Komentarz do Tematu Tygodnia „Papier upada z hukiem. O śmierci czwartej władzy w dobie internetu” [link]

***

Czy polskie media opiniotwórcze mają szansę przetrwać obecny kryzys na rynku prasy? Tak, ale pod warunkiem, że znajdą odpowiednie dla siebie modele biznesowe. Ja wierzę, że takie modele istnieją, trzeba tylko umieć je zastosować.

Model biznesowy to żadna filozofia. Można go zazwyczaj zawrzeć w dwóch zdaniach odpowiadających na pytanie jak pod względem ekonomicznym utrzymać dane przedsięwzięcie. Było w przeszłości medialnej naszego kraju wiele różnych modeli biznesowych: spieniężenie etosu demokratycznej opozycji przez Agorę, bogaty zagraniczny inwestor (Axel Springer, Passauer Neue Presse), który przychodził, rzucał worek pieniędzy i mówił: „zróbcie mi to tak, żeby działało”, albo Infor, który znalazł sobie wąską, ale bardzo dobrą z ekonomicznego punktu widzenia grupę czytelników (firmy i urzędy).

Mieli oni jednak łatwiej, bo nie było jeszcze wtedy taniej internetowej konkurencji. Kiedy się pojawiła, nakłady zaczęły spadać, a wraz z nimi rozchwianiu uległy oparte na reklamie i sprzedaży egzemplarzowej modele biznesowe. W ramach istniejących modeli, wydawnictwa próbowały różnych sztuczek (agresywne akcje promocyjne, jeszcze większa bulwaryzacja treści, albo stawianie na czele redakcji celebrytów). Problemy nie zostały zażeganane. Niektóre zjawiska (wspomniana bulwaryzacja) doprowadziła wręcz do skutków odwrotnych do zamierzeń.

Co można zrobić teraz? Trzeba kombinować. Na przykład powiedzieć, że my nie jesteśmy dla wszystkich i pewnych rzeczy nie drukujemy. Bo czyta nas elita. Wtedy nie musisz mieć wysokich nakładów. Nasz klient to w końcu bogacz. Wtedy wystarczy przekonać reklamodawców, że nasz klient to bogacz kupujący drogie Mercedesy i Rolexy. I już jesteśmy bezpieczni. Albo znaleźć inną zadowalającą nas niszę. W końcu tak czy owak czas mediów masowych powoli dobiega końca.

Można też dalej zmniejszać koszty w nadziei na znalezienie nowego equilibrium. W modzie już są małe redakcje zamawiające teksty od autorów zewnętrznych. Ta droga zdecydowanie premiuje jednak nowych graczy wchodzących na rynek. Taka mała redakcja da się obronić jako „smart”. Gdy odchudzany jest mamut (jak ostatnio „Rzeczpospolita” czy „Gazeta Wyborcza”, a wcześniej „Dziennik”), nie wygląda to zbyt ładnie i nie robi wokół tytułu dobrej atmosfery. Niektórzy śnią o skopiowaniu modelu Huffington Post. Robimy (na małą skalę) normalne dziennikarstwo, ale dajemy też miejsce prominentnym blogerom. Teksty mamy od nich za darmo, a powodowany przez nich traffic zostaje u nas. I to my na nim zarabiamy. Pomysłem jest też posiadanie kilku tytułów i sprzedawanie tej samej treści, lub pracy jednego zespołu dziennikarzy kilka razy. To premiuje dużych graczy, takich jak Agora albo Grzegorz Hajdarowicz, który zgromadził sobie całkiem imponujący portfel tytułów (od „Przekroju” przez „Rzepę”, po „Uważam Rze”).

Oczywiście tak samo jak należy myć i ręce i nogi, podobnie trzeba rozwijać i papier i internet. Pierwszy dla budowania prestiżu i (wciąż) zarabiania pieniędzy. Drugi – żeby nie wypaść z gry o rynek przyszłych zysków. Zamykać dostęp czy go nie zamykać? Sukces może czekać na każdej z dróg. Jeśli masz treści specjalistyczne biznesowo-prawne to zamknij. Jeśli jesteś „Polityką” stosuj model półotwarty i inwestuj w łatwe narzędzia płacenia za teksty. Jeśli wydajesz platformę blogerską, raczej zrób sobie software do dobrowolnego płacenia przez twoją społeczność.

Pomysłów jest multum i naprawdę nie ma co załamywać rąk. Raczej trzeba potraktować to jako przygodę i wyzwanie stojące przed całym pokoleniem ludzi mediów. No bo co innego pozostało zakochanemu w swojej pracy dziennikarzowi, który na emeryturę będzie się wybierał koło roku 2045?