Jeden z muzyków Starych Sida wraca samolotem z kryzysowej Grecji tylko po to, by zagrać ku czci kultowego pisma. Drukarze uwijają się jak w ukropie, aby na stoiskach nie zabrakło nowego numeru. Sam redaktor naczelny Paweł Dunin-Wąsowicz porzuca uroki Świnoujścia i prosto z FAMY zdąża właśnie do Warszawy. A superniania wiezie koszyczek z prezentami, jak śpiewa Martyna „Nancy” Załoga. Bawimy się z „Lampą” – i dla „Lampy” – już jutro, 24 sierpnia, w „Jerozolimie”. Start o godz. 19.00, przychodźcie!

Lampa nie gaśnie

Chcielibyście poczytać sobie pismo literackie, w którym publikowane są opowiadania Krzysztofa Vargi i Marka Kochana, wiersze Krzysztofa „Grabaża” Grabowskiego i Muńka Staszczyka, komiksy Dariusza „Pały” Palinowskiego i Krzysztofa „Prosiaka” Owedyka? Gdzie Kazimierz Malinowski przedstawia historię lubelskich anarchistów, krzyżówki układa dr Mirosław Pęczak, a szatę graficzną dopełniają ilustracje z niemieckich słowników i botaniczne ryciny? To sprawdźcie w bibliotekach i na Allegro – może uda wam się trafić na egzemplarze „Lampy i Iskry Bożej” z lat dziewięćdziesiątych.

Początkowo, jeszcze w 1989 roku, to była tylko „Iskra Boża”, dopiero później, w 1991 roku wspólne przedsięwzięcie Pawła Dunin-Wąsowicza i Andrzeja Stefana Rodysa, czyli Zjednoczonych Oficyn Odlotystów, włączyło do tytułu człon „Lampa”. Niestrudzony redaktor Dunin-Wąsowicz wydawał to pismo, a także kasety z alternatywną muzyką oraz tomiki poetyckie i inne książki swoich ulubionych autorów, jednocześnie pracując jako dziennikarz i krytyk w „Życiu Warszawy”, „Machinie”, „Przekroju”. Aż w końcu osiem lat temu jeden z najważniejszych polskich art zinów sformalizował się i przekształcił w regularny miesięcznik literacki „Lampa”, którego setny numer ukazał się w lipcu tego roku. 24 sierpnia odbędzie się wielka, artystyczno-muzyczno-poetycka feta z okazji tego jubileuszu. A jest co świętować.

Zapomniany obieg

Czytelnikowi nienawykłemu do odlotów wypadałoby jednak najpierw wyjaśnić sam termin „art zin” – odnosi się on do artystyczno-literackiego odpowiednika „fan zina”, czyli wydawanej samodzielnie, nieoficjalne, chałupniczo gazetki (magazynu, ang. magazine, stąd zine, spolszczone na zin) fanów danego zespołu czy gatunku muzycznego. Art ziny traktowały raczej o sztuce i literaturze niż muzyce, choć w praktyce wszystko się mieszało. Sztuki (rysunków, komiksów, fotografii, kolaży, graffiti, rzadziej innych form) było zwykle objętościowo mniej niż wierszy i opowiadań, wgryzała się w to publicystyka społeczno-polityczna, rozważania filozoficzne, a nieraz górę nad tym wszystkim brały i tak recenzje kaset, relacje z koncertów i wywiady z muzykami.

W praktyce więc granica między art zinami, a fan zinami czy zinami komiksowymi była umowna, poszczególne tytuły można by w zależności od numeru przyporządkowywać to do tej, to do tamtej przegródki, a pisma te poruszały się zasadniczo w jednym obiegu, odrębnym od oficjalnego. Fala zinów zaczęła rosnąć pod koniec lat osiemdziesiątych, w dwóch-trzech ostatnich latach PRL, a przelewała się z dużą intensywnością mniej więcej do połowy następnej dekady, przy czym cechy dystynktywne tego rodzaju pism były oczywiście często naruszane. Pojawiały się więc gazety, które za art ziny formalnie uznać nie sposób (poznański „Nowy Nurt”, krakowski „Brulion”), ale pod względem treści łatwo było znaleźć wiele punktów wspólnych. Były takie jak lubelska „Rewia Kontrsztuki”, która z obiegu oficjalnego przeszła do undergroundu, były i takie jak wydawana przez totartowców „Metafizyka Społeczna”, która ukazywała się dzięki finansowemu wsparciu urzędu miejskiego i urzędu wojewódzkiego w Gdańsku. Pomimo różnic art ziny funkcjonowały w jednym obiegu, przesyłane sobie przez twórców i czytelników (często były to tylko dwie role tej samej osoby), a niektóre z nich zbliżały się swoją korespondencyjną formułą do mail artu.

Warszawska „Lampa i Iskra Boża” zajmowała wśród tych periodyków miejsce czołowe, zarówno dzięki oryginalnej koncepcji i wysokiej jakości tekstów, jak i zaangażowaniu i środowiskowej wszechobecności Dunin-Wąsowicza. Podczas gdy jedne ziny kończyły się wraz z zapałem ich twórców, inne poniosły porażkę po próbach komercjalizacji, a jeszcze inne straciły czytelników znudzonych formułą worka na wszystko, „Lampa” wznosiła się coraz wyżej.

Odloty, klisze, twarze

W „Lampie i Iskrze Bożej” pośród nazwisk dziś zapomnianych pojawiały się regularnie i te rozpoznawalne również dzisiaj. Muniek Staszczyk, wówczas wschodząca gwiazda muzyki rozrywkowej, dał się na łamach tego pisma poznać jako poeta między innymi takim krótkim wierszem:

Siódma rano Nowy Jork
Bardzo chciałbym się z tobą pożegnać
Na mnie samolot już czeka pod płotem [1].

Tytuł tego wiersza to po prostu „O’Hara”, a poetycka twórczość Staszczyka przez wielu klasyfikowana była właśnie jako o’haryzm. Niezależnie od oceny trafności tej klasyfikacji, jest w tym niewielkim utworze wyraźna, tak lubiana przez Dunin-Wąsowicza, odlotowość – i nie tylko dlatego, że pojawia się samolot, a samoloty, jak wiadomo odlotowość mają w swej mechanicznej naturze, lecz w wyniku usytuowania tego samolotu pod płotem, a więc w jakże swojskiej scenerii, gdzie widzielibyśmy raczej rower lub dużego fiata. Chociaż odloty i niesamowitości najlepiej wypadają w próbach prozatorskich, w opowiadaniach, w których konie najzwyczajniej w świecie grają w karty, główny bohater ku własnemu zaskoczeniu okazuje się mordercą, a wycieczki przedszkolaków służą jako środek transportu po mieście. Udziwnienia dotyczą zarówno fabuły i świata przestawionego, jak i chwytów formalnych, typów narracji i relacji między tekstem a autorem.

W innym, starszym numerze natrafić możemy na taki wiersz Roberta Sankowskiego, obecnie redaktora działu kulturalnego „Gazety Wyborczej”:

W końcu będziemy musieli pójść do łóżka
Przecież do tego wszystko prowadzi
Rozmowy o życiu, wypite wino
Uśmiechy, spojrzenia, twoje włosy
W końcu będziemy musieli pójść do łóżka
Nie mogę skończyć tego inaczej
Nie zostając pedałem
Lub czymś w tym rodzaju

Więc będziemy musieli pójść do łóżka
I robić te wszystkie dziwne rzeczy
mówić
Nie zamykaj oczu, otwórz oczy
Masz cudowną, aksamitną skórę
W górę i w dół
Znalazłem taki mały, czarny pieprzyk
(zapewne będzie on w najmniej
oczekiwanej części twego ciała)

Spójrz, tam na suficie
To chyba mucha
I jeszcze w górę i w dół
Nie, to chyba pająk
Co on tam robi na suficie

Już dziś muszę znać odpowiedź
Na to pytanie
By nie tracić czasu
Gdy pójdziemy do łóżka [2].

Pomińmy akcenty homofobiczne w niegdysiejszej twórczości dziennikarza kulturalnego „Wyborczej” – wiersz ten jest wart przytoczenia z innego względu. Stanowi on dobry przykład silnego u większości autorów zwrotu ku prywatności i intymności, także seksualności, odkrywanych przez młodych ludzi jako sfery alienacji, fasadowej komunikacji, braku głębszej więzi emocjonalnej, w istocie maskowanej fizjologicznymi rozkoszami samotności we dwoje. Brzmi to dosyć tandetnie, jak wielokrotnie grana płyta, niemniej „Lampa i Iskra Boża” – „magazyn romansów”, jak głosi podtytuł numeru 5 (9) – stale z tandetą i kiczem romansowała, skoro taki był świat przeżywany ówczesnych twórczych dwudziestoparolatków. Ważna była „autentyczność” myśli i przeżyć, przejawiająca się w twórczości, co podkreślał w ironicznym – ironia była szalenie częstym zabiegiem stosowanym przez lampowych autorów – manifeście „FACE ART czyli TWARZYZM” Marek Sieprawski, jeden z ulubionych autorów Dunin-Wąsowicza. Twarzyzm „wyraża przekonanie, że nie jest artystą wyłącznie ten, kto tworzy, lecz przede wszystkim ten, w którym dzieje się sztuka. Niemożność uzewnętrznienia tworów ducha nie zaprzecza artysty”, pisał Sieprawski, wyjaśniając, że to nie dzieło, lecz twarz świadczy o byciu artystą „od świeżego buntu przez uduchowienie, dojrzałość i cierpienie, po absolutną projekcję” [3].

Docenianie „szczerości” i „autentyczności” (używam cudzysłowu, by zaznaczyć swój sceptyczny stosunek wobec samych tych pojęć), doprowadzone niemal do absurdu, sprzyjało jednak temu, że pismo Dunin-Wąsowicza pozostawało oryginalne, zdystansowane wobec modnych tematów czy ideologii. Sam redaktor wielokrotnie negatywnie wypowiadał się na łamach o zdominowaniu niezależnego obiegu przez sprawy anarchizmu, ekologii, wegetarianizmu, feminizmu, antyfaszyzmu, punk rocka, hard core’u itp. W „Lampie i Iskrze Bożej” zagadnienia te również były poruszane, ale w sposób jak najdalszy od ortodoksji czy agitacji. Dystansowanie się „Lampy” wobec różnych ideologii i kwestii światopoglądowych było zresztą krytykowane, by wspomnieć tylko liczne ataki ze strony środowiska „Krytyki Politycznej”. Nie znaczy to oczywiście, że „Lampa” nie miała własnej linii – miała, tyle że była to linia artystyczna, nie zaś ideologiczna, a stanowił ją banalizm. „Ty się utopisz w tym banalizmie, jeśli tak będziesz ciągnąć” – przestrzegał Dunin-Wąsowicza Krzysztof Owedyk, a redaktor umieścił tę przestrogę na pierwszej stronie, wraz z innymi, zwykle niepochlebnymi opiniami o zinie [4]. Tu akurat „Prosiak” się mylił, gdyż Dunin-Wąsowicz w banalizmie nie tylko się nie utopił, lecz na nim wypłynął, jako na nowym kierunku, dominującym w polskiej literaturze lat dziewięćdziesiątych.

Bliskość i instytucjonalizacja

Tym, co uderza w „Lampie i Iskrze Bożej”, jest niezwykła bliskość między redaktorem, autorami i czytelnikami. Obecna „Lampa” tego poziomu bliskości z racji swojego statusu legalnego miesięcznika literackiego nie zachowała, choć nadal jest zdecydowanie bliżej czytelnika od tradycyjnych czasopism kulturalnych. Z dzisiejszego punktu widzenia bliskość między redaktorem „Lampy i Iskry Bożej” a jego autorami i czytelnikami przypomina już bardziej kontakty na portalach społecznościowych niż w prasie. Drukowane były rozmaite opinie, wyimki z listów na temat poprzednich numerów pisma. Dunin-Wąsowicz raz po raz zastanawiał się, w którą stronę swoim magazynem pokierować, dostrzegał swoje pomyłki, zwierzał się ze swego niezadowolenia z tekstów, jakie dostawał, rozważał, czy w ogóle jest sens dalej prowadzić działalność wydawniczą. Recenzował nadsyłane do niego ziny, nieraz otwarcie subiektywnie, a na łamach własnego periodyku drukował krytyczne recenzje wydawanych przez siebie książek. Język tych tekstów był potoczny, bliski słowu mówionemu, przywołujący komunikację bezpośrednią. Na relacje redaktor-autor, redaktor-czytelnik nakładały się przy tym więzi przyjacielskie i koleżeńskie – Dunin-Wąsowicz jako czynny uczestnik życia sceny art zinowej cały czas jeździł po Polsce, brał udział w formalnych i nieformalnych spotkaniach, zawiązywał nowe przyjaźnie i podtrzymywał stare. Był jednym z głównych animatorów całej sceny.

Takie relacje były możliwe w przypadku kolportowanego pocztą do mniej więcej znanego grona czytelników zina; instytucjonalizacja „Lampy” jako sprzedawanego w Empikach itp. miesięcznika dla znacznie szerszego grona odbiorców utrudniła je, choć nie uniemożliwiła i do dziś „Lampa” pozostaje fenomenem tyleż literackim, co społecznym. Stąd w pewnej mierze wziął się jej wielki sukces i kultowy status, gdy zaistniała jako czasopismo silnie środowiskowo związane z nazwiskami Doroty Masłowskiej, Agnieszki Drotkiewicz, Mirosława Nahacza czy Jakuba Żulczyka (a ze starszych przede wszystkim Marcina Świetlickiego oraz wspomnianych „Grabaża”, Staszczyka i Vargi). Stąd też częściowo jej obecne trudności, gdy nad więziami towarzyskimi i powinowactwami w doświadczaniu rzeczywistości górę wzięły, także w sferze kultury, podziały ideologiczne nowych plemion prawicy i lewicy, a równocześnie pole produkcji literackiej uległo profesjonalizacji, stawiającej umiejętności techniczne nad indywidualną ekspresję.

Dzicy na mieście

Wiosną 1993 roku Paul Pavique, czyli nie kto inny, a redaktor „Lampy” we własnej osobie, pytał i odpowiadał w alarmującym tonie:

Jacy oni są? Jaka jest ich przyszłość? Dlaczego nie rodzi się nowa kontrkultura, dlaczego nie grają źle na kiepskich gitarach, dlaczego chcą grać dobrze na dobrych gitarach, dlaczego nie dołączają do starej kontrkultury, dlaczego czytają BRAVO, POPCORN i DZIEWCZYNĘ?
Przecież nie mają żadnej przyszłości. Nikt im nie da jasnych domów i dobrej pracy, sami będą musieli o nie walczyć, na szczękowych straganach, w korporacjach, w Sejmie. Wygrają nieliczni. Ale wszyscy rozumieją szansę. Oni dostąpili łaski cywilizacji. Muszą dziś poznać wzorce, według których jutro i pojutrze będą kreować swoje sny. Producenci nowych snów wiedzą, że będą one tańsze i łatwiej będzie je sprzedać, jeśli uda się produkować takie same na całym świecie.
Dobranoc Tomku, Tytusie, kapitanie Żbiku i Panie Samochodziku [5].

Fakt, że po niemal dwudziestu latach od tekstu „Jutro, pojutrze utylizacja dzikich, z którego pochodzi ten cytat, mamy własną popkulturę, a zagraniczne formaty nie są już tak nachalnie wciskane polskiej publiczności, nie odbiera mocy powyższym słowom. Przeciwnie, po słynnej Pudelekgate widać wyraźnie, jak żenująca jest to popkultura, jak oderwani od życia odbiorców są gwiazdorzy i celebryci, jak niewiele rozumieją oni ze świata, który ich otacza. Walkę o jasne domy i dobrą pracę zastępuje walka o zdolność kredytową i jakąkolwiek pracę. Produkcję snów wsparto produkcją oczywistości: tak jest, tak być powinno, tak być musi.

Gdyby rzeczywiście tak być musiało, pismo „Lampa” już dawno przestałoby istnieć, tymczasem ukazuje się ono nadal, miesiąc w miesiąc, a nadchodzący jubileusz stu numerów stanowił będzie duże wydarzenie kulturalne w stolicy. 24 sierpnia w kamienicy artystycznej Jerozolima (Warszawa, Aleje Jerozolimskie 57) wystąpią zarówno niezutylizowani dzicy: przedstawiciele starej kontrkultury i dopiero przebijający się na podziemnej scenie młodzi. Najstarsze pokolenie reprezentować będzie między innymi potężny zaciąg uczestników dawnego Totartu: Paweł „Końjo” Konnak, Wojciech Stamm alias Lopez Mausere, Dariusz „Brzóska” Brzóskiewicz, Paweł „Paulus” Mazur. Obok nich wystąpią znacznie młodsi: łączący hip hop i raggamuffin Pablopavo, Nancy Regan – zespół, którego debiutancka płyta z maja tego roku przynosi orzeźwiający powiew na scenie alternatywnej – a spośród poetów Agnieszka Mirahina, autorka tekstów elektryzujących – przynajmniej mnie – w równym stopniu, co wiersze poetów grupy Na Dziko z lat dziewięćdziesiątych.

Nuda na mieście, nuda w terenie
Nuda, poruta, nic się nie dzieje
Brzydkie chłopaki i zła szefowa
Oni się pakują w klubowych kiblach
Na Nowym Świecie

śpiewa Martyna „Nancy” Załoga, frontwoman Nancy Regan. W ten piątek na mieście nie ma mowy o nudzie.

Przypisy:

[1] Zygmunt Staszczyk, O’Hara, [w:] „Lampa i Iskra Boża”, nr 7 (12), s. 3.
[2] Robert Sankowski, ***, [w:] „Lampa i Iskra Boża”, nr 4 (8), s. 15.
[3] Marek Sieprawski, FACE ART czyli TWARZYZM, [w:] „Lampa i Iskra Boża”, nr 6 (10), s. 76.
[4] Krzysztof Owedyk, [w:] „Lampa i Iskra Boża”, nr 6 (10), s. 1.
[5] Paweł Dunin-Wąsowicz,  Jutro, pojutrze utylizacja dzikich, [w:] „Lampa i Iskra Boża”, nr 6 (10), s. 71.