Jacek Wakar
Ostatnie takie Euro
Mój podziw Mistrzostwami Europy nie słabnie, chociaż akurat ćwierćfinały spodziewanych emocji raczej nie wywołały. Cristiano Ronaldo potwierdził, że jest piłkarzem wyjątkowym i sam jeden potrafiłby roznieść w puch zapewne większość narodowych drużyn. Ronaldo, z początku odsądzany od czci, wyrasta na wielką gwiazdę tego, stawiającego na zespołowość, turnieju. Zawsze wolałem go – chimerycznego, łatwego do skrytykowania – od nieskazitelnego Messiego, na którym nigdy żadna mucha nie usiadła. To prawda, Portugalczyk z pozoru robi wiele, by go nie lubiano. Uroda modela, żel na włosach, widoczny zachwyt sobą. Ale tacy gracze od zawsze nadawali futbolowi charakter, nie święci z brazylijskich przedmieść. Krnąbrni, znający własną wartość, ceniący sławę i pieniądze. Zawodowy sport to nie jest działka charytatywna, nie idą weń miłosierni Samarytanie. Ronaldo zatem niewiele sobie robi z krytyki i szyderstw. Dba o siebie, a na Euro dba o reprezentację Portugalii. Po tych mistrzostwach jego cena jeszcze wzrośnie, będzie miał kolejne powody, aby mówić, że jest najlepszy na świecie. Kupuję to wraz z jego temperamentem jako część futbolowej konwencji.
Nie zmienia to faktu, że sam napastnik Realu Madryt niewiele poradzi, gdy przeciw niemu stanie Hiszpania. Mistrzowie świata i Europy niby nie grają olśniewająco, ale nie wywołując u swych fanów przyspieszenia pulsu, osiągają swoje. Liczyłem na Francję, ale się przeliczyłem, bo ludzie Laurenta Blanca wyszli na mecz z Hiszpanami niczym Polacy na starcie z Czechami, bez grama wiary w sukces. Szarpał niby Ribery, ale nie wskórał absolutnie nic. A La Roja zagrali dokładnie tyle, by spokojnie wygrać. Od czasu zwycięskiego Euro 2008, przez ostatni Mundial, Hiszpanie wyrzekli się dawnego wspaniałego stylu, który cieszył wszakże oczy, ale sukcesów im nie przynosił. Słynne było o nich powiedzenie „grali jak nigdy, przegrali jak zawsze”, dlatego wyciągnęli z tego wnioski. Teraz nie grają jak nigdy, częstokroć aplikują rywalom tylko jednego gola, sami stawiając na obronę. I awansują dalej, sięgają po kolejne trofea. Euro 2012 też wygrają, bo Portugalia nie da im rady. Wygrają, chyba że w finale niespodziankę sprawią Niemcy. To jest jedyna dzisiaj drużyna zdolna pokonać Hiszpanów.
Zaczęli średnio, ale z kolejnymi meczami nabierają rozpędu. Z Grecją już byli fantastyczni. Dwie stracone bramki zaciemniają obraz gry, bo Grecy zdobyli je absolutnie przypadkowo, nie stwarzając de facto nawet jednej stuprocentowej okazji. Cztery strzelone to najniższy wymiar kary. A jedna piękniejsza od drugiej. Najpierw Lahm z daleka, potem Khedira z woleja po filmowej akcji całego zespołu, wreszcie młody Reus. Niemcy nie grają jak kiedyś – topornie a skutecznie. Grają finezyjnie, niekonwencjonalnie, ciesząc się każdym kontaktem z piłką. Wydają się jeszcze mocniejsi niż przed dwoma laty w Republice Południowej Afryki, kiedy na przykład rozbili Argentynę 4:0. Mają trenera, który nie boi się ryzyka, ale minimalizuje je, znając na wskroś możliwości swoich zawodników. To, co Joachim Löw zrobił w ćwierćfinale z Grecją, zdejmując Gomeza, Müllera i Podolskiego, w ich miejsce wstawiając prawie debiutantów, było prawdziwą manifestacją siły. Udowodnił w ten sposób, że Niemcy mogliby w tym turnieju wystawić niemal dwie prawie równowartościowe jedenastki. I jeszcze jedno. Po bramce na remis, Niemcy nie poczuli się wytrąceni z równowagi, tylko zaatakowali ze zdwojoną siłą, czego efektem były dwa szybko zdobyte. Na tym polega właśnie mentalność zwycięzców, o czym już w tym miejscu pisałem.
Ona kazała mi ze spokojem oglądać spotkanie Anglików z Włochami, bowiem żadnej z tych drużyn nie dawałem żadnych szans w pojedynku z Niemcami. Włosi wygrali zasłużenie, a Andrea Pirlo strzelił karnego tak, że oniemiałem z wrażenia. Powiem, że spodziewałem się, że historia się powtórzy i jak zawsze przy karnych na największych turniejach spudłują najwięksi. Dlatego oczekiwałem pomyłki Rooneya oraz Pirlo właśnie. Ten tymczasem piłkarz Juventusu strzelił jak Panenka – zdumiewającą leciusieńką podcinką, niemal bez rozbiegu. Patrzyłem na ten strzał kilkakrotnie. Jakiej trzeba zimnej krwi, jakiej pewności siebie, by w takim momencie zaryzykować uderzenie w ten sposób…
Teraz Hiszpania-Portugalia oraz Niemcy-Włochy, a w finale Niemcy zagrają z Hiszpanami. Tak obstawiam wbrew przewidywaniom tych, którzy wietrzą powtórkę z tegorocznej Ligi Mistrzów, gdy faworyci przegrali w półfinałach. Powiem więcej: wcale nie chciałbym niespodzianki, bo dlaczego o miano najlepszej na kontynencie nie mają zagrać najlepsze drużyny w Europie, ale te, co najlepsze pokonały? Tak czy inaczej po odpadnięciu Polski Euro się wcale dla nas nie skończyło, jeszcze przez tydzień możemy pożyć w jego alternatywnej rzeczywistości i starać się nie dopuszczać do siebie coraz mocniej przypominających o sobie codziennych polskich upiorów.
Tym bardziej, że za cztery lata we Francji Mistrzostwa Europy będą całkiem inne. Zagrają nie szesnaście, a dwadzieścia cztery drużyny, co rozrzedzi dramaturgię, dopuści średniaków, obniży poziom, pomnoży mecze słabe. Będzie jak na Mundialach, które w istocie rozpoczynają się od fazy pucharowej. Przykra to zmiana, bo odbierająca Euro jego wyjątkowość. UEFA argumentuje, że idzie o popularyzację futbolu, ale akurat, gdy chodzi o nasz kontynent, mogłaby wymyślić coś bardziej sensownego. Jak zwykle stawką w tej grze są pieniądze. Więcej meczów to większe zyski z transmisji i reklam, niewątpliwie. Szkoda tylko, że przehandlowuje się ten sposób sportowy poziom tej i masowej, i jednocześnie jeszcze elitarnej imprezy.
* Jacek Wakar, szef Publicystyki Kulturalnej w Radiowej Dwójce.
„Kultura Liberalna” nr 181 (26/2012) z 26 czerwca 2012 r.