Miller po ekstrawagancjach przeszedł jednak w końcu do sedna, Palikot miał kilka celnych stwierdzeń, Grupińskiemu zaś nie udało się nawet i to – stać go było jedynie na straszenie PiS-em i stwierdzenie, że przykro mu, jeżeli kogoś nudzi, iż odpowiedzialni ludzie (miał tu na myśli rząd) podejmują decyzje w kryzysie. Obrazu całości nie poprawiła także trójca Piecha, Hrynkiewicz, Żyżyński, którzy przemawiali w imieniu PiS. To trójwystąpienie sprowadzało się do krytyki podejścia rządu do stoczni czy populistycznego wymieniania imion osób, które długo czekają na świadczenia medyczne. Ludwik Dorn (SP) przemawiał jak zwykle nazbyt oryginalnie. Jego przemówienie trzeba by chyba przytoczyć w całości, by je zrelacjonować.

W takim towarzystwie premier powinien zmieść wszystkich z powierzchni ziemi – zarówno retorycznie, jak i merytorycznie. W dodatku, w związku z wyraźnym zmęczeniem ludzi rządem, po od dawna zapowiadanym wystąpieniu Donalda Tuska można było oczekiwać czegoś ważnego. Gdyby jednak premier rzeczywiście miał rozświetlać drogę Platformie w obliczu zagrożenia ze strony PiS, to byłby raczej jak energooszczędna żarówka niż jak potężny ogień. Sam powiedział już na początku, że jego wystąpienie nie jest po to, by przywrócić wiarę zawiedzionym. Jak dodał na końcu, od tego jest systematyczna praca. Krok po kroku premier przyzwyczaja więc ostatnich nieprzyzwyczajonych, że niczego doniosłego nigdy powiedzieć by nie chciał. Perspektywa księgowego zdaje się mu w wypełnianiu politycznego zadania zupełnie wystarczać. I choć można mieć do takiej postawy pewną sympatię, szczególnie wtedy, gdy księgowy wykazuje zrozumienie dla ludzkich potrzeb i nie jest zbyt dogmatyczny, to niestety ten konkretny księgowy – uosabiający siłę rządzącą w Polsce – jest taki tylko czasami. Nieraz bowiem okazuje się złowrogi i nieokrzesany, jak w wypadku głosowania w sprawie projektu Solidarnej Polski w sprawie aborcji lub podnoszonej częstokroć nieumiejętności zapanowania nad aresztami wydobywczymi czy podsłuchami. Jak już wcześniej wspominałem – do przemówień wysyła się najlepszego. W tym kontekście również i przyjazna mina nie jest wystarczająco przekonująca.

Jak powiedział Janusz Palikot, było to chyba najsłabsze wystąpienie Tuska od wielu lat. Nie wydarzyło się w zasadzie na mównicy nic szczególnego. Premier poinformował z grubsza, gdzie wybuduje elektrownie, powiedział, że nie „oZUSuje” umów śmieciowych, da pieniądze na autostrady oraz kolej i dodał parę innych spraw – jak na księgowego brzmiało to zresztą dość rozrzutnie. Nie można mu jednak z pewnością odmówić tego, że wystąpienie miało charakter merytoryczny.

Ale czy widać w tym jakąś solidną wizję rozwoju, którą chciałoby się poprzeć? Czy wiadomo na przykład po co buduje on drogi akurat tam, a nie gdzieś indziej? Być może nie byłby to zarzut, gdyby takie wystąpienie szefa rządu było coroczną standardową praktyką, formą zdania relacji z realizacji głównych kierunków polityki rządu – na razie jednak mogliśmy oczekiwać raczej dopiero przedstawienia tych kierunków. Z pewnością jeden nowy możemy w wystąpieniu odnaleźć: premier stwierdził, że w 2015 r. problem opieki nad dzieckiem, w tym dostępności żłobków i przedszkoli, będzie w Polsce rozwiązany. Oby!

Przyznał też jednak, że nie jest specjalistą od romantycznych wizji. Szkoda, że pomiędzy romantykiem a księgowym nie ma, jego zdaniem, niczego. Zdaje się więc, że w kwestii rozumnego reformowania czeka nas stara bieda, a już niedługo dowiemy się o kolejnych odpowiednikach stojących w polu ekranów akustycznych. Najgorsze jest jednak to, że spośród wszystkich wspomnianych polityków premier wypadł na pewno zdecydowanie najlepiej.

Wniosek z tego jest jeden: trzeba robić swoje i nie oglądać się na polityków. Trzeba przedstawiać swoje postulaty, dobijać się z nimi do opinii publicznej oraz do partii i naciskać, naciskać, a potem naciskać. Nie warto czekać na coś, co nie nastąpi, czyli na ich inicjatywę, nie warto (i jest to też apel do mediów) biernie poddawać się tematom, które podrzucają politycy. Jak pokazuje historia rządów Platformy, siła opinii publicznej może zdziałać wiele. Nie ma zaś w demokracji niczego lepszego od otwartej i rozsądnej dyskusji. To wszystko niesie być może niewielką nadzieję na powodzenie tego, co chce się osiągnąć, ale innej drogi nie ma. Niestety, tak czy inaczej, rząd można wspomóc jedynie w pewnych fragmentach rzeczywistości – z pewną dozą pesymizmu pozostaje mieć nadzieję, że suma tych fragmentów będzie wpływać pozytywnie na całość.