Szanowni Państwo,

Polaków wciąż gnębi charakterystyczny zanik pamięci. Ślady po mezuzach wraz z dziesięcioleciami wsiąkły we framugi wielu naszych domów. Podłużne, ukośne otwory, które po nich pozostały, utraciły dla współczesnych pokoleń sens. W mieszkaniach, pośród innych starych przedmiotów, ten i ów trzyma szabasowe świeczniki przerobione na elektryczne lampy. Inni podają ciasto na poniemieckich stolikach o giętych nogach. Tego, do kogo należały, a często także czym były te przedmioty, nie domyślają się często już dzieci osób, które przeróbek dokonały, cóż dopiero mówić o wnukach. I tak jak te przedmioty, należące niegdyś do naszych sąsiadów, utraciły dawny sens, tak i my przestaliśmy myśleć o tym, że wydarzenia sprzed dziesiątek lat pozostawiły blizny. Blizny, mogące mieć znaczenie do dziś.

Jesteśmy uwięzieni pomiędzy dwoma poglądami na temat zachowania Polaków podczas wojny. Pierwszy brzmi mniej więcej tak: „Nie jesteśmy odpowiedzialni za to, co złego się działo, jesteśmy ofiarami, a większość z nas była bohaterami”. Drugi pogląd brzmi zaś: „Ale jednak zawiniliśmy: wobec Żydów, wobec Ukraińców, Niemców, nawet wobec siebie nawzajem”.

Z zakleszczenia między tymi dwoma zdaniami tylko pozornie nie ma wyjścia. Marcin Zaremba napisał książkę „Wielka Trwoga. Polska 1944 – 1947. Ludowa reakcja na kryzys”. To ważna praca, w której, korzystając z warsztatu historyka, stara się dokonać socjologicznego uogólnienia, dotyczącego zachowań i strachów Polaków tuż po II wojnie światowej.

Pytamy dziś, co „Wielka Trwoga” Zaremby mówi nam o różnych polskich przemilczeniach. Ile nam tłumaczy z tego, co do dziś jest niechętnie przywoływane w polskiej debacie publicznej: na przykład z historii wcale nie szlachetnej, relacji z Ukraińcami i Żydami? Czy cokolwiek z powodów trwogi, o której pisze Zaremba, przetrwało?

Marcin Zaremba nie ma wątpliwości: „Poparzeni jesteśmy do dzisiaj. Przetrwała pamięć wojny, powojennego bandytyzmu, pozostał brak zaufania do państwa, strach przed Żydami i Niemcami. Czas Wielkiej Trwogi zakorzenił się w nawykach i zwyczajach, w naszych fobiach”. Joanna Tokarska-Bakir zwraca uwagę na inne odcienie strachu, twierdząc, że książka Zaremby, choć bogata w materiał, oferuje zbyt łatwe interpretacje polskiej trwogi. Strach, który według niej prawdopodobnie przetrwał w polskim społeczeństwie, jest nie tyle reakcją czysto fizjologiczną, co raczej nawykiem poznawczym. „Nawyk ten polega na kulturowo wyuczonej interpretacji określonych zdarzeń i odczuć”. Łukasz Krzyżanowski przypomina o nierównowadze nie tylko w polskiej niepamięci, ale i w przypominaniu: książka Zaremby jego zdaniem wskazuje, że na swojego Grossa wciąż czekają zbrodnie popełnione tuż po wojnie na niemieckich, ukraińskich i białoruskich cywilach w Polsce.

Zapraszamy do lektury!

Karolina Wigura


1. MARCIN ZAREMBA: Jesteśmy do dziś poparzeni
2. JOANNA TOKARSKA-BAKIR: Trwoga jako nawyk
3. ŁUKASZ KRZYŻANOWSKI: Wywoływanie strachów


Marcin Zaremba

Jesteśmy do dziś poparzeni

Przez wiele lat od zakończenia II wojny światowej żyliśmy – mam na myśli polską inteligencję – mitami, często fabrykowanymi przez nas samych. Od wielu prawd uciekaliśmy, freudowsko je wypierając. Mity powstawały głównie w latach 60. Ich „nosicielami” były tworzone przez nas na polityczne zamówienie filmy fabularne i seriale, literatura, sztuki plastyczne. Utrwalały je uroczystości rocznicowe, szkolne, akademie.

Gdy już w latach 90. prawda zaczęła wychodzić na wierzch, wychowani w micie Polski heroicznej, wiernej do końca, bez Quislinga rozpaczliwie machaliśmy rękami, jakbyśmy chcieli odgonić uciążliwą muchę. Janowi Tomaszowi Grossowi zarzucaliśmy brak warsztatu albo że jest socjologiem z wykształcenia, albo wreszcie, że nie rozumie polskiej specyfiki i tak dalej. Ostatnio wobec Barbary Engeliking, autorki książek o donosach w czasie wojny i zachowaniu się polskich chłopów wobec Żydów, padł podobny zarzut: mówiono, że skończyła psychologię, a nie historię i że to osłabia jej prace.

Podobny mit stworzono dla okresu tuż powojennego. Był założycielski, bardzo ważny dla minionego reżimu, ponieważ opowiadał historię o heroicznych początkach Polski Ludowej. Na jego kanwę składał się rzekomy zbiorowy entuzjazm, narodowy solidaryzm wobec problemów odbudowy pod tytułem: „Cały naród odbudowuje swoją stolicę”.

Dziś jesteśmy świadkami kolejnego mitotwórstwa. Powstają różnego rodzaju przedstawienia o „żołnierzach wyklętych”, ostatnich bojownikach sprawy niepodległości, którzy na swoich posterunkach wytrwali do końca. O ciemnych stronach ówczesnej walki – okrucieństwie, bandytyzmie – już się zapomina.

Być może zaskoczę czytelnika. Nie czuję się dobrze w roli Kolumba, który odkrywa wyparte lądy polskiego wstydu. Motywów rozpoczęcia przeze mnie badań nad polskim powojennym strachem było kilka, nie należała do nich chęć powrotu do miejsc bolesnych i wstydliwych. Może moja wizja historii jako nauki jest już passé, niemniej nie uważam, żeby zadaniem historyków było rozdrapywanie, ewentualnie czynienie sprawiedliwości, lecz rozumienie historii, tłumaczenie jej, znajdowanie modeli teoretycznych, które w tym pomogą.

Zadanie, jakie postawiłem przed „Wielką Trwogą”, nie polegało więc na demistyfikacji ani deheroizacji wojennego i powojennego doświadczenia Polaków, lecz na próbie jego socjologicznego uogólnienia, zwłaszcza w obszarze zjawisk, które nie mieściły w heroicznym micie. Przede wszystkim chciałem zrozumieć, z jakim garbem wyszliśmy z wojny i jak ten garb ciążył nam w pierwszych powojennych latach.

Przykładem może być masowe zjawisko powojennego szabru. Przez wiele lat mentalnie wyparte, choć przywłaszczone wówczas przedmioty do dziś zdobią niektóre nasze mieszkania. Z tą nieobecnością w dyskursie historycznym wiąże się wyczuwalne poczucie wstydu i zażenowania, że tak wielu polskich obywateli wzięło udział w szabrowaniu. Powstał dysonans poznawczy między rzeczywistym zachowaniami a wyidealizowanym obrazem Polaka. Często usiłowano go redukować, tłumacząc, że szaber stanowił swoisty rodzaj zemsty na Niemcach za ich zbrodnie i grabieże. W „Wielkie Trwodze” staram się pokazać, że motywy zachowań szabrowniczych były niesłychanie złożone: po części wiązały się z kulturą chłopską, powojenną biedą, demoralizacją i że niekoniecznie antyniemieckość i pragnienie zemsty na stanowiło najważniejszą ich siłę napędową. W początkach 1945 roku najazd szabrowników przeżyła również Warszawa.

Podobnie za cel nie postawiłem sobie odbrązowienia „żołnierzy wyklętych”. Interesowała mnie natomiast natura powojennego bandytyzmu; ci z żołnierzy podziemia, którzy po wojnie nastawili się na „bandytkę”, przeszli „na ciemną stronę mocy”. W powojennym bandytyzmie powinniśmy widzieć budzący strach i trwogę kataklizm o rozległych konsekwencjach, nie tylko społecznych, ale również gospodarczych, a nawet politycznych. W książce staram się ten kataklizm pokazać, jak również prześledzić, jak sytuacja lat wojny i powojnia z nieodpartą siłą wpychała partyzantów różnych formacji na ścieżkę przestępstw i rozboju.

W książce staram się również zrozumieć źródła podwójnej nienawiści do Żydów jako wampirów i komunistów jednocześnie, która po wojnie wstrząsnęła polskim społeczeństwem. Patrzę na nią socjologicznie, z różnych punktów widzenia, nie negując znaczenia polskiego antysemityzmu. „Wielka Trwoga” powstała z pragnienia zrozumienia mechanizmów powojennych pogromów.

Wojna pozostawiła po sobie kocioł pełen narodowych fobii i neuroz, nienawiści i pragnienia zemsty. Emocjonalny klimat powojnia – strach polityczny, dojmujące poczucie klęski i wielowątkowej tymczasowości, olbrzymie problemy życia codziennego spowodowały, że ten kocioł eksplodował, uderzając w „innych”: Białorusinów, Niemców, Ukraińców i Żydów.

Poparzeni jesteśmy do dzisiaj. Jak pokazują badania, przetrwała pamięć wojny ale także powojennego bandytyzmu. Pozostał brak zaufania do państwa, które w każdej chwili może zabrać warsztat pracy, narzucić drakoński podatek. Praktycznie do dziś utrzymuje się strach przed Żydami i Niemcami, którzy odbiorą mienie przejęte przez Polaków po wojnie. Czas Wielkiej Trwogi zapisał się w pamięci narodu, umocnił kształt polskiej religijności, zakorzenił się w nawykach i zwyczajach, w naszych fobiach.

* Marcin Zaremba, historyk, autor książek „Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm” (2005), oraz ostatnio „Wielka Trwoga” (2012).

Do gůry

***

Joanna Tokarska-Bakir

Trwoga jako nawyk

Książka Marcina Zaremby jest plonem drobiazgowej kwerendy, z której zasobu badacze korzystać będą przez wiele lat. Z artykułów, w jakich była wcześniej publikowana sama bardzo skorzystałam w mojej książce dotyczącej tego samego okresu*. Doceniając zaplecze materiałowe pracy, zupełnie nie zgadzam się z jej tezami. Najważniejsze z nich ujmę w punkty.

„Wielka trwoga” Zaremby jest otwartą polemiką ze „Strachem” Jana Tomasza Grossa. Historia codzienności, którą Zaremba zaproponował przeciwko interpretacji Grossa, ma relatywizować rozmiary polskiego antysemityzmu w sposób podobny – z zachowaniem wszystkich proporcji – jak niemiecka Alltagsgeschichte łagodziła wymowę oskarżycielskich wersji historii nazizmu. Każda zmiana historyczna wywołuje niepokój, ale kategoria trwogi jako umbrella term dla polskich nastrojów powojennych wydaje mi się tu absolutną przesadą. Zastanawiam się, jak pogodzić ją z „balowymi” nastrojami, które w pierwszym tomie „Dziennika” referuje Jan Józef Szczepański, albo też z entuzjazmem lat odbudowy, w tym reformy rolnej, od którego zaczyna się książka Zaremby.

„Uważam – pisze Zaremba – że w swoich rozważaniach o przyczynach przemocy wobec ludności żydowskiej ze strony Polaków [Jan Tomasz Gross] nie dość miejsca poświęcił kondycji psychicznej i materialnej tych ostatnich, antysemityzm traktując jako niezbędne i wystarczające wyjaśnienie agresji wobec Żydów. Była ona wypadkową wielu czynników”. Wydaje się, że Marcin Zaremba posługuje się tu takim rozumieniem antysemityzmu, w którym zakłada się, że jest on zjawiskiem prostym. A zatem nie „wypadkową wielu czynników” – postawą, wzorem czy normą społeczną, tylko wąsko pojętym zachowaniem. Taka definicja dobra jest może w kodeksie karnym, ale nie w praktyce socjologizującego historyka.

W rezultacie przyjęcia zbyt wąskiej definicji antysemityzmu można za jego przejaw uznać wyłącznie hate crimes, i to takie, którym nie towarzyszy na przykład rabunek – bowiem wtedy mamy już do czynienia z mordem rabunkowym. Tymczasem antysemityzm jako wzór kulturowy zakłada hierarchię wartości, stereotypy zachowań, mechanizm spustowy emocji, mechanizm kontroli społecznej i, nade wszystko, ideologię. To bardzo złożona konstrukcja. Gdyby Zaremba ją właśnie zdecydował się opisać, polscy chłopi i w ogóle klasy niższe wypadłyby z pewnością mniej demonicznie, niż wypadają w lustrze, które przystawiają im ostatnio młodsi historycy Holokaustu. Za to zdecydowanie gorzej wypadliby inteligenci i tak zwane elity duchowe – autorzy ideologii antysemickiej.

Znacznie lepsze efekty Zaremba uzyskałby też, gdyby zamiast do przebrzmiałych teorii traumy czy Jeana Delumeau sięgnął do współczesnej antropologii emocji. Jak pisze William Reddy, badacz emocji w naukach społecznych, wbrew temu jak traktowano je przez dekady, uczucia nie stanowią reakcji czysto fizjologicznej, ale overlearned cognitive habit, wyuczalny nawyk poznawczy. Choć czasem towarzyszy mu reakcja fizjologiczna w postaci rumieńca czy przyspieszonego pulsu, nawyk ten polega na kulturowo wyuczonej interpretacji określonych zdarzeń i odczuć, którą to interpretację można badać na podstawie zachowanych tekstów.

W opublikowanej w ubiegłym roku książce „Crusading as an Act of Vengeance 1095–1216” Susanna A. Throop ukazała produktywność emocji, stanowiących uzasadnienie krucjat, przedsiębranych „aby pomścić Ciało Chrystusa”. Pokrewna narracja, opowieść o Antagoniście czyhającym na zbiorowe Corpus Christi, jest algorytmem polskiej historii symbolicznej. Zasadniczo jest to opowieść o żydowskiej winie i sprawiedliwej zemście. Jak pokazałam w „Okrzykach pogromowych”, szczególnie w rozdziale o powojennej czystce etnicznej w Klimontowie sandomierskim, przyczyny jej trwałości nie tkwią w bezwładności folkloru (choć ją wykorzystują), ale w polu politycznym i ekonomicznym. Pole naukowe stanowi tylko ich odzwierciedlenie, o czym obszernie pisał Pierre Bourdieu, nieczytany niestety przez polskich historyków.

Absolutnie nie do przyjęcia są dla mnie niektóre interpretacje Zaremby – ta o kobietach jako grupie, która swoją skłonnością do histerii wywoływała pogromy, ta o „gospodarce ograniczonych dóbr”, jako o tym, co skłaniało chłopów do szabru i okrucieństwa wobec Żydów, a przede wszystkim o tym, że kilkuletnia rozłąka z żonami tłumaczy prawdziwą epidemię gwałtów, jaka nawiedziła Polskę. Jak wobec tego wyjaśnić fakt, że nie wszyscy chłopi kradli i zabijali, a żołnierze gwałcili? Bogactwem i niższym libido?

* Książka „Okrzyki pogromowe. Szkice z antropologii historycznej Polski lat 19391946” ukaże się w Wydawnictwie Czarne w końcu października tego roku.

** Joanna Tokarska-Bakir, antropolożka kultury, pracowniczka naukowa Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego i Instytutu Slawistyki PAN.

Do gůry

***

Łukasz Krzyżanowski

Wywoływanie strachów

„Wielka trwoga” Marcina Zaremby to książka wyjątkowa. Autor opisuje strach, który trawił polskie społeczeństwo tuż po zakończeniu II Wojny Światowej. Mimo, że w tytule książki pojawia się rok 1947 jako data końcowa, to jednak strach, podobnie jak inne zjawiska społeczne, nie skończył się natychmiast. Marcin Zaremba sugeruje, że co prawda emocje uległy w mniejszym lub większym stopniu wyciszeniu lub zostały zagłuszone, ale pewne lęki przeżyły dużo dłużej. Jeszcze w latach 80. można było znaleźć osoby, które w momentach wzrostu politycznego napięcia suszyły suchary na kaloryferach. Bez wątpienia było to zachowanie wyuczone podczas wojny lub tuż po niej, kiedy w Polsce – o czym też pisze Zaremba –  głodowały całe wsie. Podobno również strach przed kolektywizacją zniknął dopiero z końcem PRL.

Choć trudno w to uwierzyć, to jednak wydaje się, że niektóre strachy utrzymują się nawet dziś, po niemal 70 latach od zakończenia wojny. Trudno inaczej wytłumaczyć paniczne reakcje niektórych mediów po odzyskaniu gospodarstwa rolnego przez Mazurkę Agnes Trawny. Kobieta została kiedyś uznana przez władze PRL za Niemkę, ergo „element niepożądany”. Ten sąd wciąż powtarzają dziś niektórzy dziennikarze i pewnie niejeden obywatel się z nimi zgodzi. Powojenny dramat Mazurów zaczął przebijać się do opinii publicznej za sprawą filmu Wojciecha Smarzowskiego „Róża”. Warto jednak dodać, że po wojnie za niemieckich okupantów uznawani i jako tacy okrutnie traktowani w niektórych regionach Polski byli także mieszkający na tych terenach od wieków ewangelicy.

„Wielka trwoga” uświadamia, jak wybiórcza jest polska pamięć. Mamy instytucje powołane do ochrony naszej pamięci, ale najwyraźniej i tak nie wszystko pamiętamy, albo lepiej – nie wszystko chcemy pamiętać. Marcin Zaremba przytacza w swojej książce fakty i zjawiska społeczne tyleż powszechne co zapomniane. Dobrym przykładem jest powojenny bandytyzm. Słowo „banda” w kontekście powojennym zostało zawładnięte przez komunistyczną propagandę, która tym mianem określała poakowskie podziemie i inne formacje stawiające zbrojny opór nowej władzy. Dziś w odniesieniu do tych ugrupowań powszechnie używa się terminu „zbrojne podziemie niepodległościowe”.

Mianem band czasem jeszcze określane są oddziały partyzantów UPA (w myśl zasady: „nasz-partyzant, ich-bandyta”). O „zwykłych” bandach rabusiów, którzy po wojnie wykorzystując łatwy dostęp do broni i bezsilność władz, napadali, mordowali i gwałcili – nie pisało się w PRL, nie pisze się i dziś. Jest rzeczą niezwykłą, że w świadomości Polaków nie zapisała się powojenna przestępczość, której skala, o czym pisze Zaremba, była wprost niewyobrażalna. Temat pospolitej przestępczości tuż po II Wojnie Światowej jest także rzadko podejmowany przez historyków – nie jest to temat łatwy, przyjemny, niekiedy również politycznie wygodny. Czasem prowadzić może do trudnych pytań o (znane z innych krajów i wojen) bandycenie się oddziałów partyzanckich albo do wniosku, że milicja, oprócz zwalczania przeciwników nowego ustroju (co wiadomo), zajmowała się również ściganiem ludzi, których i dziś uznalibyśmy za zbrodniarzy.

W zakończeniu książki Marcin Zaremba stwierdza, że Polacy aż do końca komunizmu bali się powrotu Niemców i Żydów. Sądzę, że pokłady tego strachu można odnaleźć również współcześnie – przyjdą Niemcy, Żydzi i odbiorą nam „nasze”. Nazwy tych grup, inaczej niż tuż po wojnie, zapisywane są dziś wielkimi literami. Ale tak jak dawniej, przynajmniej na poziomie dyskursu publicznego, często stosowane są podwójne standardy. Otóż, powszechne zrozumienie panuje w Polsce w stosunku do roszczeń spadkobierców polskich obywateli, którzy ubiegają się o odszkodowanie za utracone przez przodków mienie zabużańskie. Jednocześnie kwestia czy tego typu sprawiedliwość należy się spadkobiercom polskich Żydów wciąż pozostaje otwartym tematem politycznych dyskusji.

Podwójne standardy stosowane są również w stosunku do umarłych. Na przykład, gdy podczas prac budowlanych natrafia się na masowy grób z 1945 roku. Ustala się jakiej narodowości są osoby pochowane w mogile. Chciałbym wierzyć, że kurs śledztwa nie zależy od narodowości trupów. Jednak należy pamiętać, że żyjemy w kraju, w którym wiele osób (i to młodych!) wciąż z zadowoleniem przyjmie wiadomość o wybudowaniu parkingu i boiska szkolnego na niemieckim cmentarzu wojennym – fakt z badanego przeze mnie Radomia.

Książka Marcina Zaremby dotyka tych zdarzeń z najnowszej historii Polski, o których wielu polityków i autorów szkolnych podręczników najchętniej wolałoby zapomnieć. Zaremba nie buduje pomnika Narodowi Polskiemu. Jego książka opowiada o niezwykle straumatyzowanym społeczeństwie w momencie wielkiej zmiany. Obraz jaki tworzą źródła i interpretacje przywoływane przez autora „Wielkiej trwogi” nie jest może piękny, ale z punktu widzenia socjologa jest obrazem prawdziwym. Nie ma społeczeństw bez skazy, narody herosów istnieją tylko w legendach – im szybciej zjawiska i zachowania opisane przez Marcina Zarembę staną się częścią programów nauczania historii, tym lepiej dla nas wszystkich. „Wielka trwoga” przypomina także, że zbrodnie popełnione tuż po wojnie na niemieckich, ukraińskich i białoruskich cywilach w Polsce wciąż czekają na swojego Grossa.

* Łukasz Krzyżanowski – socjolog, historyk społeczny, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim. W 2012 roku Visiting Junior Scholar w Cantemir Institute na Uniwersytecie Oksfordzkim, a w latach 2011-2013 Kagan Fellow in Advanced Holocaust Studies.

Do gůry

***

* Autor koncepcji numeru: Jarosław Kuisz.
** Współpraca: Jakub Stańczyk
*** Autor ilustracji: Antek Sieczkowski.

„Kultura Liberalna” nr 193 (38/2012) z 18 września 2012 r.