Oczywiste jest, że chociaż czytelnicy dostają wiele z tych treści za darmo, ci, którzy je produkują zarabiają na tym poprzez reklamy. Pomysł na to, jak zarobić więcej jest genialnie prosty. Do wydawców przychodzi firma i mówi w uproszczeniu tak: „Teraz do lasu, w którym mieszkacie, każdy może wejść, zbierać i oglądać co mu się podoba. My chcemy postawić murek i proponujemy, żebyście się za niego przenieśli – w całości lub częściowo. Będziecie robić dokładnie to samo co teraz, a my będziemy pilnować furtki. Zapłacimy wam ilekroć ktoś przez tę furtkę przejdzie, bo będzie musiał zapłacić nam”. Symbioza doskonała.

Wiele serwisów prasowych ma od dawna system odpłatnego dostępu do treści. Być może korzystają one z rozwiązań, które ktoś im sprzedaje, ale każdy robi to we własnym zakresie. Makiaweliczność pomysłu za 19,90 nie polega na tym, że ktoś chce pieniądze za to, by czytelnik mógł przeczytać co nowego w klanie polskiego króla lodów. Polega na tym, że organizuje dostęp do treści wielu serwisom na raz, na identycznych zasadach.

Według schematu przedstawionego na stronie internetowej firmy Piano, sama firma zarabia na postawieniu murka i cieciowaniu przy rogatkach 5,97 zł. Serwis, poprzez który dokonano opłaty dostaje 7,96 zł. Reszta, czyli 5,97 zostaje podzielona między te serwisy, które użytkownik rzeczywiście odwiedził na podstawie czasu, jaki tam spędził.

Z punktu widzenia nas, użytkowników oznacza to tyle, że Piano wie, w co klikam i ile czasu tam spędzam; w co się wczytuję, co oglądam do końca, a co mnie nudzi i gdzie tylko przeglądam nagłówki. Ja mówię systemowi, co czytam, a on dowie się szybko kim jestem. Powiem mu o tym jeszcze więcej, jeśli będę klikać w „lubię to” albo komentować. Ponieważ system musi dokładnie wiedzieć, komu ma zapłacić, to może sobie te wszystkie informacje przechowywać i przetwarzać. Rejestrując się, wyrażam na to zgodę.

Z dosyć ogólnej polityki prywatności można się dowiedzieć, że Piano „nie przekazuje, nie sprzedaje i nie użycza zgromadzonych danych osobowych Użytkowników innym podmiotom, poza Wydawcą treści, na którego stronie nastąpiła rejestracja”. Moim zdaniem ma jednak tyle ciekawego materiału, że nawet jeśli nie dzieli się tą wiedzą na poziomie znanego z imienia i nazwiska użytkownika, to i tak ma o czym opowiadać na poziomie statystyk i profilowania zachowań. Dziś twierdzi, że nie chce się ta wiedzą dzielić, ale co powie jutro?

Jako potencjalną użytkowniczkę smuci mnie również to, że za murek trafiają wartościowe rzeczy: opinie, reportaże, publicystyka czy teksty związane z kulturą, historią, pamięcią, ciekawymi miejscami na świecie. Oczywiście są to kosztowne w przygotowaniu i produkcji materiały, których nie da się skompilować na szybko. Co zostaje w wolnej strefie? Plotki, partyjne przepychanki, permanentny sezon ogórkowy oraz celebryckie pupy. Zatem nawet mimowolna ekspozycja na wartościowe treści odpada w przypadku tych, którzy ich świadomie nie szukają. I naprawdę trudno zrozumieć, co robi w gronie klientów systemu Piano Polskie Radio. W jaki sposób chce rozdzielić treści tworzone za publiczne pieniądze i publicznie dostępne od tych, które zamierza sprzedawać poprzez płatny system?

„Możemy powiedzieć, że powoli kończy się era darmowego dostępu do treści internetowych wydawnictw” wieszczy firma na swojej stronie internetowej. Dlaczego, tego już nie musi nikomu udowadniać. Jeżeli nawet tak się dzieje, to nie słychać jakiegoś głębokiego namysłu nad tym, w jaki sposób można by temu zaradzić tak, żeby dobre teksty i ciekawe materiały jednak powstawały bez udziału celnika, który nie ma nic wspólnego z ich wytwarzaniem i za chwilę będzie siedział na wielkiej górze danych o użytkownikach systemu. Co znamienne, nie słyszy się tych, którzy te treści wytwarzają. Czyżby było im wszystko jedno, kto i na jakich zasadach im za nie zapłaci?