Komentarz do Tematu tygodnia „Cisza po Wielkiej Trwodze”- całość CZYTAJ TU
***
Książka Marcina Zaremby, choć nie zamyka dyskusji wokół wydarzeń powojennych, ustawia ją w innym kontekście. Jan Tomasz Gross w ostatnich pracach postawił kilka dość radykalnych tez dotyczących tego, co działo się z Żydami i ich majątkiem po wojnie. Zaremba te same wydarzenia ustawia w szerszej perspektywie, pokazuje, że Polska wyszła z wojny całkowicie zrujnowana: społecznie, materialnie, moralnie, ze zmienionym układem społecznym, bez aktywnej inteligencji, ziemiaństwa. Pokazuje, że nie ma mowy o jakiejkolwiek ciągłości Polski powojennej wobec II RP, a domniemanie, że gdyby nie „zła żydokomuna” czy w ogóle komuniści, którzy pod sowieckim bagnetem zakładali nowy porządek, mimo pięcioletniej wyrwy wojennej powstałaby jakaś forma kontynuacji II RP, jest niezasadne. Zaremba pokazuje, że niezależnie jakakolwiek ustanowiłaby się władza, kontynuacja stanu przedwojennego byłaby niemożliwa. Odbudowa państwa odbywałaby się z tym samym entuzjazmem bez względu na system. Była czymś naturalnym, oddolnym, wynikającym z potrzeby biologicznej.
Wbrew temu, co sądzi prawica, duża część społeczeństwa oczekiwała na zmiany ustrojowe – nie było tutaj powrotu do II Rzeczypospolitej, postrzeganej jako kraj niesprawiedliwych, rażących nierówności społecznych. Takich zmian nie musieli wprowadzać komuniści, ale niewątpliwie były one oczekiwane. Dzisiejsza narodowa prawica uwielbia mówić, że władza ludowa została zamontowana przez garstkę agentów, a pohańbiony naród został temu poddany siłą, wzięty za twarz. Zaremba – tak w tym kontekście czytałbym jego książkę –pokazuje, że jest to wyobrażenie nieprawdziwe. Model „garstka zdrajców” kontra „dobry naród” jest jednak z gruntu iluzyjny. Zaremba w sugestywny sposób niuansuje obraz żołnierzy wyklętych, tak jak kiedyś Różewicz czy Konwicki.
Oczywiście, komuniści przejęli władzę w Polsce w sposób bardzo brutalny, nierzadko zbrodniczy, zwłaszcza wobec pozostałości elit II RP, akowców, itd. Być może gdyby tak nie postępowali, poparcie dla nich byłoby znacznie wyższe, zwłaszcza w tych segmentach społeczeństwa, które właśnie komunistom zawdzięczają swój awans cywilizacyjny, jak chłopi. Zaremba pokazuje również inne działania komunistów, wynikające wyłącznie z ideologicznego dogmatyzmu i zacietrzewienia, jak walka ze spekulacją tylko powiększająca powojenny chaos. Inna rzecz, że jakakolwiek władza by powstała w Polsce po 1945 roku, przez parę kolejnych lat musiałaby być władzą autorytarną. Zaremba zwraca uwagę, że reputacja Armii Czerwonej zawaliła się ostatecznie dopiero po fali okrucieństwa i gwałtów. Należy pamiętać, że początkowo bywali witani jak wyzwoliciele, nawet mimo zakorzenienia się obrazu azjatyckiej hordy bolszewizmu. Okupacja hitlerowska była doświadczeniem skrajnym dla wszystkich, dlatego wkroczenie Armii Czerwonej w pewnym regionach było postrzegane jako „wyzwolenie”. Czasami Zaremba zbyt wiele zjawisk tłumaczy trwogą, mającą metafizyczny, paraliżujący wyraz. Nie usprawiedliwia jednak, a stara się traktować dosyć surowo ówczesne społeczeństwo. Wydaje mi się, że samo pojęcie „Wielkiej Trwogi” nie służy za parasol ochronny przed demonizmem społecznym. Zaremba pokazuje przede wszystkim niebywałą demoralizację: rozbicie społeczeństwa, bandytyzm, szaber, brak solidarności. W tym obrazku nie ma prawie niczego pozytywnego, nie wydaje mi się jednak, aby można było mówić o demonizmie.
Problematyczna pozostaje kwestia pogromów, choć i tutaj nie doszukiwałbym się „demonizmu”, ale z jednej strony nauki Kościoła, który przez tysiąc lat wbijał swoim wiernym do głowy, że Żydzi są bogobójcami i zasłużyli na prześladowania, a z drugiej – ludowych wyobrażeń uniwersalnego obcego.
Faktem jest, że wiara w mord rytualny okazała się trwalsza od Zagłady, a i stereotypowy obraz Żyda okazał się trwalszy od Holocaustu. Tyle że co właściwie miałoby w tym być dziwnego? Naiwnym jest przekonanie, że Holocaust odmienił dusze świadków i stał się, zwłaszcza bezpośrednio po wojnie, lekarstwem na ludzkie umysły, był impulsem do zrewidowania własnych podglądów. Odwrotnie: hitlerowskie okrucieństwa wobec Żydów nierzadko interpretowano jako dowód na ich rzeczywistą „winę”, słuszną karę za bogobójstwo. Jeszcze dzisiaj nie brakuje katolickich duchownych, którzy skłonni są tak uważać.
Zresztą żywotność mitów w rodzaju mordu rytualnego nie jest problemem lokalnym, ale stawia w stan oskarżenia całą cywilizację łacińską. Nie zgadam się z Zygmuntem Baumanem, który pisze, że Zagłada to nowoczesność. Zagłada jest kulminacją pewnych zjawisk pochodzących jeszcze z głębokiego średniowiecza. To, że przyjmuje ona nowoczesne formy logistyki, nie oznacza, że jest nowoczesna w swojej istocie. Przywoływane przez Snydera w „Skrwawionych ziemiach” egzekucje nie wydają się szczególnie „nowoczesne”. Wyrzynanie całych społeczeństw, burzenie Kartaginy czy rzeź Bagdadu dokonana przez wojska Tamerlana pokazują, że ludobójstwo zawsze było możliwe do przeprowadzenia.
Zagłada z pewnością była wstrząsem dla polskiego społeczeństwa, w dwojakim sensie: całkowicie zniszczyła wielowiekowy pejzaż społeczny, i unaoczniła, że fizyczna eliminacja całej społeczności jest wykonalna i że jest dzianiem się – gdzieś obok, a jednocześnie nieskończenie daleko, jako że dotyczy sąsiadów znanych z imienia i nazwiska, którzy jednocześnie są zupełnie obcy. Tyle że nie oznacza to moralnego katharsis, przeciwnie, sądzę, że Holocaust i towarzysząca mu hitlerowska propaganda, a wcześniej szalejący antysemityzm lat 30. w tej przedstawianej dzisiaj niby arkadia II RP, utwardziły serca świadków i uczyniły ich w większości obojętnymi na los mordowanych. Jeśli dodamy do tego nierzadko nieczyste sumienie – trudno się spodziewać, że zagłada Żydów stanie się jakąś lekcją, wydarzeniem, z którego społeczność, która pozostała przy życiu, wyciągnie jakieś wnioski na przyszłość.