Piotr Kieżun

Czerwoni Khmerzy i czarna część naszej duszy. O dokumencie Rithy Panha

Kiedy w 1979 r. przywódcy Czerwonych Khmerów wycofywali się w kierunku Tajlandii, uciekając przed wietnamską armią, zniszczyli niemal wszystkie dokumenty przechowywane w kambodżańskich więzieniach. Zachowało się tylko jedno archiwum z więzienia Tuol Sleng, znanego szerzej jako S-21. Tuol Sleng nie było zwykłą jednostką penitencjarną. Przeznaczono je dla samych Czerwonych Khmerów, podejrzanych o szpiegostwo lub działanie na szkodę Demokratycznej Kampuczy. Stanowiło ono nie tyle miejsce odosobnienia, ile miejsce przesłuchań i kaźni. Według dokumentacji zamordowano tam ponad 13 tysięcy więźniów. Większość z nich uprzednio poddano torturom. Tuol Sleng przeżyło zaledwie siedem osób.

Starszy pan w jasnej koszuli

Powyższe liczby robią wrażenie, pozostają jednak tylko liczbami. Żeby zdać sobie sprawę z ogromu zbrodni popełnionych przez Czerwonych Khmerów, trzeba zobaczyć twarze ich ofiar, przejmujące, zrezygnowane spojrzenia ludzi przetrzymywanych w ciasnych celach. W Tuol Sleng zachowały się setki portretowych zdjęć, stanowiących część więziennej dokumentacji. Możemy je obecnie oglądać w Muzeum Ludobójstwa, znajdującym się w tych samych murach, w których przed laty katowano więźniów. Prawie nikt na eksponowanych fotografiach się nie uśmiecha, są jednak wyjątki. Jednym z nich jest szczupły mężczyzna o pełnych ustach i krzywych, wystających zębach. To szef Tuol Sleng, Kaing Guek Eav, znany również pod wojennym pseudonimem Duch (czyt. Dyć). Na zdjęciu zrobionym w latach 70. Duch siedzi za biurkiem i przemawia do mikrofonu. Wygląda jak szkolny nauczyciel, którym zresztą wcześniej był. Zdjęcie zrobiono podczas jednego z licznych szkoleń, organizowanych dla khmerskich kadr. Na twarzy Ducha nie widać żadnego wahania. Z pełnym przekonaniem opowiada podkomendnym o znaczeniu rewolucji i metodach przesłuchiwania więźniów. Do Czerwonych Khmerów dołączył w 1967 roku. Miał wówczas 25 lat.

Jak Duch wygląda dziś? Jak potoczyły się jego losy po upadku Demokratycznej Kampuczy? Okazją do spojrzenia w oczy jednemu z najbardziej bezwzględnych funkcjonariuszy reżimu jest dokumentalny film, nakręcony przez znanego kambodżańskiego reżysera Rithy Panha. Na ekranie widzimy starszego pana, w jasnej, wyprasowanej koszuli. Duch, skazany w 2010 roku na karę dożywocia za stosowanie tortur, morderstwa i zbrodnie przeciwko ludzkości, przegląda przed kamerą kserokopie dokumentów z Tuol Sleng i opowiada o swoim partyjnym zaangażowaniu. Nie oszczędza nam niczego. Wspomina dokładnie metody przesłuchań (rażenie prądem, wyrywanie paznokci, zmuszanie do jedzenia własnych ekskrementów), opisuje konkretne sprawy, wylicza skazanych na śmierć. Broni się przed oskarżeniami tłumacząc, że był trybikiem w machinie władzy, zmanipulowanym przez przywódców, poddanym indoktrynacji. Jest w nim jednak również skrywana duma. To on decydował o życiu i śmierci aresztowanych. „Więzień umierał wtedy, gdy my tego chcieliśmy”, mówi Duch, podając przykład torturowanego mężczyzny, który zdołał połknąć metalowy element okiennej ramy. Szybko zoperowano go w więziennym szpitalu i po rekonwalescencji znowu wrócono do brutalnych przesłuchań. Poza tym Duch wie, że jest już częścią historii. Nikt nie będzie mógł opowiedzieć dziejów Kambodży, nie wymieniając jego nazwiska.

Kat i ofiara

Jednak dokument o Duchu jest ważny nie tylko ze względu na osobę jego bohatera. Nie mniej istotne jest to, że po drugiej stronie kamery stanęła osoba, którą reżim Czerwonych Khmerów pozbawił dosłownie wszystkiego. We wspomnieniowej książce „L’élimination” („Eliminacja”) Rithy Panh, od lat 80. mieszkający we Francji, pisał: „W wieku dwunastu lat w ciągu kilku tygodni straciłem całą rodzinę. Mojego starszego brata, samotnie wracającego piechotą do naszego domu w Phnom Penh. Szwagra lekarza, straconego na poboczu drogi. Ojca, który przestał przyjmować pokarm. Matkę, leżącą w szpitalu Mong w łóżku, w którym właśnie umarła jedna z jej córek. Moje kuzynki i kuzynów. Wszystkich zmiotło okrucieństwo i szaleństwo Czerwonych Khmerów. Byłem bez rodziny, bez imienia, bez twarzy. Przeżyłem, ponieważ byłem już niczym” [1]. Na filmowym planie stanęli zatem naprzeciwko siebie kat i ofiara, choć ta ostatnia w dokumencie usuwa się w cień. Rithy Panha nie widać w filmie, nie słychać też jego pytań. Oddaje głos Duchowi, pozwala mu powoli snuć narrację, a nawet upajać się słowami. Oprócz urywków propagandowych kronik z czasów panowania reżimu oraz krótkich scen, w których dawni strażnicy opisują, w jaki sposób wypełniali rozkazy Ducha, nic nie przerywa jego opowieści.

Co z niej wynika? Przede wszystkim to, że Duch nie jest w żadnej mierze demoniczny. Nie ma w nim nic z metafizycznego wcielenia zła. Nie jest też jednak zwykłym niepiśmiennym „cynglem”. Przed kamerą cytuje Alfreda de Vigny (wiersz „Śmierć wilka”) i Balzaka („Państwa upadają, rządy przemijają, policja jest wieczna”). Jest oczytany, uczył się w prestiżowym Lycée Sisowath, gdzie maturę z matematyki zdał z drugim wynikiem w kraju. Zresztą gdy się na niego patrzy, nie dziwi jego zamiłowanie do nauk ścisłych. Duch jest pedantyczny i drobiazgowy. Dokumenty, które przegląda, układa starannie w równy stosik. Świetny materiał na księgowego. To „spokojny Kambodżanin”, jak nazwał go w książce „Kampuchéa” Patrick Deville, trawestując tytuł słynnej powieści Grahama Greene [2]. Lubiany przez uczniów nauczyciel matematyki, sympatyczny pan profesor.

Fanatyk, który znalazł Sprawę

Skąd zatem przemiana w bezlitosnego mordercę? Można ją tłumaczyć biografią Ducha. Po wstąpieniu do Komunistycznej Partii Kampuczy jeszcze wówczas Kaing Guek Eav zbiegł do dżungli do bazy Czerwonych Khmerów. Niedługo potem został schwytany i był torturowany za wywrotową działalność w więzieniu Prey Sar. Czy to wówczas obudziła się w nim wrogość do wszystkiego, co stało w opozycji do komunistycznej rewolucji? Być może. Nie zmienia to jednak faktu, że w samym Duchu było od zawsze coś, co predestynowało go do roli, jaką odegrał. „Jak wszyscy pospolici kaci – pisze Deville – czy to z Armenii, czy z Polski, Syberii lub Rwandy, Duch jest idealnym podwładnym, takim jakiego opisują wszystkie oferty pracy: uważny, punktualny, dokładny, uczciwy, po prostu dobry sąsiad. Nie wie co to dwulicowość. Jego przekonania są niewzruszone, a wiara w Angkar trwa aż do końca, tak jak później jego wiara chrześcijańska. Jest poszukiwaczem absolutnej czystości, fanatykiem, który znalazł Sprawę” [3]. Nieco odmiennie komunistyczną konwersję Ducha ocenia Rithy Panh. W wywiadzie dla TV5MONDE kładzie nacisk raczej na wybór, niż na cechy charakteru czy potencjalnie autorytarną osobowość: „Duch nie jest kimś pospolitym, nie jest jednak potworem. To istota ludzka, taka jak my. Istota, która dokonała wyboru. Wybrała drogę zbrodni. Nikt nie rodzi się zabójcą, nikt nie rodzi się katem. Duch stał się nim wybierając ideologię oczyszczoną z wszelkiego humanizmu”.

Czy rację ma Deville, czy Rithy Panh? W obliczu tego, co się stało to w gruncie rzeczy nie jest istotne. Obaj zgadzają się w jednym: to, co jest charakterystyczne to normalność Ducha, jego aparycja zwykłego człowieka. Po blisko dwugodzinnym filmie przyzwyczajamy się do niego i nie trudno nam sobie wyobrazić, że po 1979 roku przez blisko 20 lat prowadził spokojne życie na prowincji jako Hang Pin. Dopiero gdy czytamy końcowe napisy, a w sali kinowej zapalają się światła, zaczynamy zdawać sobie sprawę, co to oznacza. Przecież, jak pisze o Duchu Deville, „wystarczyła jedna odrobinę chaotyczna sytuacja, by odkrył on swoje powołanie. Duch jest w głębi każdego z nas, stanowi czarną, przegniłą część naszej duszy” [4].

Przypisy: 

[1] Rithy Panh, Christophe Bataille, „L’élimination”, Éd. Grasset, Paris 2012.
[2] Patrick Deville, „Kampuchéa”, Éd. Seuil, Paris 2011, s. 105.
[3] Tamże, s. 108.
[4] Tamże, s. 109. 

Film:

„Duch, pan piekielnej kaźni”, reż. Rithy Panh, Francja, Kambodża, 2011, 110’.
W Polsce film był pokazywany w ramach 6. Festiwalu Filmowego Pięć Smaków, Warszawa, 24-30 października 2012 r.

* Piotr Kieżun, szef działu „Czytając” w „Kulturze Liberalnej”, pracuje w Instytucie Książki.

„Kultura Liberalna” nr 200 (45/2012) z 6 listopada 2012 r.