Jarosław Kuisz

Ognista relacja. O listach Iwaszkiewicza i Miłosza

Listy Iwaszkiewicza i Miłosza to ukoronowanie serii korespondencji związanej z Noblistą, wydanej przez „Zeszyty Literackie”

Namiętność

Jaką aurę musiał roztaczać Iwaszkiewicz, że młodzi nonkonformiści nie tylko do niego lgnęli, ale dosłownie zawierali znajomość na kolanach? W nienaturalnej postawie uniżoności poznaje go nie tylko Czesław Miłosz. Całe lata później uczyni tak inny, równie mało pokorny autor, Andrzej Bobkowski [więcej: czytaj TU ]. Ogromna siła przyciągania autora „Czerwonych tarcz” niosła w sobie coś nie tylko namiętnego, ale i głęboko nieszczerego. Gorące przyjaźnie kończyły się gwałtownym zerwaniem, które tylko za cenę uproszczeń można zrzucić na „Historię”.

Młodzieńcza fascynacja Iwaszkiewiczem jest u Miłosza doprawdy jedyna w swoim rodzaju. Pierwszy list (rozpoczynający się ni mniej, ni więcej od słów: „Szanowny Panie! Uwielbiam Pana”) „fan” z Wilna wysyła w listopadzie 1930 roku i, ku olbrzymiej radości, otrzymuje ze stolicy pisemną odpowiedź. Co więcej, „wielki pisarz” godzi się na podtrzymanie korespondencji. Od tej chwili bezgraniczne zachwyty młodego poety starszym kolegą („Pan kształtuje świat, po prostu widzę świat w barwach Pana”) będą sąsiadować ze zwierzeniami zasadniczo pozbawionymi tabu (np.: „moje doświadczenia seksualne nie są znowu tak bardzo bogate”). Iwaszkiewicz musiał szybko zorientować się, że młody chłopak wykazuje się nie tylko graniczącą z doznawaniem fizycznego bólu wrażliwością, ale i ponadprzeciętną inteligencją. Oczarowanie staje się obustronne. Mężczyźni szybko przechodzą na „ty”. Wkrótce w jednym z listów poznajemy sen Miłosza: „brałeś w nim udział Ty, raz sam w sobie, a drugi raz pewne Twoje elementy wchodziły w całokształt postaci kobiety. (…) Całowała mnie i pieściła owa istota: ukobiecony Ty”.

Niepokój

Wilno na początku lat 30. było miejscem jednocześnie prowincjonalnym, nudnawym i niepokojącym. Na młode umysły oddziaływała fascynująca bliskość nie tylko zamkniętego przed światem, stalinowskiego Związku Radzieckiego, ale i dryfujących w stronę nazizmu Prus Wschodnich. Wysoce problematyczny był także stosunek władz II RP do mniejszości narodowych. Powstawał niezwykły melanż – nuda i toksyczne idee. Oczywiste wydaje się pragnienie młodego Miłosza, by wyrwać się do „wielkiego świata”, zdobyć sławę w Warszawie czy poznać dalekiego krewnego w Paryżu. Z drugiej strony w „gnębiącej atmosferze ponurej prowincji” już unoszą się najważniejsze tematy XX wieku. Podróże będą jednak nieodzowne, aby to zrozumieć.

Listy ujawniają rzecz zdumiewającą. Rozchybotany emocjonalnie Miłosz intuicyjnie niemal przepowiada Iwaszkiewiczowi intelektualne ramy swojego życia, a nawet pewne uzasadnienie dla przyszłych wyborów. Podajmy tylko jeden przykład. W lutym 1931 roku pisze: „Myślę, że jeżeli będę długo żyć (…), to chyba skończę na neokatolicyzmie, bo przy takiej strukturze jak moja utrzymywać badawczy stosunek do świata to tortura. Ach, ten chrześcijański masochizm. Czuję się tylko wtedy dobrze, jeżeli mam grzech, jeżeli mogę powiedzieć o swojej małości po prostu. Chodziłem kiedyś do domu publicznego po to, żeby móc kultywować gorycz – to otwiera drogę, wyswobadza. (…) Psiakrew, umysłowość mnicha”. Kilka dni później dodaje zdanie: „Zawsze mi się wydawało, że zdołam przeżyć religijne i mistyczne stany kiedyś. Teraz przekonuję się, jak ściśle tkwię w namacalnej rzeczywistości (…). Swoją drogą, dobry byłby ze mnie materiał na sowieckiego pisarza”.

Zanim jednak pisarze staną wobec dylematu współpracy z Polską Ludową, w latach 30. Iwaszkiewicz stara się ostrożnie wspierać Miłosza w karierze, a nawet dedykuje mu całą powieść („Pasje Błędomierskie”). Ten ostatni z kolei wcześniej broni powieści „Czerwone tarcze” przed krytyką literacką. Choć z dzieła, które mu zadedykowano, szczególnie zadowolony nie był, to jednak nadal otwierał się przed starszym kolegą w taki sposób, jakiego chyba nie dostąpił już nikt inny.

Szczerość

To nie okupacja niemiecka, ale wybory z czasu polskiego stalinizmu rozdzieliły pisarzy. Pierwsze lata Polski Ludowej początkowo tego nie zapowiadały. Nie tylko Iwaszkiewicz godzi się na akces do nowego porządku „wbrew wiedzy” o Sowietach (choćby od swojej rodziny, która została w ZSRR). Miłosz robi dokładnie to samo. On sam w jednym z listów czasu wojny opisywał przyjacielowi widok radzieckiego Kijowa jako „ostatni krąg dantejski”. „Tego trzeba dotknąć, aby zrozumieć ten wstręt bez granic, ten smutek zimnego, owadziego piekła, smutek ludzkiego odstępstwa. (…) I dalszy ciąg europejskiej tragedii będzie straszliwy”.

A jednak Miłosz początkowo beztrosko skorzystał z okazji. Komunistyczne władze zafundowały mu pobyt za granicą. Zawsze lgnął z prowincji do centrum świata. Może zatem nic dziwnego, że po II wojnie światowej znalazł się we Francji i w USA w roli dyplomaty. Jako że codzienne szukanie „sensu życia” nie było dla niego tylko kliszą językową, na bieżąco – jak się wydaje, do pewnego stopnia resentymentalnie – uzasadniał swoje ówczesne wybory („cieszyłem się, że półfeudalna struktura Polski została złamana, że robotnicza i chłopska młodzież zapełnia uniwersytety”).

Iwaszkiewicz natomiast własną filozofię dziejów do pewnego stopnia wyłożył już przed wojną w powieściach. Przesłanie zdecydowanie wzmocnił w opowiadaniach z czasu okupacji („Ikar” czy „Bitwa na Równinie Sedgemoore”). W „Dziennikach” dawał wyraz poruszenia absurdem śmierci tylu utalentowanych ludzi z pokolenia jego córek. Z punktu widzenia Iwaszkiewicza oddawanie życia dla jakiejkolwiek idei nie ma żadnego sensu.

Co może było jednak zaskakujące, to uznanie w okresie stalinizmu, iż taką „ideą”, którą czasem należy poświęcić, może być literatura, w tym jego własna twórczość. To, co Iwaszkiewicz już wcześniej tłumaczył pod przebraniem kostiumu historycznego, jak się wydaje, w przełożeniu na język Miłosza niebezpiecznie zbliżało się to do nihilizmu. Teoretyczne konsekwencje sporów o pojmowanie ludzkości przez pryzmat nauk przyrodniczych, na kształt „mrowiska” doskonale znano z arcydzieł powieści z carskiej Rosji. Ich konsekwencje praktyczne unaocznił XX wiek. Dla młodszego przyjaciela „makiawelizm” Iwaszkiewicza oznaczać będzie podważanie sensu jakiejkolwiek twórczości.

Uczciwość

W 1951 roku namiętna znajomość przestaje być tylko literaturą. Różnica życiowych postaw i temperamentów bierze górę: Miłosz ucieka z Polski Bolesława Bieruta. Ryzykuje: nie tylko ugrzęźnięciem wśród „niezłomnej” emigracji czy utratą czytelników. Wtedy nie można było wykluczyć nawet tego, że może zostać zamordowany przez bezpiekę.

Po latach wydaje się, że to nie problem „polskiej zdrady” czy „uwikłania w komunizm” w tym dramatycznym geście zajmuje zasadnicze miejsce. Zapewne instynktownie pisarz zagrał o jeszcze wyższą stawkę. O wolność ponad „-izmami”. Po nazizmie i stalinizmie wolność nie miała oznaczać hołdowania „egotyzmowi pisarza”, ale – jak to tłumaczył Miłosz w latach 50. – „prawo do oburzenia i oceny praw, obyczajów i instytucji”. Tym bardziej, że w demokracjach ludowych „codziennie patrzy się na tragedie ludzkie, w zestawieniu z którymi bledną tragedie antyczne” (słynny artykuł „Nie”).

To, że grał (m.in. z Iwaszkiewiczem) o wyższą stawkę, widać w pytaniach, które zadawał o sens własnej sztuki. Krystalizowane w okupowanej Warszawie odpowiedzi (w korespondencji z Jerzym Andrzejewskim) zabrał ze sobą do „wolnego świata” i aktualizował, uzupełniał. Z perspektywy Zachodu Miłosz zastanawiał się na przykład, dlaczego dziś wolimy zbiory dokumentów, dzienniki i pamiętniki od powieści. Klasycy XIX-wiecznej prozy udowodnili, że możliwe jest nie tylko uchwycenie rzeczywistości, ale – jak choćby Fiodor Dostojewski – do pewnego stopnia przewidzenie rozwoju przyszłych wypadków. Tymczasem druga połowa XX wieku przynosi paradoksalne „ogromy milczenia (…) przy całym zgiełku mowy, miliardach słów na minutę, przy rozmnożeniu się prasy, filmu i telewizji, rzeczywistość nienazwana olbrzymieje, natomiast ta druga, przetłumaczona, jej nie nadąża i jest proporcjonalnie słabsza niż była w ubiegłym stuleciu” – stwierdził w „Ziemi Ulro”. Otacza nas twórczość, która „nie widzi” rzeczywistości i nie potrafi nikomu niczego istotnego wytłumaczyć. Chyba można powiedzieć, że dla Miłosza Iwaszkiewicz nie tylko pozostał po drugiej stronie żelaznej kurtyny, ale przede wszystkim na obszarze pseudo-sztuki.

Wrogość

„Znalazł się w neohitlerowskim piśmie” – stwierdził Iwaszkiewicz z mównicy sejmowej (mając na myśli Miłosza w paryskiej „Kulturze”). „Zapewne Iwaszkiewicz to świnia” – przyznał dla odmiany Miłosz w jednym z listów do Jerzego Giedroycia. Gdy spotkali się w 1955 roku w Paryżu, nawet nie uścisnęli sobie rąk. Dawny sentyment nie mógł wyparować z dnia na dzień, ale uraz po „zasadniczej zdradzie Miłka” był ogromny. Różnice pogłębiały się i nie dotyczyły jedynie stosunku do komunizmu. Miłosz zaczął znacznie ostrzej oceniać twórczość dawnego przyjaciela, co widać w jego krytyce opowiadania „Wzlot”, opublikowanego w grudniu 1957 roku.

„[Wzlot] wyszedł spod pióra autora niegrzeszącego nigdy samodzielnością myślową, do tego stopnia, że zwykle powtarzał obiegowe prawdy i nieprawdy momentu” – i tu jakby się powstrzymał, dodając: „Co nie zawsze odejmuje wartość artystyczną”.

Zdecydowanie jednak odrzucał przekonanie autora „Brzeziny”, że polskie cierpienie czasu wojny przyniosły szczególnego rodzaju „wtajemniczenie, pozwalające zrozumieć więcej” pisarzom. Wykrywał w nim „poczucie deterministycznego związku pomiędzy przeznaczeniem jednostki i przeznaczeniem wspólnoty”, co pozwala na podejrzane operacje „uniewinniające”. W istocie bowiem chodzi o przerzucanie winy poza siebie, „na los istoty zbiorowej”. Wizja Polski, która doznaje cierpień, staje się usprawiedliwieniem dla słabości jednostek. „Szczęścia nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie”. Gdzie tu miejsce na indywidualizm i osobistą odpowiedzialność?

Gdy znów spotkali się w 1959 roku, Iwaszkiewicz gorzko odnotował w dzienniku: „[Miłosz] powiedział, że (…) działam zawsze pod naciskiem tłumu”. Rok później zrewanżował się spostrzeżeniem na temat autora „Rodzinnej Europy”: „Wszystkie te sofizmaty, mające na celu pokazanie niezwykłości jego osoby i niezwykłości jego sytuacji w Europie, w podszewce mają zwyczajną potrzebę wybielenia siebie”.

Starość

Podłożem dla rzeczywistości, o której odzwierciedlanie w poezji i prozie dopominał się Miłosz, okazała się… starość. Iwaszkiewicz odzyskuje wtedy poetycką formę. Publikuje także przekłady „Psalmów” pisarza z Kalifornii  („i tym samym osiągnąłem jeden z celów, który mi w mojej pracy redakcyjnej przyświeca”). Zgodnie z zapowiedziami z wileńskiej młodości, autor przekładów jawić się mógł staremu pisarzowi jako intelektualista „neokatolicki”.

To banalny upływ czasu przyniósł podłoże dla pogodzenia. Przyszły Noblista w szczególny sposób wyciągnął dłoń do Iwaszkiewicza po obejrzeniu w Paryżu filmowej wersji „Panien z Wilka” w lipcu 1979 roku, wizualnego dowodu dzielonej słabości ciała i „tego wszystkiego, co się nadziało w ciągu naszego życia”. Na ile to możliwe, po raz pierwszy od lat list wydaje się w kilku miejscach wręcz wylewny (Miłosz pisze o wzruszeniu – „z powodu zdjęć Twojej osoby jako bardzo starego człowieka”). Iwaszkiewicz „zrewanżował się” już nieco wcześniej. W jednym ze swoich najlepszych wierszy z tomu „Mapa pogody”, umieścił taki fragment:

Poeta mówi:
Żono! Nie odchodź
Zostań chwilę ze mną

Chcę być sam
A kiedy ty odejdziesz
Zaraz przyjdą tacy:

[…] Czesław zaraz przyjdzie
taki młodziutki jak wtedy
kiedy przyjechał z Wilna
ze słowami: ubóstwiam pana
na ustach

Od tych słów 46 lat wcześniej rozpoczynała się ich korespondencja. Po śmierci Iwaszkiewicza Miłosz jeszcze przez wiele lat będzie obszernie pisać o dawnym przyjacielu, czy przedstawiać go w wywiadach. Będą to wypowiedzi dojrzałego mędrca, dalekie od dawnego żaru korespondencji, odległe od namiętności i nieporozumień. Wyważone sądy Miłosza jawią się jako przywilej samotności.

Książka:

Czesław Miłosz, Jarosław Iwaszkiewicz, „Portret podwójny. Wykonany z listów, wierszy, zapisków intymnych, wywiadów i publikacji”, wybór tekstów, ich układ i redakcja: Barbara Toruńczyk, opracował i przypisami opatrzył: Robert Papieski, Zeszyty Literackie, Warszawa 2011.

* Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”.

„Kultura Liberalna” nr 185 (30/2012) z 24 lipca 2012 r.