Marcin Dobrowolski

Unia jak stare, zgorzkniałe małżeństwo

Amerykańscy intelektualiści od lat naśmiewają się z Francuzów, których mają za piastunów nieistniejącego imperium. Kolonie wybiły się na niepodległość, armia jest sukcesywnie zmniejszana, kultura nie stanowi już światowej awangardy. W ostatnich dniach upadł kolejny mit – mit francuskiej potęgi gospodarczej. Republika, oskarżana od początku kryzysu o chowanie głowy w piasek, została zdegradowana przez agencję ratingową Moody’s i staje się tym samym najbardziej niepokojącym chorym Europy. Ale paryska elita polityczna nadal przymyka oczy, twierdził berliński pisarz Marko Martin na łamach konserwatywnego dziennika „Die Welt” [http://www.welt.de/print/die_welt/debatte/article111307033/Zirkel-der-Inzucht.html]. W ostatnich latach francuska konkurencyjność nieustannie spada, dług rośnie (obecnie wynosi już 90% PKB), a my wciąż przyglądamy się wyłącznie problemom południa Europy, jakby kryzys zadłużenia nie obejmował największych państw kontynentu. W swoim felietonie Martin zwraca uwagę nie tylko na dysfunkcyjność niemiecko-francuskiego tandemu, ale również przytacza cały szereg przykładów unaoczniających patologie trójpodziału władzy, które niszczą nadsekwańską demokrację od trzydziestu lat. Gdzie są francuscy eseiści poruszający tematy gospodarcze, którzy mogliby rozliczyć się z quasi-socjalistycznym charakterem swego państwa? Gdzie są odwołujący się do monteskiuszowskiego trójpodziału władzy politolodzy, którzy przyjrzeliby się plątaninie powiązań między instytucjami? – pyta w konkluzji Martin.

W minionym tygodniu tematem wspólnym europejskiej prasy był nieudany szczyt budżetowy. Punktem wyjścia do rozmów była propozycja przewodniczącego Rady Europejskiej, Hermana Van Rompuya, przewidująca obniżenie budżetu o 75 mld euro do poziomu 973 mld. Najwięksi płatnicy, poczynając od Wielkiej Brytanii, chcieliby mniej wpłacać do wspólnej kasy, podczas gdy „małe” kraje obawiają się, że dostaną mniej pieniędzy z funduszu spójności. Zagrzewając do walki brytyjskiego premiera „Daily Telegraph” pisał: „Pan Cameron (i, jak wierzymy, premierzy innych państw będących płatnikami netto, których podatnicy również są niezadowoleni z bezczelnej rozrzutności UE) może tym razem sprzeciwić się większości. Ponieważ UE negocjuje teraz budżet na najbliższe siedem lat, będzie to okazja do zahamowania marnotrawnej polityki finansowej Komisji. Ten cel powinien również przyświecać tym, którzy obawiają się, że groźba weta pogorszy pozycję Wielkiej Brytanii w UE na dłuższą metę. Arogancka odmowa Brukseli uszczuplenia opasłej biurokracji pobudza skrajnie antyeuropejskie nastroje, których europejscy „cheerleaderzy” chcą uniknąć za wszelką cenę”. Z kolei w Budapeszcie konserwatywny „Magyar Nemzet” nie krył oburzenia: „Jest rzeczą skandaliczną, że cięcia są wprowadzane kosztem biednych krajów i są korzystne dla bogatych państw. Premier Węgier Viktor Orbán powinien spodziewać się upokorzenia. Z nieustalonych bliżej powodów Węgry są tym krajem członkowskim, któremu Bruksela chce zabrać najwięcej funduszy”. Na koniec, warto przytoczyć tekst z francuskiego „Le Monde”, który przypomina o narodowych interesach, którymi wymachują premierzy, żeby wybronić się przed poszczególnymi scenariuszami omawianymi w Brukseli. To „pseudoegoizm Europejczyków”, podaje paryska gazeta, ponieważ za hasłem „Oddajcie mi moje pieniądze!”, wymyślonym niegdyś przez Margaret Thatcher, kryje się starannie przygotowana komedia: „To egoistyczne credo nie odpowiada realiom strefy euro. […] Europejczycy, mimo że tego nie chcą, są de facto solidarni. Są jak wieloletnie małżeństwo, któremu nie wypada się rozwodzić, które musi mieszkać pod jednym dachem, ale w którym każdy przelicza swoje ‘kieszonkowe’, żeby ostentacyjnie okazać swój brak zaufania”.

W przedterminowych wyborach regionalnych w Katalonii, które odbyły się 25 listopada, partia Artura Masa uzyskała mniejsze poparcie, niż spodziewał się szef katalońskiego rządu, nieukrywający swoich nadziei na zdobycie bezwzględnej większość głosów, pozwalającej zarządzić referendum w sprawie niepodległości tej prowincji. Ten wynik utrwala obecny stan rzeczy, o czym pisze barcelońska „La Vanguardia”. Prawdą jest, że zagraniczna prasa, zwłaszcza brytyjska, zinterpretuje wyniki wyborów zupełnie inaczej niż prasa w Madrycie, gdzie katalońska polityka zostanie bezlitośnie wyśmiana. Anglosasi powiedzą, że z powodu kryzysu w Katalonii wygrała separatystyczna większość, ciągnąca w lewą stronę. W stolicy Hiszpanii będą podkreślać porażkę Artura Masa. Hiszpania z pewnością ma problem – potężny kryzys i dwa regionalne parlamenty o dążeniach niepodległościowych (baskijski i kataloński). Ale jest to problem, z którym można sobie poradzić: Baskowie nie zrobią niczego, co mogłoby naprawdę zagrozić systemowi podatkowemu, który daje im przywileje i w efekcie dodatni bilans, a Katalonia, złapana w sidła własnej sentymentalnej retoryki separatyzmu, zamieni się w gniazdo os. Wygrała Hiszpania, wygrał dotychczasowy ład – podkreśla komentator Enric Juliana.

* Marcin Dobrowolski, dziennikarz i producent radiowy. Pracuje w Radiu PiN.

„Kultura Liberalna” nr 203 (48/2012) z 27 listopada 2012 r.