Nic jednak bardziej błędnego. Krytyka osoby, a piętnowanie poglądów, to dwie różne sprawy. Korwin-Mikke z polityki eliminuje się sam – wyciszenie jego głosu nie stłumi emocji, która za nim stoi. Chodzi zaś o to, by trafić we właściwy punkt, a nie bić po omacku, ponieważ łatwo wtedy spudłować. Kiedy w sferze publicznej pojawiają się poglądy wykluczające jakąś grupę czy odsuwające ją na boczny tor, trzeba się im głośno przeciwstawić.
W zaciszu polskich domów dzieją się różne rzeczy. Jak piszą w świeżo opublikowanym raporcie Konstanty Gebert i Helena Datner, „antysemityzm, choć nie jest nieustającym zagrożeniem, za jakie maja go niektórzy zewnętrzni obserwatorzy, pozostaje tym niemniej w znacznym stopniu obecny w polskim życiu. Na ścianach regularnie pojawiają się naskrobane graffiti z gwiazdą Dawida na szubienicy, a wyjaśnienie, ze jest to wyraz nienawiści kibiców do przeciwnej drużyny, która oskarżają o »żydostwo«, jest mało pocieszające samo w sobie, nawet jeśli jest prawdziwe. Do tego policja i sady rzadko podejmują działania wobec manifestacji otwartej nienawiści do Żydów, zwykle usprawiedliwiając to twierdzeniami, że takie manifestacje stanowią konstytucyjnie chronioną wolność słowa. Zwykle wyjaśnia się, że stwierdzenie »Żydów należy wypędzić z Polski« stanowi chronione wyrażanie opinii, a jedynie »Wypędźcie Żydów z Polski« jest podżeganiem, które należy karać”. Jak relacjonuje w „Gazecie Wyborczej” badania przeprowadzone niedawno po raz trzeci przez OBOP Antoni Sułek, „w 2002 r. 19 proc. badanych do tego, by pomyśleć po antysemicku, potrzebowało tylko wspomnienia o władzy mniejszości narodowych. Dziś, w 2012 r., dokładnie taki sam odsetek badanych potrzebuje do tego znacznie silniejszego bodźca – wyraźnego przywołania wpływu Żydów”. Podsumowuje przy tym, że to wciąż dużo, choć znacznie mniej niż w przeszłości. Optymistycznym wynikiem jest ten, który pokazuje, że jedynie 5 procent osób w wieku pomiędzy 15-19 rokiem życia uważa, że Żydzi to grupa o zbyt dużych wpływach. To jeszcze młodzież. Nie trzeba jednak wiele trudu, by znaleźć osoby o bardziej radykalnych poglądach również wśród dzisiejszych studentów. Zgodnie z badaniami OBOP-u z 2010 r., aż 20 procent osób podzielało pogląd, zgodnie z którym „Holokaust, zagłada Żydów, to wielka zbrodnia, ale dobrze się stało, że w jej wyniku w Polsce prawie w ogóle nie ma Żydów”.
Dobrze udokumentowane i widoczne są również inne przejawy nietolerancji. W 2005 roku w badaniu przeprowadzonym przez Zbigniewa Izdebskiego 55 procent osób zgodziło się z twierdzeniem, że osoby homoseksualne powinny zrobić wszystko, by „wyleczyć się z homoseksualizmu”. Znane są przejawy nietolerancji wobec osób innej rasy, relacjonowane szerszemu gronu chociażby z piłkarskich stadionów. Nie są to jedyne przejawy wrogich wobec innych grup zachowań, nad każdym z nich trudno zaś przejść do porządku dziennego.
Jak stwierdzają autorzy wspomnianego powyżej raportu o życiu mniejszości żydowskiej w Polsce, antysemityzm w naszym kraju jest bardziej powszechny niż na Zachodzie, ale ma zwykle płytki charakter, a akty agresji zdarzają się rzadziej niż w innych krajach. Mniejsza jednak o to, na ile świadome są te przejawy nietolerancji, a na ile są wynikiem braku ogłady lub środowiskowego pozerstwa. Można irytować się na nieoczytanie czy nieobycie (jak czynił to ostatnio na łamach „Wysokich Obcasów Extra” w niezbyt wyrafinowany sposób prof. Mikołejko w odniesieniu do „wózkowych”, którym to mianem określił on pewną grupę matek), wiarę w zabobony czy nieumiejętność panowania nad emocjami. Cóż poradzić, ludzie bywają różni. Gdy jednak to ostatnie z nieokrzesania i irracjonalności zmierza w stronę przemocy wobec innych – choćby domyślnej, ustnej, „niewinnej” – sprawa robi się poważna.
Kiedy w grę wchodzą słowa czy zachowania, które jednoznacznie prowadzą do wykluczania jakichś grup czy osób, nie można pozostawiać tego bez reakcji. Emocje dające przyzwolenie na wykluczanie, ocenianie innych ze względu na to kim są, a nie co czynią, są w stanie szybko przekształcić się w przyzwolenie na agresję – sama tego rodzaju mowa jest nią już bowiem podszyta. Są to te same instynkty, które w różnych czasach, w swoich rozwiniętych konsekwencjach skutkowały paleniem czarownic, paleniem sąsiadów w Jedwabnem, a teraz skutkują starciami pomiędzy kibolami. Dlatego za każdym razem, gdy w czyjejś mowie przebijają się tego rodzaju akceptujące wykluczenie emocje, nie można tego zostawiać bez komentarza, zbyć wzruszeniem ramion, czy po prostu zdyskredytować wypowiadającą słowa osobę. Nie wystarczy też wyrazić niezgody – nie są to z reguły sprawy, co do których można przerzucać się argumentami. Trzeba zaś powiedzieć wprost: wykluczanie jakiejś grupy ze względu na pochodzenie, warunki fizyczne czy naturalne przymioty jest niemoralne, niegodne i nie przystoi cywilizowanemu człowiekowi.
Inność przestaje straszyć, gdy już się z nią zapoznamy i gdy stanie się bardziej swojska. Żyjący w świecie przestarzałych idei, owładnięty nietzscheańsko-spencerowskim kultem siły, zafiksowany na rzekomej żelaznej logice swoich przekonań Janusz Korwin-Mikke, zapewne tego nie zrozumie. Nie szkodzi. Krytyka wygłoszonych przez niego twierdzeń nie jest skierowana do niego samego, lecz do słuchaczy i do tych, którzy nie słyszeli, ale gotowi byliby przytaknąć. O nich warto się starać. Dla wspólnych korzyści. Liderowi Kongresu Nowej Prawicy, który głosi, że „aby ludzkość się rozwijała, w telewizji powinniśmy oglądać ludzi zdrowych, pięknych, silnych, uczciwych, mądrych – a nie zboczeńców, morderców, słabeuszy, nieudaczników, kiepskich, idiotów – i inwalidów, niestety” można by zaś powiedzieć, że taka telewizja z pewnością by go nie pokazywała. To zaś, że tak mało mogliśmy zobaczyć w telewizji z licznych sukcesów niepełnosprawnych sportowców na igrzyskach – a przy tym przyjrzeć się dobrze światu, który jest tuż obok nas, nieraz wstydliwie ukryty, choć z zasłużoną dumą potrafi objawić się na olimpijskim stadionie – jest równie skandaliczne, co słowa niespełnionego polityka.