Katarzyna Sarek

„The Voice of China” – propaganda czy komercja?

Czym żyły Chiny przez ostatni miesiąc? Epopeją rodu Bo? Zawieruchą wokół wysp? Wybuchem nacjonalizmu na ulicach chińskich miast? Otóż nie. Najbardziej elektryzującym wydarzeniem ostatniego miesiąca w Chinach były – uwaga! uwaga! – finałowe odcinki programu „The Voice of China”.

30 września na kanale Zhejiang TV wyemitowano ostatni odcinek programu rozrywkowego, który podbił serca i zawładnął umysłami chińskich telewidzów. Show „Zhongguo hao shengyin”, czyli „piękny głos Chin”, to chińska wersja „The Voice of Holland”, programu, w którym jurorzy – znani piosenkarze – wybierają członków swoich zespołów, jedynie wysłuchując kandydatów i nie sugerując się ich wyglądem. Pierwszy odcinek, wyemitowany 13 lipca, okazał się strzałem w dziesiątkę i od tej pory co piątek przed odbiornikami gromadziła się coraz większa liczba oczarowanych widzów.

Sukces miał kilku ojców. Po pierwsze – jurorzy. W czerwonych fotelach zasiadły megagwiazdy chińskiej sceny muzycznej: Na Ying, Liu Huan, Harlem (Yu Chengqing) i Yang Kun. Po drugie – profesjonalizm doprowadzony do perfekcji. Program nagrywało ponad 100 kamer i z nagranych 10 tysięcy minut do emisji wybierano zaledwie 80. Po trzecie i najważniejsze – równe szanse uczestników traktowanych fair i z szacunkiem, a także przejrzyste reguły głosowania, które pozwalały uwierzyć (choć nie do samego końca) w uczciwe liczenie głosów oddawanych przez widzów. Tematy związane z programem zdominowały portale społecznościowe oraz Weibo – chińskiego Twittera (nawet w samym środku afery Bo), a wśród dziesięciu najpopularniejszych wyszukiwanych fraz na Baidu – czołowej chińskiej wyszukiwarce – przez tygodnie co najmniej pięć było związanych z programem i jego uczestnikami.

Sukces przełożył się również na profity stacji telewizyjnej chwalącej się rekordowymi zyskami z reklam, nie mówiąc już o 60 mln juanów wyłożonych przez głównego sponsora programu. Jednak to, co było błogosławieństwem dla producenta, dla widzów okazało się przekleństwem: finał na żywo przerywano reklamami aż 14 razy, co wydłużyło show z planowanych 2,5 godzin do ponad czterech i rozwścieczyło obecnych na stadionie widzów (płacimy za występy czy za oglądanie reklam?!), a także wybudziło ze snu mieszkańców okolicy, którzy zaczęli dzwonić na policję ze skargami na zakłócanie ciszy nocnej. Choć tu nie ma się co dziwić – skąpstwo i małostkowość Szanghajczyków są powszechnie znane w całych Chinach.

Już skomercjalizowana do przesady forma była dużym zgrzytem, ale największy absmak wywołał wybór zwycięzcy. Najpiękniejszym głosem Chin został bowiem Liang Bo, który ku zaskoczeniu wszystkich podczas finału zaśpiewał piosenkę „Kocham Chiny”. Internetowy vox populi uznał, że o jego zwycięstwie przesądził właśnie wybór piosenki, a nie mistrzostwo w śpiewie. Sympatia widzów przeszła na drugi głos Chin – Wu Mochou, która wystąpiła z popularną popową piosenką „Życie w pojedynkę”, i to mimo że wcześniej budziła spore kontrowersje zachowaniem na scenie (odstała wymowny przydomek „czarownica”) i domniemywano, że wstęp do finału zdobyła metodami często używanymi przez debiutujące aktorki i piosenkarki. Jednak zastrzeżenia do panny Wu zbladły przy zastrzeżeniach do pana Lianga, bowiem jego finałowy popis, mimo że rockowy, uznano za „czerwoną piosenkę” śpiewaną w celu zdobycia poparcia „wiadomo kogo”. Posypały się zdziwione komentarze: skąd taki politycznie poprawny utwór. Czy to prezent na otwarcie zjazdu partii? Piosenka zgodna z linią partii, odzwierciedlająca oficjalne standardy estetyczne? Mimo zaangażowania w muzykę internauci wciąż trzymają rękę na politycznym pulsie: „To nie jest dobry czas na wspieranie czerwonych piosenek, to ryzykowne posunięcie!” (właśnie Bo Xilai zasłynął jako promotor rewolucyjnie czerwonych pieśni…). Dociekliwi internauci twierdzą również, że ojciec Liang Bo jest jednym z udziałowców głównego sponsora – producenta mrożonej herbaty Jiaduobao, a podczas głosowania SMS-ami system odrzucał głosy oddawane na jego konkurentów. „Zwycięstwo za pomocą polityki i techniki” – zgryźliwie podsumowano wynik, gdyż w niezależnym głosowaniu online na Weibo Liang Bo zajął dopiero dziewiąte miejsce.

Hu Yeqiu, pisarz i komentator, skwitował cały program: „«Voice of China» jest jak chińska giełda – zaczyna wysoko, kończy nisko; jak chińskie społeczeństwo – chaotyczne i bałaganiarskie; jak gospodarka – z niejawnymi danymi; jak polityka – wybiera ludzi na podstawie ich pochodzenia”.

Cóż, zawsze się znajdą malkontenci. Jakby nie było, „Piękny głos Chin” dostarczył przedniej rozrywki tłumom, a na tle innych przaśnych bądź wulgarnych show pozytywnie się wyróżniał. Zapewnił również autorce felietonu wiele emocjonujących chwil spędzonych przed ekranem.

* Katarzyna Sarek, doktorantka w Zakładzie Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczka, publicystka, współprowadzi blog www.skosnymokiem.wordpress.com. 

„Kultura Liberalna” nr 195 (40/2012) z 2 października 2012 r.