Łukasz Pawłowski
Romney ma rację, ale się myli
„Ludzie nie powinni widzieć, jak robi się kiełbasę i politykę” – miał rzekomo powiedzieć Otto von Bismarck. Choć od tamtego czasu minęło z górą sto lat, Mitt Romney, kandydat Partii Republikańskiej na prezydenta USA, o radzie tej najwyraźniej nie słyszał i nieopatrznie uchylił drzwi swojej „fabryki”.
„47 proc. Amerykanów ma się za ofiary, uważa, że to rząd jest odpowiedzialny za opiekę nad nimi, sądzi, że przysługuje im prawo do służby zdrowia, jedzenia, mieszkań i czego tam jeszcze. Ci ludzie zagłosują na obecnego prezydenta bez względu na wszystko. […] Nie mogę się nimi zajmować, bo i tak nigdy ich nie przekonam. Nigdy ich nie przekonam, że powinni wziąć na siebie odpowiedzialność i sami zadbać o własne życie. Moim celem jest więc dotarcie do tych 5-10 proc. w centrum, którzy głosują niezależnie […].”
Te słowa, wypowiedziane w maju podczas kolacji wydanej dla darczyńców hojnie wspierających jego kampanię, na światło dzienne wypłynęły w połowie września. Okazało się, że ówczesny występ kandydata został potajemnie nagrany, a publikacja krótkiego filmu wywołała skandal, który dramatycznie zmniejszył i tak marne szanse Romneya na zwycięstwo w listopadowych wyborach. Członkowie sztabu Baracka Obamy natychmiast podnieśli larum, ogłaszając, że człowiek, który jednym zdaniem skreśla niemal połowę amerykańskiego społeczeństwa, nie może być prezydentem wszystkich Amerykanów. Notowania Obamy poszły w górę, a Romney ma poważne kłopoty.
Wyznanie Romneya jest jednak interesujące także z tego powodu, że dotyka bardzo ciekawego paradoksu rządzącego sympatiami wyborczymi Amerykanów. Otóż nazywając Partię Demokratyczną partią ludzi biednych, roszczeniowych i uzależnionych od pomocy społecznej, Romney jednocześnie powiedział prawdę i… całkowicie się pomylił. Rzeczywiście, jeśli przyjrzymy się wyborom na poziomie indywidualnym, okaże się, że osoby o niskich dochodach częściej wybierają demokratów, podczas gdy zamożniejsi Amerykanie chętniej głosują na republikanów. To racjonalny wybór wziąwszy pod uwagę, że amerykańska prawica popiera obniżkę podatków dla najbogatszych, domaga się drastycznego ograniczenia świadczeń socjalnych oraz chce zminimalizowania ingerencji państwa w gospodarkę, a tym samym zniesienia większości regulacji krępujących przedsiębiorców. Nic też dziwnego, że demokraci, którzy nawołują do poszerzenia działań redystrybucyjnych państwa i upowszechnienia dostępu do „socjalu”, zyskują aprobatę wśród biedniejszych Amerykanów. Wszystko to spójne i logiczne.
Kłopot w tym, że gdy za jednostkę analizy przyjmiemy nie pojedynczych ludzi, ale poszczególne stany, cały powyższy wywód możemy wyrzucić do kosza. Okazuje się bowiem – czego w książce „Red State, Blue State, Rich State, Poor State” dowodzi politolog Andrew Gelman – że na poziomie stanowym tendencja jest dokładnie odwrotna. Krótko mówiąc, o ile biedni Amerykanie najczęściej głosują na Partię Demokratyczną, to biedne stany (z mniejszych dochodem na głowę mieszkańca) en masse wybierają republikanów. Prawidłowość ta zachodzi także w drugą stronę: o ile bogaci Amerykanie preferują republikanów, bogate stany głosują na demokratów.
Aby paradoks uczynić jeszcze bardziej paradoksalnym, przypomnijmy, że rząd federalny dopłaca rokrocznie do budżetów najbiedniejszych stanów miliardy dolarów, a na liście dziesięciu najhojniej subsydiowanych przez władze centralne stanów tylko trzy (Hawaje, District of Columbia i Maine) to stany tradycyjnie głosujące na Partię Demokratyczną. W ten oto przedziwny sposób dochodzimy do wniosku, że od rządowej pomocy popieranej i rozszerzanej przede wszystkim przez Partię Demokratyczną najbardziej zależne są stany głosujące na Partię Republikańską!
Wracając z kolei do Romneya, musimy stwierdzić, że popełniwszy w swej krótkiej wypowiedzi dwa błędy, szczęśliwie dotarł do częściowo prawdziwego wniosku. Faktycznie, w nadchodzących tygodniach nie musi specjalnie starać się o głosy ludzi zależnych od rządowej pomocy i korzystających z działań redystrybucyjnych państwa. Wielu z nich bez wahania zagłosuje właśnie na niego, czyli kogoś, kto tę pomoc chce im odebrać.
* Łukasz Pawłowski, z wykształcenia psycholog i socjolog, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
„Kultura Liberalna” nr 194 (39/2012) z 25 września 2012 r.