Łukasz Jasina

Święte wojny futbolowe czyli o piłce w polskim kinie

Polska miłość do futbolu ma mniej więcej tyle samo lat co kino. Czy poza opisywaniem filmowych anegdot można racjonalnie i logicznie przedstawić historię piłki nożnej na naszych ekranach? Przyjrzyjmy się epokom polskiego kina futbolowego: od jego początków po najnowsze obrazy. Jak zobaczymy, w stosunku filmowców do gry często odbija się polityczna atmosfera ich czasów.

Napastnicy ze Lwowa

Pierwszy udokumentowany mecz na ziemiach polskich rozegrano we Lwowie w 1894 roku. II Zlot Sokoli na którym niejaki Włodzimierz Chomicki strzelił pierwszą bramkę odbył się podobno w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca na którym stoi dzisiaj lwowska arena EURO. Lwów także przodował w organizowaniu pierwszych kinematografów. Nawet najzdolniejsi poszukiwacze nie odnaleźli jednak śladów futbolowych zmagań w filmikach licznych warszawskich wytwórni, które przed I Wojną Światową powstawały jak grzyby po deszczu w okolicy dzisiejszego Placu Unii Lubelskiej i nie tylko…

Na palcach jednej ręki można też policzyć napomknięcia o futbolu w kinematografii międzywojennej. Trudno się dziwić – ówczesny futbol był bowiem grą plebejską i niespecjalnie nadawał się do filmów-opowieści snutych przez naszych reżyserów na podobieństwo Hollywood. W filmach Lejtesa czy Waszyńskiego pojawiają się łódki, kajaki a nawet eleganckie korty tenisowe. Futbolowymi sukcesami Ernesta Wilmowskiego i jego kompanii którzy (wbrew temu co mówi Kwinto do Duńczyka w „Vabanku” Machulskiego) awansowali nawet do mistrzostw świata, ekscytować się mogli proletariusze z Woli, Łyczakowa, Bałut czy Giszowca, ale już nie miłośnicy „wielkiego świata”. Filmowcy zmieniający kino polskie – tacy jak Aleksander Ford czy Wanda Jakubowska – też do problematyki sportowej nie sięgali; nie pasowała im ona do koncepcji.

Rozgrywający: Gierek

Po wojnie sytuacja zmieniła się jednak całkowicie: dwa ludowe sporty; boks i piłka nożna – stały się igrzyskami mas; chwilami tylko doganiało je kolarstwo. Sporty eleganckie natomiast zaczęły być modne dopiero za Gomułki, a niektóre – jak tenis – dopiero po sukcesach Wojciecha Fibaka za środkowego Gierka. To piłka jednak królowała, stając się substytutem sprzeciwu wobec reżimu. Gdy w Chorzowie, pod koniec lat pięćdziesiątych strzelono bramkę Związkowi Radzieckiemu – wydarzenie to weszło do kanonu narodowej martyrologii pozytywnej.

Ówczesny futbol to jednak nie tylko mecze reprezentacji. Wtedy także istniał PZPN, ligi lepsze i gorsze oraz kluby sponsorowane przez możnych mecenasów. Wojskowa „Legia”, milicyjna „Gwardia”, znajdujące się pod opieką kopalń kluby Górnego Śląska, czy drużyny z Mielca, Gdańska i Łodzi. Każde z socjalistycznych księstw udzielnych walczyło z innym nie tylko na wysokości pozyskanej dotacji czy kilometry zbudowanych dróg, ale również na sukcesy miejscowych piłkarzy.

Święta wojna futbolowa

W „Świętej wojnie” (1965) Juliana Dziedziny (który zresztą w filmach sportowych się wyspecjalizował realizując rok później cenionego „Boksera”) cały ten światek pokazany jest bez ogródek; działacze śląskiego klubu dla wygranej robią wszystko. Łapówki i fortele z filmu Dziedziny nie mają jednak w sobie nic drapieżnego. Kibice „Naprzodu” to w gruncie rzeczy mili ludzie. Poddawany korupcyjnej próbie zawodnik i będąca „łapówką” dziewczyna zakochują się w sobie. Całość kończy się dobrze, a piłka pozostaje symbolem pokoju i szczęścia w śląskim miasteczku. W okresie gomułkowskiej „małej stabilizacji” – kiedy to piłka nożna była odskocznią od szarej rzeczywistości, nikt chyba nie odważyłby się na podważanie jej mitu w sposób zbyt gwałtowny. Oczywiście o łapówkach wiedział każdy – ale swój klub i tak się kochało…

W latach siedemdziesiątych, gdy nasza kadra odnosi największe sukcesy, najlepszym filmem fabularnym opowiadającym o tym sporcie jest „Niedziela Barabasza” Janusza Kondratiuka. Grany przez Zdzisława Kuźniara bramkarz, nad którym znęca się psychicznie żona grana przez Annę Seniuk, stał się metaforą tych wszystkich mężczyzn którzy na boisku szukali wytchnienia i sensu dla swojej zglajszachtowanej w rodzinnych pieleszach, cokolwiek smutnej egzystencji.

Po ’89: czas fauli

Potężny kryzys polskiej piłki jaki trwa od końca lat osiemdziesiątych do dziś i spowodowany nim upadek wiary w krajowe zmagania zasygnalizowały dwa filmy wyświetlane w Polsce w symbolicznym roku 1989. Pierwszy z nich – „Piłkarski poker” Janusza Zaorskiego zna chyba każdy kinoman. Drugi: „Pięć minut przed gwizdkiem” Mirosława Gronowskiego został zapomniany i pojawia się tylko od czasu do czasu na antenie „TV Polonia” karmiącej naszych rodaków w diasporze różnymi tego typu produkcjami. W obydwu filmach Polska piłka to przeżarte korupcją i nakierowane wyłącznie na zysk zjawisko. Pozytywni są jedynie nieliczni bohaterowie odnajdujący w futbolu sport kochany w dzieciństwie i odkrywający jej społeczne walory.

Reżyserzy filmów nie przewidzieli jednak, że kolejne dwie dekady zrobią dla złego obrazu polskiej piłki o wiele więcej. Piłka w obecnym kinie polskim niezbyt często niesie pozytywne przesłanie. Ba – prawie w ogóle się nie pojawia. Nie ma już seriali w których futbol okazywał się być dobrem, jak „Do przerwy 0:1”. Tylko czasem – jak w „Boisku bezdomnych” Kasi Adamik – sytuacja się jednak zmienia. Nie ma tam nic o PZPN i o korupcji; piłka nie jest tam sprawą panów Laty, Kręciny czy Olkowicza , ale czeladki wariatów, dla który staje się sposobem na nadanie życiu sensu. Czyli  tym, czym może być w sposób niezrównany.

* Łukasz Jasina, doktor nauk humanistycznych, członek zespołu „Kultury Liberalnej”. Mieszka w Hrubieszowie.

„Kultura Liberalna” nr 181 (26/2012) z 26 czerwca 2012 r.