najdłuższy więzienny maraton wśród wszystkich czechosłowackich (a może i w ogóle środkowoeuropejskich) opozycjonistów – osiem lat za kratami, w dwóch ratach. Jak sam podkreślał, zwłaszcza ten pierwszy więzienny czas – sześć lat za działalność antypaństwową środowiska „Komuniści w opozycji” – był dla niego gehenną. Nie dlatego, że trwał tak długo, ale dlatego, że razem z nim do więzienia trafiła też spora część rodziny: córka Anna, synowie Václav i Jan oraz synowa Ivana. Sam o więzieniu nie lubił mówić, zbywał to żartobliwym: „takie ćwiczenia sportowe”. Wyszedł w grudniu 1976 roku, warunkowo. Już styczniu stał się jednym z pierwszych sygnatariuszy Karty 77, potem – jednym z jej rzeczników (nazwiska i adresy rzeczników pojawiały się na wszystkich dokumentach i w bibule). Drugi raz skazano go w związku ze słynnym spotkaniem czechosłowackiej i polskiej opozycji demokratycznej w Karkonoszach w 1978 roku. W latach 80. był jednak dalej jednym z najbardziej aktywnych działaczy Karty. Chyba na nikogo, oprócz Václava Havla, władza nie była tak uczulona. Może dlatego, że był autentycznym dysydentem i samym swoim istnieniem stanowił wyzwanie dla systemu?
Urodzony w 1927 roku na Morawach, Šabata wstąpił do KPCz zaraz po wojnie. Inny zapalony ideowiec, który stał się z czasem „wrogiem ludu” – Milan Kundera – twierdzi, że w tamtych dniach do partii garnęły się wszystkie największe umysły i najlepsze talenty Czechosłowacji. Ziarno od plew oddzieliła jednak dopiero Praska Wiosna. Kiedy zaczął się proces odnowy i spóźnionej czechosłowackiej odwilży, Šabata był już uznanym naukowcem (wykładał najpierw teorię marksizmu, a potem psychologię na Uniwersytecie w Brnie) i rozpoznawalnym politykiem. Wierzył wtedy w socjalizm z ludzką twarzą – antytotalitarny i demokratyczny. Zaraz po sowieckiej inwazji w 1968 roku, kiedy reformatorzy partyjni zmagali się desperacko z partyjnym betonem, został wybrany na członka KC. W słynnym wystąpieniu na praskim Zamku jako jedyny otwarcie wystąpił przeciw kapitulującemu kierownictwu i niezdecydowanemu Dubčekowi, czym przysporzył sobie zaciekłych wrogów w obozie „normalizacji”. Rok później został usunięty z KPCz, a katedrę psychologii zamienił na betoniarkę na budowie.
To jednak jeszcze specjalnie go nie wyróżniało. Taki los stał się udziałem całej masy reformatorów i ich sympatyków. Wielu z nich organizowało później opozycyjne podziemie, wielu tworzyło lewe skrzydło Karty 77, złożone z dawnych działaczy KPCz. Być może to właśnie długoletnie więzienie uczyniło Šabatę wyjątkową postacią w tym gronie. Z jednej strony dało mu dystans do świata, umiejętność oddzielania spraw ważnych od chwilowego szumu, a z drugiej – unikalny kontakt z rzeczywistością. Tego kontaktu nie mieli inni partyjni weterani. Władysław Bartoszewski załamuje w pamiętnikach ręce choćby nad nowomową spotkanego w Niemczech Zdenka Mlynářa, jego językiem i wyobraźnią, które zdawały się pochodzić z innej epoki. Šabata zerwał z tamtym myśleniem już na początku lat 70., a nowy antytotalitarny kierunek nazwał później „zwrotem nowodemokratycznym”.
Nie mówił i nie pisał dużo, ale za to zawsze jasno i elektryzująco. Miał wyjątkowy talent inspirowania ludzi młodszych od siebie o dwadzieścia, czterdzieści, a nawet sześćdziesiąt lat. W tym mógł się z nim równać tylko Jacek Kuroń. Byli do siebie zresztą podobni pod wieloma względami. Nigdy nie stracili z oczu swoich ideałów, ale obcy był im dogmatyzm, a żądzy zemsty chyba w ogóle nie znali.
O odmienności spojrzenia Šabaty decydowało też Brno, w którym mieszkał aż do śmierci; położone w pół drogi między Pragą a Bratysławą, nie tylko geograficznie, ale też mentalnie. Šabata, mówiący zawsze z wyraźnym morawskim akcentem, nigdy nie popadł w praski elitaryzm, który tak ciążył na trzonie środowiska Karty. W Brnie zaś był chodzącą instytucją. Właściwie każda istotna inicjatywa opozycyjna była z nim powiązana. Kiedy najmłodszy z „chartystów”, Petr Pospíchal (ur. 1960), opowiadał o petycji przeciw rozmieszczeniu rakiet jądrowych na terenie Czechosłowacji, wskazał Šabatę jako jej pomysłodawcę. Kiedy ekologiczny aktywista i publicysta Jakub Patočka (ur. 1973) opisywał swoje pierwsze opozycyjne próby, inspiratorem akcji także okazywał się nestor brneńskich dysydentów. To bynajmniej nie znaczy, że Šabata odcinał się od praskiej centrali Karty. Wręcz przeciwnie – był z nią w stałym kontakcie. Jej motorem była przecież jego córka Anna Šabatová (rzeczniczka m.in. „Solidarności Polsko-Czechosłowackiej”), a także zięć Petr Uhl. Ich mieszkanie przy ulicy Angielskiej (Anglická) na praskim Nowym Mieście było dla Karty 77 tym, czym żoliborska „centrala” KOR-u przy Mickiewicza 27.
Jest jednak coś, co wyraźnie odróżnia Šabatę od Kuronia. Ten drugi był wiecznym działaczem, ten pierwszy – także wybitnym wizjonerem. Jeśli chodzi o myślenie szerokimi kategoriami, międzynarodowymi, kontynentalnymi – być może największym wśród wszystkich dysydentów. Jako pierwszy zrozumiał polityczne i moralne znaczenie, jakie dla opozycji miało nawiązanie dialogu z najważniejszym społecznym ruchem Europy Zachodniej lat 80. – ruchem na rzecz rozbrojenia nuklearnego. Jego otwarta wymiana listów z czołowym ideologiem ruchu pokojowego, brytyjskim filozofem Edwardem P. Thompsonem, w unikalny sposób ukazuje moralne bogactwo i polityczną mądrość, jaką dysydenci mogli czerpać z totalitarnego doświadczenia Europy Wschodniej, by mówić o sprawach istotnych dla całego świata.
Šabata był też pomysłodawcą i głównym autorem opublikowanego przez Kartę 77 w 1985 roku Apelu Praskiego. Zawarta w nim wizja zjednoczonej Europy (i Niemiec!) oraz pokoju przez demokratyzację zainspirowała już nie jednostki, ale całe ruchy społeczne po obu stronach żelaznej kurtyny. To, że zachodni ruch pokojowy stał się pod koniec lat 80. w zasadzie ruchem na rzecz praw człowieka w Europie Wschodniej, było w ogromnej części zasługą Šabaty. To także jego wizję Europy bez bloków, za to opartej na poszanowaniu praw człowieka, próbował (do czasu) wcielać w życie prezydent Havel. Šabata był wtedy szefem komisji spraw zagranicznych czechosłowackiego parlamentu i ministrem bez teki. Nie podzielał jednak bezgranicznego zaufania Havla do Stanów Zjednoczonych i NATO (co nie znaczy, że był im wrogi – raczej sceptyczny, bo brał prawa człowieka bardzo poważnie). Nie miał też nic z dziwnej rusofobii, która udzieliła się licznym czeskim i polskim opozycjonistom. Kiedy spotkałem się z nim w Brnie w 2010 roku, przyniósł ze sobą wycinek z gazety na temat wizji Partnerstwa Wschodniego zarysowanej przez Jerzego Buzka. Widać było wyraźnie, iż cieszy go, że wreszcie ktoś zabiera się za układanie stosunków z Rosją od dobrej strony. Zawsze powtarzał, że Rosję trzeba do Europy wciągać ze wszystkich sił, a nie wznosić przed nią mur.
Społeczeństwo obywatelskie chciał budować, a nie tylko o nim mówić. Było w tym coś z idealizmu wiecznego dysydenta, ale więcej ze zwyczajnej uczciwości wobec innych i samego siebie. Był współtwórcą manifestu „Demokracja dla wszystkich”, który dał początek Ruchowi na rzecz Swobód Obywatelskich. Jego polityczne zaangażowanie już w Czechach, po „aksamitnym rozwodzie”, pozostawało też raczej na poziomie obywatelskich inicjatyw (choć kandydował jeszcze do senatu, był też jakiś czas członkiem partii socjaldemokratycznej). Od wielu lat pozostawał w cieniu, ale wspierał liczne niezależne ruchy. Jakub Patočka wspomina, jak pewnego dnia przyszedł do siedziby jego ekologicznego Ruchu Tęcza (Duha), gdy organizowali protest przeciwko budowie elektrowni atomowej w Temelínie. Powiedział wtedy: „O energetyce jądrowej nie wiem w sumie nic, ale jeśli jakiejś obywatelskiej inicjatywie udaje się w opozycji do tak ogromnej potęgi finansowej utrzymać jakiś temat otwarty tak długo, zyskując przy tym coraz większe poparcie, jest dla mnie jasne, że prawda musi być po ich stronie”.
Jego intelektualna spuścizna pozostaje wciąż (jeszcze) mało znana, nieco zapomniana, a jej nośnikiem będą raczej pokolenia młodszych polityków, publicystów i aktywistów niż nieliczne, niestety, teksty i wywiady (czeskie „dzieła zebrane” miały się ukazać jeszcze w tym roku). Wyłania się z nich jednak spójna koncepcja polityczna i filozoficzna, która zdecydowanie dowodzi, że nazywanie go „jednym z najwybitniejszych powojennych czeskich intelektualistów” nie jest żadną miarą na wyrost.