Marcin Kula

Inspiracja dla historyków

Prof. Joanna Tokarska-Bakir jest jedną z najciekawszych specjalistek z zakresu nauk społecznych w Polsce. Specjalizuje się w antropologii. Jej chyba najszerzej znana praca to „Legendy o krwi. Antropologia przesądu” (W.A.B. 2008). To praca ogromna objętościowo (795 stron!) i jednocześnie o ogromnym ciężarze gatunkowym. To bardzo ważna praca o jednym z trwałych i bogatych w konsekwencje mitów: micie utaczania chrześcijańskiej krwi przez Żydów. Obecnie Joanna Tokarska-Bakir przedstawiła nam kolejną książkę. Pomieściła w niej rezultaty badań nad stosunkami chrześcijańsko-żydowskimi w Polsce podczas wojny i bezpośrednio po niej. Książka jest wstrząsająca. Przyjrzyjmy się jej jednak systematycznie, dokładając wysiłku w kierunku chłodnego czytania.

Historia antropologizująca

Z entuzjazmem popieram dwukierunkowe podejście autorki – zarówno z punktu widzenia antropologii, jak i historii. W łączeniu historii, socjologii oraz antropologii, może także innych nauk, widzę przyszłość historii. Łączenie jest wręcz konieczne dla naszej dyscypliny – jeśli chce być nauką, a nie rzemiosłem służącym odtwarzaniu rzeczywistości minionej. Jako historyk recenzujący pracę przedstawicielki antropologii spieszę jednak stwierdzić, iż książce nie można nic zarzucić z punktu widzenia jakości warsztatu historycznego. Chętnie dodam, że także na przykładzie warsztatu widać, jak pozytywne rezultaty może przynieść łączenie choćby samych technik badań historycznych oraz etnologicznych.

Bardzo ważna jest tematyka rozpatrywana przez autorkę: wspomniane zagadnienie stosunków chrześcijańsko-żydowskich w Polsce podczas wojny i tuż po niej. Owa tematyka przeżywa obecnie renesans, sam w sobie ciekawy i zasługujący na wytłumaczenie. Książka jest ważna, gdyż zarysowuje obraz spraw mało znanych, niechętnie poruszanych, wręcz ukrywanych. Przyczyny zatarcia ich w pamięci mogłyby być samoistnym tematem. W przemilczaniu zachowań nagannych nie szło tylko o krycie kolegów mających je na sumieniu. Społeczeństwo polskie jest w ogóle bardzo czułe na negatywne opinie oraz przypominanie negatywnych faktów; zapewne odpowiedzialne są za to zbiorowe kompleksy wytworzone na marginesie biegu historii. Kombatanci wszędzie na świecie są też uczuleni na opinię o własnej historii – bowiem ona jest istotą ich kwalifikacji jako kombatantów. Kombatanci w Polsce są szczególnie uczuleni z uwagi na krytykę AK oraz innych formacji niekomunistycznych w PRL. Nawet ludziom, którzy chcieliby szczerości, trudno było wtedy mówić o negatywach podziemia. Wręcz postawa przeciwna Żydom z argumentem „żydokomuny” była chyba szczególnie silna wśród kombatantów. W relatywnie niedawnych czasach instruktywna była reakcja ich znaczącej części na wypowiedź Michała Cichego o działaniach antyżydowskich w Powstaniu Warszawskim; natychmiast uznano ją za postponowanie pamięci Powstania przez „Gazetę Wyborczą” (autor z czasem wycofał się ze swego tekstu).

Książka jest ważna, gdyż przedstawia bieg historii na niskich szczeblach organizacji społecznej – o co zawsze najtrudniej. Tymczasem w analizie rozpatrywanych spraw nie wystarczy przyjrzenie się stanowiskom polskiego Londynu oraz centralnych organów podziemia krajowego; jedne i drugie bywały wręcz fałszowane w drodze „w dół” (już nie wchodząc w potrzebę głębszej analizy niektórych ich wyrazów). Ciekawe jest przedstawienie przez autorkę i dokonana przez nią analiza licznych przykładów dyskursu antyżydowskiego, przejawiającego się zarówno w formach mniej lub bardziej oficjalnych, jak i w nieformalnych wypowiedziach czy też w przejętych przez cenzurę listach. Bardzo nowe jest podjęcie zagadnienia „wojny polsko-polskiej” o Żydów: sporów, wyrażających się niestety daleko nie tylko w słowach, w kwestii udzielania pomocy Żydom. Ciekawa jest bliskość zarysowująca się nieraz pomiędzy tłumem pogromowym a wojskiem i milicją w Kielcach w 1946 r. Zastanawia, jak w tej sprawie następowało zbliżenie nawet z wojskiem i milicją kierowanymi przez komunistów.

Ważne jest skupienie się autorki na wątku żydowskim jako części historii Polski. Należy to podkreślić, bowiem historia Polski jest nieraz ujmowana jako historia Polaków. Charakterystyczne, że nawet uczciwi historycy polscy nie dostrzegali Jedwabnego, nim sprawa wybuchła. Podejrzewam, że działo się tak dlatego, iż koncentrowali się na historii Polaków, a nawet „styki” (tu: zbrodnicze „styki”) pozostawały poza ich polem widzenia. Antropologiczna perspektywa autorki jest tym korzystniejsza, że antropologia nie stawia w centrum zainteresowania historii narodu (jak najczęściej historia), lecz wybrany problem.

Bardzo ciekawe są wątki kierujące myśl czytelnika ku długiemu trwaniu. Oczywiście cała „sprawa żydowska”, a w tym idea mordu rytualnego, to zjawiska długiego trwania. Państwa padają, ustroje się zmieniają, wojny przemijają, wszystko się zmienia, a te kwestie trwają – choć pytanie, czy nie w też zmieniających się formach. Trwają nawet niektóre niewinne idee – jak np. wspominana w książce myśl o potrzebie „produktywizacji” Żydów. Ciekaw jestem, czy ta myśl ostała się jeszcze gdzieś dzisiaj, gdy sektor usług i handlu jest wszędzie rozbudowany.

Co ważne, książka zapładnia do dalszych przemyśleń, znacznie szerszych niż sama historia Polski. Kieruje myśli ku porównywalnym casusom lub ku sprawom ogólnoludzkim, może ku psychologii społecznej. Oczywiście, nieraz na przykład w pociągu parę zdecydowanie wypowiedzianych słów mogło powstrzymać fatalny bieg wydarzeń (w tym wypadku dekonspirację i wydanie Żydów na śmierć). Z analiz wielu epizodów historii można przytoczyć sytuacje, gdy „parę słów” okazywało się decydujące. Pytanie „tylko”, kiedy takie słowa mają szansę paść i w jakich sytuacjach mają szansę zostać dosłyszane. Niechęć, przejawiana po wojnie wobec ludzi, którzy ukrywali Żydów, niewątpliwie tłumaczy się okolicznościami, jakie widzi autorka. Zastanawiam się jednak, czy nie wchodziła również w grę obserwowana w różnych sytuacjach dziejowych niechęć wobec ludzi, którzy zachowali się od nas lepiej, szlachetniej (vide niechęć wobec wczesnych dysydentów w krajach pokomunistycznych, wręcz chęć znalezienia „haków” na nich). W dzisiejszym wskazywaniu przez interlokutorów autorki osób trzecich o obciążonym sumieniu może tkwić chęć wybielenia siebie, już nawet niekoniecznie przed badaczem, lecz we własnych oczach.

My dobrzy – inni źli

Opisana historia oddziału Armii Ludowej, mającego Żydów na sumieniu, kieruje myśl ku sprawie pogłębiającej się ludowości komunizmu. Taka sugestia może brzmieć dziwnie, skoro tenże komunizm gnębił lud, a ostatecznie tenże lud (mniejsza, co dokładnie znaczy to słowo) wyraźnie powiedział, co myśli o „przodującym” ustroju. W historii ruchu komunistycznego nastąpiła wszakże bardzo istotna, słabo dziś dostrzegana przemiana: od ugrupowania intelektualnego o dużej liczbie inteligentów oraz przedstawicieli mniejszości narodowych żywiących poglądy internacjonalistyczne i będących nosicielami utopijnych projektów typu „w szczęściu wszystkiego są wszystkich cele”… do ugrupowania odzwierciedlającego bardziej niż to się chce dziś przyznać rozliczne wskaźniki przeciętne wśród „ludu pracującego miast i wsi”. W ZSRR ta przemiana wyniosła Stalina i on jej sam dopomógł (proces był zapewne dwukierunkowy). Pytanie o analogiczny proces w Polsce czeka na odpowiedź – ale mało kto zdaje sobie dziś sprawę, jak wielki procent generałów WP w 1989 r. miał jak najbardziej ludowe korzenie (choć niektórzy z tych generałów parokrotnie strzelali do ludu). W konkretnych warunkach okupacji w Warszawie Żydzi przyłączali się – jeśli w ogóle to wchodziło w grę – do ruchu komunistycznego częściej niż do AK, natomiast komunistyczny oddział na prowincji zabijał Żydów zgodnie ze swoimi, a może także zawleczonymi z komunizmu moskiewskiego przekonaniami.

Jasne, że istniał pewien mechanizm psychologiczny, każący widzieć komunizm jako „żydokomunę”. Ten sam mechanizm skłaniał do podkreślania witania Armii Radzieckiej przez Żydów i donoszenia przez Żydów na Polaków do NKWD. Choć takie wypadki miały miejsce, to w owym podkreślaniu gra szła (oraz dziś idzie!) o wybielenie grupy definiowanej jako własna („Co złe, to nie my”). Ludzie dziś czczący Józefa Kurasia („Ognia”) nie chcą pamiętać o jego służbie w UB.

W analizie powojennych reakcji antyżydowskich ważny był chyba także mechanizm przeniesienia agresji. Również – wyładowanie strachu (właśnie w agresji). Wielu ludzi w Polsce mogło się wówczas autentycznie bać – Rosjan, komunizmu, ale po trochu wszystkiego i co chwila (vide książka Marcina Zaremby!). Generalnie ówczesne społeczeństwo było społeczeństwem ludzi obawiających się. Bało się więc także Żydów (zakodowany wzór myślenia!), ale też na nich przenosiło swoje fobie. Najostrzej, najbardziej nieprzytomnie bije i zabija człowiek bojący się.

Ciekawe są uwagi autorki o działaniach tłumu. Gdy czyta się je, nasuwają się szersze uwagi z zakresu psychologii tłumu. Tłum, zwłaszcza tłum atakujący, daje poczucie jedności, wsparcia i braterstwa. Tylko dlatego bywa taki odważny.

Nowy ustrój ksenofobicznie chwalił się stworzeniem (z pomocą Hitlera i Stalina!) państwa monoetnicznego. Oczywiście, przypodchlebiał się w ten sposób publiczności. Zbieżna z tym była jednak także stalinowska koncepcja narodu, najpewniej wywiedziona właśnie z myślenia ludowego (jeden naród = jedna ziemia; jedna ziemia = jeden naród; inaczej mówiąc: kołtunizm + ideologia naznaczona kołtuństwem).

Autorka ma rację, że to nie tylko „ciemny lud” wierzył w mord rytualny. Jasne, że jest to idea obecna w Kościele od bardzo dawna – nawiasem mówiąc, chwytliwa m.in. dlatego, że obraz utaczania krwi przypomina obraz krwawiącego Chrystusa (w tej koncepcji też krwawiącego z ręki Żydów). Czy jednak ci, którzy stali na wyższym poziomie hierarchicznym, którzy wierzyli w taki obraz (np. biskupi tego czasu), nie rekrutowali się z ludu? Z drugiej zaś strony, czy mimo specyfiki kościelnego nauczania o Żydach, nie należy mieć na uwadze różnych rzeczy, w które ów lud wtedy wierzył? Jasne, że przyczyny wiary w mord rytualny są specyficzne. Niemniej jednak łatwiej chyba może weń uwierzyć człowiek, który jest gotów uwierzyć w cud w katedrze lubelskiej, a w początkach lat 50. widział cuda sprawiane przez co drugą świętą figurę stojącą na mazowieckich drogach.

Cena społecznego dystansu

Lektura książki kieruje też myśli ku sprawom bardzo generalnym. Jedną z nich jest kwestia związku dystansu między grupami i przebiegiem konfliktów między nimi. Nie mam wątpliwości, że ogrom dystansu pomiędzy społecznością chrześcijańską a żydowską w Polsce międzywojennej miał negatywny wpływ na stosunki między nimi pod okupacją. Z drugiej strony wiadomo, że nieraz fatalne konflikty rozwijają się właśnie wśród „sąsiadów”. Nietrudno tu o przykłady.

Aczkolwiek niechęć do Żydów miała swoją specyfikę, to warto by ją porównać z niechęcią do innych grup mniejszościowych, ze stereotypami owych grup, z wojennymi oraz powojennymi reakcjami wobec nich. W Polsce wielkim problemem były stosunki z Ukraińcami, także Białorusinami. Stosunki z Niemcami były z oczywistych powodów trudno porównywalne z czymkolwiek. Można jednak zauważyć, że usuwanie Niemców z Polski mimo wszystko przebiegło relatywnie znośnie. Już w Czechosłowacji, w Usti nad Łabą miał natomiast miejsce pogrom porównywalny z działaniami antyżydowskimi.

Ciekawe byłoby przyjrzenie się rozpatrywanym sprawom na tle szerszego zagadnienia funkcjonującego w Polsce konceptu narodu. Ukształtowała się tu idea narodu etnicznego, nie zaś obywatelskiego. Także koncepcja wyraźnych granic między narodami. Nawet dziś koncept „Polaka pochodzenia żydowskiego” w praktyce funkcjonuje bardzo słabo. W przekonaniu wielu ludzi jest się albo Żydem, albo Polakiem. Co nie najmniej ważne, ukształtowała się tu koncepcja państwa narodowego jako państwa Polaków; inni są gośćmi, w pozytywnym wypadku nieźle widzianymi, ale gośćmi. Podczas wojny, która była przecież wojną narodów, rzeczona koncepcja zaznaczała się tym bardziej (przykład: dyskusje i konflikty w związku ze sprawą żydowską w armii Andersa).

Chętnie pochyliłbym się nad oceną osób występujących w recenzowanej pracy. To, że w wypadku wielu osób mamy do czynienia z łajdakami bądź/i osobami, które swoimi czynami postawiły się poza gronem ludzi akceptowalnych, jest oczywiste. To, że miejscowe społeczności uznały takich ludzi za przyzwoitych, położyło cień na nich samych. Obawiam się jednak, że wobec dystansu pomiędzy społecznościami żydowską i chrześcijańską w Polsce oraz wobec częstego negatywnego stereotypu Żyda znajdzie się sporo sytuacji, w których dana osoba będzie oceniona ex post pozytywnie przez jednych, a negatywnie przez drugich – zwłaszcza w wypadku zachowań nie skrajnie drastycznych. Takie wypadki są znane w historii Polski. Generał Haller jest ceniony przez polskich chrześcijan, a ma negatywną opinię wśród Żydów. Analogiczne sytuacje wielokrotnie występują w Stanach Zjednoczonych: na pomnikach stoją generałowie, którzy zasłużyli się mordowaniem Indian. Osobiście nie postawiłbym na pomniku nikogo, kto przyczynił się do mordu Żydów, podobnie zresztą jak w Stanach Zjednoczonych pamiętałbym, kto mordował Indian. W praktyce sprawa nie byłaby jednak aż tak prosta. Pomiędzy mordem a postawami szlachetnymi jest wiele szczebli pośrednich, gdzie ocena jest w praktyce dyskusyjna i trudna. Najbardziej chciałbym wszakże wiedzieć, jak wielu z ludzi, o których negatywnie mowa w książce, na ich skromnym szczeblu organizacji społecznej miało jednak jakieś zasługi wojenne, a dla ilu przyczynienie się do mordu Żydów było jedyną „zasługą”.

Książka Joanny Tokarskiej-Bakir wskazuje, jak wiele pozostaje jeszcze do przemyślenia w historii Polski. Nie jesteśmy w tym zakresie wyjątkiem. W wielu krajach toczy się taki proces, w innych dopiero się rozpoczyna. Japończycy wciąż stoją wobec przemyślenia swoich działań w Chinach i Korei, Belgowie w Kongo, Turcy wobec Ormian, Francuzi wobec Algierczyków, kraje białej kolonizacji osadniczej wobec miejscowych, wszystkie kraje w swoim czasie importujące niewolników wobec Czarnych, narody bałkańskie wobec siebie nawzajem… Badania i przemyślenie wszystkich tych, do niedawna zepchniętych do niebytu spraw, są ważne dla wszystkich, niezależnie od akurat badanego casusu – bowiem wszystkie były działaniami ludzi i są w istotnych częściach porównywalne. Muszą być one oczywiście przebadane lokalnie. W tym wypadku metoda antropologii historycznej, z którą utożsamia się autorka, jest znakomita (a w recenzowanej książce została znakomicie zastosowana). Sam chciałbym wszakże jej uzupełnienia przez socjologię historyczną. Rozumiem przez to próbę porównań i uogólnienia zjawisk, które miały zaskakująco dużo podobnych elementów – co pozwala wyciągać z nich wnioski o człowieku, o społecznościach, o stosunkach między grupami oraz, w sumie, o społeczeństwie. Szkoda, że w tym wypadku będą to smutne wnioski, ale tak już bywa.

Książka:

Joanna Tokarska-Bakir, „Okrzyki pogromowe. Szkice z antropologii historycznej Polski lat 1939-1946”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

* Marcin Kula, historyk, z wykształcenia również socjolog. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego.
** Śródtytuły pochodzą od redakcji.

„Kultura Liberalna” nr 201 (46/2012) z 13 listopada 2012 r.