Magdalena M. Baran
Budowanie wyszehradzkiej „rodziny”
Moim Wyszehradzkim Przyjaciołom
Nie pamiętam już, ile osób wzięło udział w mojej edycji Letniej Szkoły Wyszehradzkiej. Poznaliśmy się szybko, podzieleni na narodowo wymieszane grupy, grając w przedziwną grę (której „treści” – szczerze mówiąc – nie jestem w stanie sobie przypomnieć) i śpiewając ludowe przyśpiewki z kraju sąsiadów (w moim przypadku było chyba nieco łatwiej, bo padło na „Szła dzieweczka” w wersji czeskiej). Mnóstwo było przy tym śmiechu. Dzień po dniu padały stereotypy, a wieczorne imprezy, podczas których poznawaliśmy kulturę i tradycje innych Wyszehradczyków, na długo pozostały w pamięci. Tańczyliśmy poloneza (dzięki zdjęciom pamiętam, że prowadziłam go w pierwszej parze), próbowaliśmy rozgryźć pojęcie „czeski metal”, szukaliśmy indywidualności (wówczas najbardziej enigmatycznych) Słowaków, a na koniec w rytmie czardasza chrupaliśmy paprykę. Widziany z tej perspektywy Wyszehrad wydawał się prosty, a przede wszystkim bliski. Niepopularny jeszcze, a przecież interesujący, wielowymiarowy. Jednym słowem: wart odkrycia.
W tym odkrywaniu byliśmy już poważniejsi. Przez dwa tygodnie słuchaliśmy wykładów, przybliżających każdy bodaj wymiar Wyszehradu. Było więc o polityce, o gospodarce, o meandrach ekonomii, o losach, jakie dzielili mieszkańcy naszych krajów. Wówczas pytano jeszcze o przemiany po roku 1989, o drogi, jakie każde z państw wybrało odzyskawszy wolność, a jednocześnie snuto plany związane z członkostwem w Unii Europejskiej. Był lipiec 2004 roku, nasze kraje ledwie dwa miesiące wcześniej rozpoczęły swoją unijną przygodę. W Europie na pozór niewiele się zmieniło, choć z drugiej strony zyskała ona nowe perspektywy. Mówiono wówczas, że Wyszehrad miał nabrać głębszego wymiaru, miał szansę na stanie się znaczącym głosem w UE. Miał. Mnie jednak najmocniej zapadł w pamięć wieczór poświęcony poezji Czesława Miłosza, tłumaczonej na języki krajów V4. Długo jeszcze dźwięczały mi w uszach te same strofy czytane po polsku, węgiersku, czesku i… rosyjsku, które wynosiły myślenie ponad poziom narodowych podziałów. Trwaliśmy zasłuchani.
Trudno było nam się ze sobą rozstać. Niektórzy (w tym i ja) z przyjaciółmi z Visegrad Summer School A.D. 2004 współpracują do dziś, dzieląc się wiedzą o sprawach społecznych, gospodarce i kulturze naszych krajów. Dzielimy się też wątpliwościami, jakich nastręcza świat polityki, niejednokrotnie odkrywając, że w wielu sprawach spoglądamy na nie jeśli nie identycznie, to przynajmniej podobnie.
Dziś Letnia Szkoła Wyszehradzka to już nie tylko Czesi, Polacy, Słowacy i Węgrzy. Gdy wczoraj zaglądnęłam do Willi Decjusza, gdzie trwa właśnie kolejna edycja Szkoły, spotkałam również Gruzinów, Ukraińców, Rosjan, młodych ludzi z Półwyspu Bałkańskiego. Ponoć jest nawet ktoś z Turcji. Nie planujemy w prawdzie tak znacznego poszerzenia grupy V4, ale kto wie? Najważniejsze jednak, że wszyscy oni przyjechali do Krakowa, by odkrywać Wyszehrad, by poznawać to przedziwne miejsce w Europie, gdzie narody tak różne zdają się podzielać „jedną” tożsamość. Przez najbliższe dwa tygodnie będą słuchać wykładów, dyskutować, brać udział w warsztatach, będą przyglądać się naszej kulturze. Wyjadą w jakiś sposób bogatsi. I pewnie im również trudno będzie się rozstać.
* Magdalena M. Baran, publicystka „Kultury Liberalnej”. Przygotowuje rozprawę doktorską z filozofii polityki.
„Kultura Liberalna” nr 182 (27/2012) z 3 lipca 2012 r.