Łukasz Pawłowski

Ptactwo dyplomatyczne

Przed rozpoczęciem drugiej kadencji część ekspertów nawołuje Baracka Obamę do agresywniejszej polityki zagranicznej, inni woleliby, aby prezydent nie otwierał żadnych nowych frontów i skupił się raczej na stabilizacji amerykańskiej pozycji w kluczowych rejonach świata. Jedni chcą, by Obama zamienił się w politycznego jastrzębia, zdaniem innych Biały Dom powinien prowadzić ostrożniejszą, „gołębią” politykę. Kilka dni temu prezydent ogłosił, że nowym szefem amerykańskiej dyplomacji zostanie senator John Kerry. Jakie ptaki pokierują amerykańską dyplomacją przez kolejne cztery lata?

Gatunkowa przynależność Johna Kerry’ego – wieloletniego senatora i szefa senackiej Komisji Spraw Zagranicznych – nie pierwszy raz jest przedmiotem kontrowersji. Kiedy w 2004 roku toczył ostatecznie przegraną rywalizację o prezydenturę z George’em W. Bushem, amerykańskie media mocowały się z dokładnie tym samym pytaniem.

Kerry to weteran wojny w Wietnamie – trzykrotnie ranny na polu walki i wielokrotnie odznaczany za odwagę – który po powrocie do kraju stał się jednym z najważniejszych rzeczników organizacji Vietnam Veterans Against the War, nawoływał do zakończenia konfliktu, a nawet mówił o dokonywanych przez amerykańskich żołnierzy zbrodniach wojennych. Już jako senator sprzeciwił się pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej, ale za to poparł interwencje zbrojne w Panamie w roku 1989, Haiti w 1993 oraz Bośni w 1999, a także podjęte przez George’a W. Busha decyzje o ataku na Afganistan, a następnie Irak. Tego ostatniego wyboru wkrótce pożałował. Podczas kampanii prezydenckiej w 2004 roku tłumaczył, że podobnie jak miliony Amerykanów został przez Busha oszukany – wierzył, że prezydent pozyska dla interwencji poparcie innych państw oraz ONZ, wierzył, że do interwencji zbrojnej dojdzie tylko w najgorszym wypadku, gdy inne środki dyplomatyczne zostaną wyczerpane, wreszcie wierzył, że iracki dyktator ma broń masowego rażenia. Jednym słowem – jak sam przyznawał – popełnił błąd. Pytany jednak, czy gdyby w 2004 roku został prezydentem, natychmiast wycofałby amerykańskie wojska z Iraku, nigdy nie odpowiedział twierdząco. Kiedy podczas przedwyborczego wiecu jeden z uczestników wykrzyczał Kerry’emu w twarz, że kontynuowanie wojny w Iraku to przyzwolenie na mordowanie irackich cywili, ten odpowiedział: „Jesteśmy w takim miejscu, w jakim jesteśmy, proszę pana, a pozostawienie rozbitego Iraku samemu sobie byłoby ze strony Stanów Zjednoczonych niewyobrażalnym błędem”.

I tak atakowany przez amerykańską prawicę za zbytnią „gołębiowatość”, a przez lewicę za zbytnią uległość wobec republikańskich jastrzębi Kerry ostatecznie przegrał z Bushem walkę o prezydenturę, walkę, która jeszcze kilka miesięcy wcześniej wydawała się niemożliwa do przegrania.

Kim więc jest senator John Kerry? Czy jako Sekretarz Stanu będzie kładł nacisk przede wszystkim na środki dyplomatyczne, czy też przy najmniejszym sprzeciwie będzie straszył niepokornych interwencją zbrojną? Wydaje się, że w oczach samego zainteresowanego to źle pytanie postawione. To polityk, który nie chce być postrzegany ani jako przedstawiciel gatunku płochliwego, ani drapieżnego, ale gatunku… myślącego. Polityka zagraniczna jego zdaniem opiera się na wiedzy, na umiejętności znalezienia podmiotów najważniejszych dla rozwiązania danej kwestii, na zrozumieniu ich motywacji i wreszcie na gotowości do rozmowy. „Ronald Reagan przystąpił do rozmów o rozbrojeniu z Gorbaczowem” – mówił Kerry w 2004 roku – „Czy Rosjanie oszukiwali? Jasne, że tak. Czy mimo to kontynuowaliśmy negocjacje? Jasne, że tak. Czy w końcu agresywniej domagaliśmy się egzekwowania warunków umowy? Oczywiście. Ostatecznie to właśnie w ten sposób jesteśmy w stanie posuwać się naprzód” [1].

Zdaniem Kerry’ego polityki zagranicznej nie prowadzi się na wyczucie – jak to często twierdził (i czynił) były prezydent George W. Bush – ale w sposób przemyślany i metodyczny. O ile działaniom poprzedniej, republikańskiej administracji mogłoby przyświecać napoleońskie – a następnie leninowskie – „On s’engage et puis on voit” [2], o tyle Kerry’emu bliższe byłoby chyba słynne powiedzenie Maksa Webera: „politykę robi się głową, a nie inną częścią ciała czy duszy”.

A zatem gołąb czy jastrząb? Raczej pracowita sowa.

Przypisy:
1 http://www.newyorker.com/archive/2004/07/26/040726fa_fact
2 „Działamy, a potem się zobaczy”.

* Łukasz Pawłowski, doktorant w Instytucie Socjologii UW, członek redakcji „Kultury Liberalnej”. Pisze o polityce amerykańskiej i brytyjskiej.

„Kultura Liberalna” nr 207 (52/2012) z 25 grudnia 2012 r.