Katarzyna Sarek

 Co w głowie, to i w słowniku

Pogoń za pieniądzem, ochrona środowiska i przebudowa społeczeństwa – pierwsze od siedmiu lat nowe wydanie „Współczesnego słownika języka chińskiego” pokazuje, w jakich dziedzinach życia Chińczycy musieli uzupełnić słownictwo, ścigając rzeczywistość.

Nazywany słownikiem nad słownikami i nauczycielem nauczycieli „Xiandai Hanyu Cidian” jest wydawany nieprzerwanie od 1978 roku. Wydanie z 2005 roku dodrukowywano 400 razy i rozeszło się w 50 milionach egzemplarzy. W najnowszym wydaniu pojawiło się aż trzy tysiące nowych słów i wyrażeń, a ich dobór sporo mówi o tym, z czym styka się na co dzień zwykły zjadacz ryżu.

Do słownika nie mogły nie wejść: baijin zhuyi – czciciel złota, bangdakuan – śpiący na forsie, diyi tongjin – pierwszy milion, czyli pierwsza fortuna biznesmena, który z dociekliwymi dziennikarzami radzi sobie na przykład za pomocą fengkoufei – opłaty za milczenie. Maiguan to kupowanie stanowiska w administracji, guanxiwang to sieć kontaktów, chi huikou – dostawać prowizję. Lepiej nie zetknąć się z peng ci, ludźmi, którzy pozorują wypadki, aby wyłudzić rekompensatę.

Pojawiło się dużo słów określających wyróżniające się z tłumu grupy, np. fenqing – młodzi-wściekli nacjonaliści, xiangjiaoren – człowiek-banan, czyli Chińczyk wychowany za granicą i jak banan biały w środku. Karierę zrobił znak nu – niewolnik, który połączony z rzeczownikami „mieszkanie”, „samochód” i „karta kredytowa” pokazuje nowe wymiary, chyba nie tylko chińskiego, niewolnictwa. Plemię mrówek yizu to absolwenci walczący o przetrwanie w dużych miastach, ale można wybrać inną drogę i dołączyć do kenlaozu – „obgryzaczy starych”, czyli dorosłych dzieci wczepionych w portfele rodziców. Prawdziwym pekińczykom nie podobają się beipiao, analogicznie jak słoiki rdzennym warszawiakom. Młodzi Chińczycy chyba dość swobodnie podchodzą do związków, skoro do słownika weszło shihun – małżeństwo na próbę, a także shanhun – błyskawiczne małżeństwo, często gęsto kończące się shanli, czyli błyskawicznym rozwodem. Żeby nie być malkontentem – słownikowej nobilitacji dostąpiły też: „pracownik socjalny”, „reforma zdrowotna”, „clubbing”, „gospodyni domowa” (z wyboru, nie z konieczności) czy rzeczownik „grassroots”.

Nowe technologie wymagają nowych słów. W słowniku pojawiły się yunjisuan – chmura obliczeniowa, dianzi shu – e-book, ale i wangyin – uzależniony od internetu. Dodano słownictwo giełdowe, sporo haseł związanych z blogowaniem i twittowaniem, dużo dotyczących ochrony środowiska, jak „pył PM 2.5”, „redukcja emisji CO2”, „gospodarka niskoemisyjna” czy „nowe źródła energii”.

Nie wszystkie powszechnie używane słowa zostały uznane za odpowiednio godne włączenia do słownika. Tongzhi, towarzysz, który teraz oznacza częściej geja niż członka partii, i shengnü – „resztkowa kobieta”, czyli podstarzała panna o wysokich wymaganiach, nie zostały wciągnięte do słownika, bo jak stwierdził Jiang Liangsheng, językoznawca z Chińskiej Akademii Nauk Społecznych odpowiedzialny za włączanie do korpusu nowych haseł, „nie chcemy promować takich słów w oficjalnym użyciu i właśnie dlatego ich nie dodaliśmy”.

Menadżer państwowego wydawnictwa Commercial Press przedstawiając mediom słownik, powiedział: „Wybieramy te słowa, które odnoszą się do zjawisk społecznych ostatnich lat. To nie są wyłącznie wyrazy, to symbole kulturalne odzwierciedlające zmiany w naszym społeczeństwie”. Chińskie media wypełniły się dyskusjami dotyczącymi nowego wydania słownika. Część zabierających głos uważa nobilitację nowego słownictwa za dowód upadku obyczajów, część twierdzi, że to za mało, a słownikiem rządzą zachowawczy tetrycy. Jakby nie było, można tylko Chinom pozazdrościć, że wydanie słownika trafia na pierwsze strony gazet i budzi tyle emocji.

* Katarzyna Sarek, doktorantka w Zakładzie Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com.

„Kultura Liberalna” nr 184 (29/2012) z 17 lipca 2012 r.