Tygodnik „Uważam Rze” był wielkim sukcesem grupy prawicowych publicystów, którzy stosunkowo szybko wynieśli go na szczyt rankingu sprzedaży (nawet 130 tys. egzemplarzy numeru). Wydawało się zresztą, że z braku poważnej, prawicowej konkurencji na rynku sukces był zrozumiały i uzasadniony. Tym bardziej dziwią posunięcia wydawcy, który zwolnił naczelnego, szefa tego autorskiego przedsięwzięcia. Uczynił to nie ze względu na dbałość o merytoryczną jakość tygodnika lub o podobny racjonalny cel, ale rzekomo z powodu krytyki wydawcy, na jaką pozwolił sobie Paweł Lisicki w związku z osławionym dodatkiem do „Rz” (mającym przedstawić kulisy powstania tekstu o trotylu na wraku Tupolewa) oraz za to, że dopuścił do powstania prawicowej konkurencji w postaci pisma „wSieci” (które jak dotąd koncentruje się na przedrukowywaniu bezpłatnych treści z Internetu, co, jeżeli wypali, będzie dowodem na… biznesowy geniusz twórców).
Z punktu widzenia czytelnika sprawa przedstawiała się osobliwie. Oto Grzegorz Hajdarowicz celował najpierw w osłabienie własnego dziennika. Następnie przeprowadził akcję przeciwko tygodnikowi, który bardzo dobrze radził sobie na rynku. Nic dziwnego, że w tym kontekście pojawiają się interpretacje sugerujące polityczne motywy tej zmiany (szczególnie, gdy wiemy, że przed publikacją artykułu Cezarego Gmyza o trotylu, spotykał się w nocy z rzecznikiem rządu Pawłem Grasiem). Sprawa jawi się jako wysoce zagadkowa.
Motywy polityczne można by łatwo wyjaśnić, gdyby Hajdarowicz, nie bacząc na interesy, postanowił rozprawić się z prawicowym ośrodkiem medialnym i wymienił redaktorów pisma na bliższych swoim poglądom. Chociaż z punktu widzenia pluralizmu mediów byłby to ruch zły, a nawet bulwersujący. W tym przypadku mamy raczej do czynienia ze zgubną niestabilnością programową. Co się stało?
Oto bowiem nowymi publicystami tygodnika okazali się panowie Winnicki, Zawisza oraz Korwin-Mikke. Znani z (odpowiednio) chęci obalania republiki, wychodzenia z Unii Europejskiej czy kultu siły. W ten sposób osoby o prawdziwie radykalnych poglądach wprowadzają się do publicystycznego mainstreamu.
Przywołajmy kilka barwnych stwierdzeń nowych autorów: „Trzeba obalić republikę Okrągłego Stołu! Obalić system! I obiecuję wam, że nowego Okrągłego Stołu już nie będzie” (to Robert Winnicki podczas 11 listopada).
„W sprawie Jana Kobylańskiego nie ma wyroku sądowego, a kontrowersyjne opinie są w debacie publicznej dopuszczalne” (to z kolei Artur Zawisza o udziale obecności Jana Kobylańskiego w komitecie honorowym Marszu Niepodległości, podobno jest on także zwolennikiem „odzyskania dla Polski Wilna i Lwowa”) czy „Odpowiedzią na «problem homoseksualistów» nie jest więc fizyczna likwidacja «gejów» i homosiów, numerus clausus ani większa inwigilacja – lecz likwidacja etatyzmu i d***kracji” (to znany miłośnik „wolności” Janusz Korwin-Mikke; jest to zresztą u niego raczej standardowy tryb wypowiadania się).
Zwolennicy bardziej spiskowych scenariuszy powiedzieliby, że katastrofa w Smoleńsku w świetle przytoczonych cytatów znajduje się na dalszym planie. Warto dodać, że ta grupa publicystów stanowi, i póki co chce stanowić, alternatywę dla PiS.
Ironią losu jest, że w wyniku całej awantury – w miejsce doświadczonych prawicowych publicystów – przyszli prawicowcy bardziej radykalni i z dość trudną do sprecyzowania wrażliwością na problemy społeczne.
Zobaczymy, co na to czytelnicy. Może właśnie „wSieci” znajdą teraz przystań, wspólnie z byłymi autorami „Uważam Rze”? A może dokoła redaktora Pawła Lisickiego powstanie zupełnie nowe pismo?
Obok zachowania pluralizmu mediów czy utrzymania na rynku profesjonalnych dziennikarzy prawicy, rzecz miałaby jeszcze jedną, paradoksalną, zaletę. Może powstrzymałaby napływ do głównych mediów osób o mocnych poglądach, które 11 listopada otrzymały swoje pięć minut.