Jacek Wakar
Mówi Varga
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tekst Krzysztofa Vargi w ostatniej „Gazecie Świątecznej” (8-9 września) od początku pomyślany był jako wystąpienie fundamentalne. Począwszy od tytułu „Varga w krainie Morloków”, a skończywszy na jego wyeksponowaniu. Takie mamy czasy, takie priorytety i takie zwyczaje w układaniu zawartości pism, że artykuły o kulturze niezwykle rzadko zajmują w nich istotne miejsce. A tu wewnętrzna czołówka, z olbrzymim zdjęciem autora. Nikt mi nie wmówi oczywiście, że to przypadek, że redaktorzy „Gazety” w altruistycznym odruchu postanowili Vargę uhonorować. Nie jest przypadkiem, że kilka dni wcześniej ukazał się zbiór felietonów, publikowanych wcześniej przez Krzysztofa w „Dużym Formacie”, wydany przez Agorę, i jej szefowie postanowili w ten sposób wzmóc książką zainteresowanie. Całkiem rozumne działanie.
Tekst ma wymiar manifestu, tyle że jest to manifest zdecydowanej mniejszości, jedyne co mającej do zagospodarowania to ciasna nisza. Jest to krzyk – donośny, ale świadomy, że skutku nie odniesie. Wszystko już bowiem zostało zdecydowane, wszystko toczy tym samym, dobrze znanym torem. Jak na manifest przystało artykuł jest mocno przerysowany, malujący świat jedynie w czerni i bieli, bez miejsca na jakiekolwiek odcienie szarości. Varga pisze, by wstrząsnąć czytelnikiem, choć po przeczytaniu jego tez trudno uwierzyć, że jesteśmy społeczeństwem, którym w ogóle da się wstrząsnąć. Zdaniem autora „Gulaszu z turula” żyjemy na kulturalnej pustyni, gdzie prawie nikt nie czyta, gdyż czytanie jest zabawą dziwaków, a może nawet nieudaczników, bo nie przynosi materialnych korzyści, a przecież liczy się jedynie przedsiębiorczość. Posłowie nie muszą wiedzieć, czym jest Konwent Seniorów, żadna dobra książka nie ma szans na masowe zainteresowanie, przyzwoitą frekwencją nie będzie cieszył się żaden porządny film. Paranie się sztuką, literaturą, teatrem jest zajęciem wstydliwym, wręcz żałosnym i kompletnie niepotrzebnym. W publicystycznej pasji Varga zestawia Polskę z Francją, punktując, że na świetne komedie w rodzaju „Jeszcze dalej niż północ” oraz „Nietykalnych” chodzi tam po dwadzieścia milionów widzów (my mamy „Kace Wawy” oraz „Wyjazdy integracyjne”). „Łaskawe” Littella oraz książki Houellebecqa kupuje nad Sekwaną po milion ludzi. I konstatuje, że u nas i liczba o połowę mniejsza byłaby niemożliwa, ponieważ w Polsce nie ma tylu czytelników. Proste? Nawet za bardzo, bo porównanie z Francją musiało wypaść właśnie tak.
Ma zatem Varga zatrważająco dużo racji, ale przedstawiony przez niego obraz wydaje się jednak nieco przeczerniony. Jeśli rzeczywiście bylibyśmy garstką Elojów, którzy prędzej czy później zostaną zjedzeni przez nieczułych na nic Morloków (oba gatunki występują w „Wehikule czasu” Wellesa) nasza działalność – Krzysztofa Vargi, moja, wielu innych – nie miałaby najmniejszego sensu. Varga na przykład powinien zaprzestać pisania książek, nie wierząc, że w tym kraju znajdą się chętni, by je kupić. Tak czy inaczej manifestu Vargi nie da się zlekceważyć. Dobrze by było, gdyby stał się początkiem jakiejś większej dyskusji.
Krzysztof należy zresztą do tej nielicznej bardzo grupy autorów, z których powodu kupuje się gazety. Tak, najściślej tak, miałem z „Dużym Formatem”, z czasem stającym się formatem coraz cieńszym. Zmiany i redukcje nie dotknęły na szczęście felietonów Vargi i co czwartek zaczynam z nim dzień. Tym bardziej ucieszyła mnie książka „Polska mistrzem Polski”, skoro zebrano w niej bodaj siedemdziesiąt jego tekstów. Nie zachodzi tu przypadek „Dziennika” Jerzego Pilcha, w cotygodniowych odcinkach w „Przekroju” rozczarowującego, a po ujęciu w opasły tom wstrząsającego, bo felietony Vargi od razu były znakomite. Jednak zawsze lepiej czytać więcej niż mniej, poza tym teraz można brać Vargę na wyrywki, od poszczególnych stronic, smakując wybrane frazy. Wielka przyjemność.
Dla mnie zaś tym większa, że z Vargą zgadzam się w przytłaczającej większości spraw. Nie wynika to z żadnej niezwykłej znajomości, spotkaliśmy się ledwie kilka razy przy jakimś alkoholu w większym gronie, serią smsów oprowadził nas trzy lata temu po Budapeszcie. I tyle. W dodatku ostatnio zyskałem powód, by się na Vargę obrazić, stricte zawodowy powód. Nie zmienia to jednak faktu, że zaimponowała mi wściekłość Vargi w jego ostatniej powieści „Trociny”, na taki wyrzyg pod adresem Polski mało kogo dziś byłoby stać. Natomiast swymi felietonami musi trafiać do ludzi, którzy tak jak on (i ja też…) prawdopodobnie nigdy nie przestawią się na elektroniczne książki, wybiorą w sklepie płytę CD zamiast ściągać na komputer pliki MP 3. Choćby dlatego, że książka ma swój ciężar i zapach, że płyta to jest przedmiot, ma okładkę i książeczkę, w dodatku można to wszystko wziąć do ręki. Pisze Krzysztof o kolekcjonowaniu jako szczególnym rodzaju melancholii i trafia w punkt. A poza tym wyśmiewa absurdy, piętnuje tandetę i oddaje hołdy największym. Miło się czyta, że ktoś jeszcze z masochistyczną przyjemnością chadza pasjami na polskie gnioty filmowe, a potem długo leczy depresje. Jak dobrze robi szyderstwo z obsypanego nagrodami spektaklu Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego „W imię Jakuba S.”, jak koi dzielenie zachwytu – chociażby wszystkim, co podpisane zostało Tom Waits.
Dlatego felietony Vargi, chociaż pisane są z pozycji outsidera, działają krzepiąco. Udowadniają bowiem, że świat w niemałej części składa się z outsiderów, co podobnie odczuwają świat. Może zatem diagnoza Krzyśka nie jest jednak trafna. Może zewrzemy szeregi i nie damy się pożreć bezwzględnym Morlokom. Damy radę?
* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.
„Kultura Liberalna” nr 192 (37/2012) z 11 września 2012 r.