Anna Mazgal

Abe Lincoln, chłopak z siekierą

W świecie, w którym wszystko już było, wartością staje się łączenie elementów dobrze znanych, ale pozornie niekompatybilnych. To czy utworzą one nową, interesującą jakość, zależy jednak od tego, czy dobrze zostaną połączone. W produkcji o zniewalająco postmodernistycznym tytule „Abraham Lincoln: łowca wampirów” łączą się tak sobie.

Lincoln, na skutek traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, zostaje wyspecjalizowanym likwidatorem „nieumarłych”. Sekretna profesja nie przeszkadza mu w rozwijaniu politycznej kariery i objęciu urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Próba połączenia dwóch porządków – historycznego i alternatywnego – jest jednak zbyt powierzchowna by stanowić porządną metaforę społeczeństwa opartego na nierówności. A także zbyt poważna, by śmielej zaczerpnąć z konwencji jakie ją ufundowały i wciągnąć widza w postmodernistyczny mikrokosmos cytatów i popkulturowych odniesień.

Film powstał na podstawie książki Setha Grahame-Smitha pod tym samym tytułem, która reprezentuje nurt mash-up – utworów stanowiących w całości recykling treści, motywów i odniesień występujących już gdzie indziej. Autor książki o tajemnym życiu szesnastego prezydenta Stanów Zjednoczonych opracował również dzieło o nazwie „Duma i uprzedzenie i Zombie”, w którym Elisabeth Bennet walczy z zastępami żywych trupów, ninja oraz podejmuje próbę dekapitacji amanta wszechczasów, kawalera Darcy’ego, w porywie szlachetnej furii. Reszta intrygi jak w oryginale.

Problem z podobnymi pomysłami jest jednak taki, że kiedy już przeminie efekt zaskoczenia nietypowym połączeniem motywów, trudno wymyślić równie interesujące rozwinięcie, które wystarczyłoby na dwie godziny filmu. W końcu ćwiartowanie wampirów wymaga takiej samej techniki bez względu na to, kto wyprowadza ciosy. Jeśli postaci są nieco drewniane, a film zmontowany tak, jakby pośpiesznie skracano go w montażu, nie pomogą znakomite efekty wizualne i estetyzacja obrazu, w którym widać wpływ producenta filmu, Tima Burtona. Mało tego, po kwadransie filmu wiadomo też jasno, że Abe Lincoln pozbawiony jest całkowicie poczucia humoru, a to już naprawdę niedobrze.

Tych, którzy poszli do kina ze względu na Abrahama Lincolna, zastanawiać może konstrukcja głównego bohatera, który wkracza na drogę walki ze złem nie pod wpływem przemyśleń dotyczących społecznych i ekonomicznych uwarunkowań, ale na skutek osobistej tragedii – w filmie matka głównego bohatera zostaje uśmiercona przez wampira. Jest to motyw fundamentalny dla popkulturowego modelu samotnego mściciela, którego przed wykolejeniem i śmiercią chroni doświadczony mentor. Tu Abe Lincoln znacznie bardziej przypomina bohaterów kina sensacyjnego lat osiemdziesiątych niż męża stanu, który czerpie motywację ze społecznej legitymizacji swojej publicznej działalności. W filmie w ogóle tkanka społeczna jest słabo widoczna, a zaufaniem obdarza się jedynie grono najbliższych przyjaciół i rodziny.

Trzeba przyznać, że „niemartwi” są najżywszymi postaciami w filmie. Wampirem może być każdy napotkany człowiek, gdyż przy pomocy ciemnych okularów i kremu przeciwsłonecznego skutecznie można uniknąć zgubnych skutków przebywania na dworze za dnia. Tradycyjnie już dla amerykańskiego kina, matecznikiem społeczności wampirów jest amerykańskie południe, które za czasów Lincolna oczywiście budowało swoją potęgę ekonomiczną na wyzysku niewolników. W filmie zmarnowana zostaje obiecująca szansa, gdyż wampiry ze względu na rodzaj uprawianej konsumpcji są wielkimi zwolennikami niewolnictwa jako systemu zapewniającego im niekontrolowany dostęp do pożywienia. Jednak motyw ten nie jest w żaden sposób wykorzystany do budowania głębszej warstwy opowieści: wampiry są sklepikarzami, pastorami czy plantatorami, ale żaden z nich nie stara się o ochronę systemu niewolniczego poprzez wejście do polityki. Wampiry uczestniczą w wojnie secesyjnej, ale jako żołnierze.

Lincoln za to wkracza w świat polityki ponieważ zdaje sobie sprawę, że za pomocą działań bezpośrednich nie zdziała tyle co poprzez polityczny wpływ i likwidację niewolnictwa. Nie staje się jednak szczególnie bardziej przekonujący jako filmowy polityk, niż jako młodzieniec sprawnie wymachujący siekierą o powleczonym srebrem ostrzu, którą nota bene Lincoln sprawnie posługiwał się naprawdę. Sytuacji nie ratują nawet cytowane słynne przemówienia prezydenta, włącznie z mową wygłoszoną pod Gettysburgiem.

Abraham Lincoln jako łowca wampirów niestety nudzi zarówno widzów szukających dobrego kina akcji podszytego postmodernistycznym humorem, jak i tych, którzy chcieliby współczesnego spojrzenia na historyczny przełom. Lepiej zostać w domu, poczytać dzieła zebrane Lincolna, które znajdują się w domenie publicznej, a potem obejrzeć steampunkowego Sherlocka Holmesa w reżyserii Guya Ritchie.

Film:

„Abraham Lincoln: łowca wampirów” (2012)

reż. Timur Bekmambetov,

produkcja: Timur Bekmambetov, Tim Burton.

* Anna Mazgal, członkini zespołu „Kultury Liberalnej”, dyrektorka programowa na Polskę, Czechy i Słowację w Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe.

„Kultura Liberalna” nr 191 (36/2012) z 4 września 2012 r.