Marcin Dobrowolski
Praskie piwko i projekty na czas kryzysu
Władze Czech i Słowacji dokonają symbolicznego bojkotu ceremonii wręczenia tegorocznej Pokojowej Nagrody Nobla – informują media znad Wełtawy i Dunaju (3.12). Vaclav Klaus, znany krytyk UE, który wcześniej określił decyzję komitetu jako „tragiczny żart”, nie podał powodu swojej nieobecności – pisze „Mlada Fronta Dnes” . Petr Nečas wymówił się „poprzednimi zobowiązaniami”. Jedynie minister spraw zagranicznych i kandydat w styczniowych wyborach prezydenckich Karel Schwarzenberg „chciałby się tam udać, ale nikt go nie zaprosił”. Jednak „nie tylko eurosceptyczne Czechy, ale także Słowacja” ignoruje uroczystości, dodaje „SME”. Bratysławski dziennik wyjaśnia, że z powodu „poważnych problemów”, wymagających natychmiastowej interwencji na miejscu, również słowacki premier „[Robert] Fico nie zamierza uczestniczyć w ceremonii wręczania Nagrody Nobla”. Nie będzie też prezydenta Gašparoviča, który zamiast do Oslo będzie zmierzał do Pragi, by pożegnać wkrótce odchodzącego urzędu Vaclava Klausa. Na Hradczanach szykuje się więc całkiem przyjemna, alternatywna impreza. Ciekawe, kogo jeszcze skusi złote, praskie piwo?
W ubiegły piątek (30.11) w paryskim „Le Monde” ukazał się ciekawy artyuł o duńskiej telewizji. Telewizja tego niewielkiego, sześciomilionowego kraju, Polakom kojarząca się głównie z serią filmów o przygodach fajtłapowatego Gangu Olesna, stworzyła kilka perełek święcących triumfy na międzynarodowych festiwalach. Jak pisze Macha Sery filmy te „pozwoliły odkryć kraj, nad którym chmury przetaczają się nisko i ciągle pada deszcz, kraj, gdzie za zabójstwami kryją się mroczne tajemnice, a partie polityczne wzajemnie się rozszarpują. Na ekranach nie dzieje się to w szaleńczym rytmie, przebiega bez specjalnych efektów, bez gwałtownych zwrotów akcji, jak też bez makijażu glamour”. W samej Danii w dniu premiery kolejnego odcinka przed telewizorami siada jedna trzecia kraju, a seria Borgen (o kulisach Kopenhaskiego parlamentu) odniosła sukces również w Wielkiej Brytanii, gdzie jej fanem jest sam Dawid Cameron. Jak wyjaśnia tekst w „Le Monde”, źródłem sukcesu jest wolność ofiarowywana scenarzystom, których fantazje muszą realizować producenci i reżyserzy. Jedyny obowiązek wiąże się z misją służby publicznej, za każdym razem trzeba mieć na uwadze zaznajamianie odbiorców z aktualnymi problemami. Na przykład serial „The Killing” zręcznie łączy śledztwo policyjne z tematyką polityczną. Co więcej, już trzeci kolejny sezon skupia się na skutkach kryzysu finansowego.
Utwórzmy Erasmusa na rynku pracy! – wzywają „Les Echos” (29.11) piórem Edouarda Tetreau. Przedstawił on profil europejskiego NEETsa „not in education, employment, or training”. Autor artykułu wzywa, by rozejrzeć się naokoło i dostrzec całą rzeszę osób odpowiadających tej ogólnej definicji. Być może nad Wisłą problem zniechęconych młodych ludzi nie jest tak mocno widoczny, tym ciekawsze są zatem wnioski, do których dochodzi francuski publicysta. Otóż pokazując skalę wydatków EU na projekty uważane często za nieefektywne zwraca uwagę na groźbę zlikwidowania prawdopodobnie jedynego programu, który odniósł sukces – wymiany studentów ERASMUS. Program ten przyczynił się do narodzin ducha oraz realiów europejskich zupełnie przeciwnych do – a to się nam dzisiaj proponuje – zamykania się za murami granic narodowych i skupiania się na sobie, przy jednoczesnym braku projektów dla nowych pokoleń i zaspokajaniem jedynie nagłych potrzeb finansowych. Od swoich początków ERASMUS kosztował 4,1 mld euro, czyli mniej, niż zapłacono za błędy w płatnościach w wykorzystywaniu budżetu Unii Europejskiej w 2011 r. (4,9 mld euro). Czy nie nadszedł moment, aby nie tyle pogrzebać ten program, ile wręcz go rozwinąć i zaproponować podobne rozwiązanie dla rynku pracy? – pyta autor tekstu „Les Echos”. Subwencjonowałby on każdego roku, w wysokości ponoszonych wydatków socjalnych, 1 milion umów jednorocznych na pracę w sektorze prywatnym, dając realne zatrudnienie w gospodarce rynkowej. Oznaczałoby to, że każdego roku z takiej możliwości skorzystałby 1 mln młodych Europejczyków, ponieważ mieliby oni pracę, ale również, bo byłaby to praca w jednym z krajów Unii. To zaś wiązałoby się z możliwością podróżowania, uczenia się i pracowania w innej kulturze i w innym języku. W niepamięć należy puścić niemądre myślenie w kategoriach nacjonalizmu i niszczącego protekcjonizmu, ale tworzyć Europę przedsiębiorców, a nie biurokratów. Jeśli hipotetycznie założymy, że pensja wynosi średnio 20 tys. euro rocznie, a obciążenia socjalne 40 proc. tej sumy, to możemy mówić o subwencji w wysokości 8 mld euro rocznie. Czy to naprawdę coś aż tak wygórowanego, aby przeznaczyć 6 proc. budżetu Unii na taką inwestycję?
* Marcin Dobrowolski, dziennikarz i producent radiowy. Pracuje w Radiu PiN.
„Kultura Liberalna” nr 204 (49/2012) z 4 grudnia 2012 r.