Jacek Wakar
Powrót Pasikowskiego
Nie obejrzałem „Pokłosia” podczas tegorocznego festiwalu w Gdyni. Film Władysława Pasikowskiego włączono do konkursu później niż za pięć dwunasta, nie mogłem już zmienić swoich planów. Od początku zresztą wydało mi się to lekko dziwne – wyszło na to, że niemal do finiszu imprezy jury nie wiedziało, ile filmów ocenia i kto z kim walczy o najważniejsze nagrody. Skądinąd spóźniony gdyński akces „Pokłosiu” się nie przysłużył. Film otrzymał tylko nagrodę dziennikarzy i wyjechał z Gdyni jako wielki przegrany. Co nie przeszkodziło jednak tym, co go w Gdyni widzieli, przewidywać wielkiej awantury w momencie wprowadzenia go do dystrybucji.
Awantura jest, ale chyba nie tak spektakularna, jak można się było spodziewać. Pasikowski zrobił wiele, by w lakonicznych, choć jak na siebie bardzo licznych, wypowiedziach zdjąć ze swego najnowszego dzieła aurę filmu o Jedwabnem. Mówił gdzieś nawet, że to nie film o Polakach, a o dwóch Polakach, uprzedzając możliwe ataki. Nie uniknął ich jednak. Jak było do przewidzenia, „Pokłosie” podzieliło obserwatorów na dwa obozy. Jednocześnie potwierdziło po raz enty, że w polskim dyskursie publicznym nie ma miejsca na szarości. Wszystko jest albo czarne, albo białe, stany pośrednie nikogo nie interesują. Z jednej więc strony czytam – przyznajmy, że mniej liczne – opinie o tym, że Pasikowski zrobił film antypolski albo przynajmniej drastycznie przeinaczył historię. Z drugiej zaś dowiaduję się, że „Pokłosie” jest jak ofiara odkupienia, jak wspólne oczyszczające doświadczenie. Andrzej Wajda już je plasuje w kanonie polskiego kina, Roman Polański dodaje, że na taki film czekał co najmniej od dekady. Głos za głos.
Tym czasem prawda jak zwykle leży pośrodku. „Pokłosie” dla zrozumienia polskiej winy wobec Żydów może uczynić więcej niż prace Jana Tomasza Grossa albo „Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka z tej prosty przyczyny, że kino ex definitione ma szerszy zasięg niż najbardziej dyskutowana książka. W dodatku Pasikowski opowiada swą historię wedle reguł kina gatunkowego, mieszając konwencję thrillera z chwytami właściwymi westernowi. To najsilniej narzucające się skojarzenie. „Pokłosie” jest rozegranym na polskiej wsi antywesternem, w którym dwaj samotni jeźdźcy, walczący o prawdę, z góry skazani są na klęskę. Nikt natomiast nie dozna katharsis. Najwyżej szerzej otworzy oczy z przerażenia. Pasikowski prowadzi swą opowieść pewną ręką, sprzymierzeńców znajdując w aktorach. Ireneusz Czop, znany dotąd przede wszystkim ze wspaniałych kreacji w łódzkim Teatrze Jaracza, jest znakomity – jak trzeba przezroczysty, odbija się w nim cała spsiała rzeczywistość Polski C, portretowanej w „Pokłosiu”. Równie dobry jest Maciej Stuhr i to jemu – za odwagę w harataniu swego wizerunku miłego chłopca, także w przecenionej „Obławie” Kryształowicza – powinna w Gdyni przypaść nagroda aktorska. I jeszcze cały drugi plan, układający się w galerię malowniczych wsiowych mord, choć przyznać trzeba, że nieco przerysowanych.
Podstawowy sukces Pasikowskiego tkwi w tym, że podążamy za jego bohaterami, choć niemal od połowy filmu znamy jego finał. Kibicujemy im, chociaż zdajemy sobie sprawę, że walka na równych prawach jest niemożliwa. Dlatego łatwiej nam przełknąć uproszczenia i publicystyczne skróty. I chociaż apokaliptyczny finał do granic wytrzymałości podbija bębenek emocji, gotowi jesteśmy wybaczyć nawet to. Dobrze by było, gdybyśmy na kolejny film Władysława Pasikowskiego czekali nieco krócej niż jedenaście lat, jakie dzieli „Pokłosie” od koszmarnego „Reichu”. To jest reżyser, który nie stracił pazura. Mało kto tak jak on umie opowiadać wciągające, angażujące emocje historie.
Na tym – najogólniej mówiąc – polega przewaga „Pokłosia” nad „Katyniem” Andrzeja Wajdy. Tamten film, szlachetny i mający trzy piekielnie mocne sekwencje, zdawał się spłatą długu. Lekcją historii rozpisaną na filmowe obrazy. Słuszność przesłania przeważała w nim nad wszystkim innym. Pasikowski zaś nie zapomina o widzach. Jak ktoś chce, może odrzucić historyczne tło, choć oczywiście będzie to trudne. W końcu nie od rzeczy mówił kiedyś Wajda o Pasikowskim, że wie on coś o widowni, czego nie wie on sam, niegdyś reżyser „Ziemi obiecanej”.
* Jacek Wakar, szef działu Publicystyki Kulturalnej w Drugim Programie Polskiego Radia.
„Kultura Liberalna” nr 201 (46/2012) z 13 listopada 2012 r.