Jan Tokarski

Littell o Syrii

„Od jedenastu miesięcy rytm życia codziennego wyznaczają w Syrii manifestacje”1 – pisze w swoim reportażu z bliskowschodniego państwa Jonathan Littell, autor kontrowersyjnych „Łaskawych”. Najważniejsza z nich odbywa się w każdy piątek i przebiega według niezmiennego rytuału. „Po zakończeniu południowej modlitwy wierni przebywający w meczecie wykrzykują takbir – Allahu abkar!, Bóg jest wielki – i wysypują się przez drzwi na ulicę. Na zewnątrz pośród gromadek szalejących dzieci czekają już aktywiści ze sztandarami i transparentami. Formuje się pochód, który rusza uliczkami, potem skandując hasła i wymachując plakatami i zdjęciami męczenników wraca aleją pod budynek, z którego śledzą ich czasem reżimowi snajperzy. Na skrzyżowaniu czuwają uzbrojeni żołnierze Wolnej Armii Syryjskiej. Pochód łączy się z innymi pochodami na wielkiej arterii przecinającej dzielnicę. Wchodzę na dach z filmującymi manifestację aktywistami, by objąć widowisko spojrzeniem: jest tu co najmniej dwa tysiące, może trzy tysiące ludzi”.

Littell opisuje w swoim reportażu to, co dzieje się w Syrii surowym, precyzyjnym językiem, przypominającym prozę Coetzeego czy (banalne skojarzenie) dzieła Kapuścińskiego. Pokazuje nam to, dzieje się w rządzonym przez Baszara al-Assada państwie na chłodno, nie doprawiając sztucznie faktów przyprawami dramatu. Nie ma zresztą takiej potrzeby – nagie fakty są dostatecznie przejmujące. Co nie mniej istotne, dzięki Littellowi możemy zobaczyć syryjską wojnę domową niejako od podszewki – a nie poprzez odpryski medialnych informacji, jakie do nas docierają wśród nieustającej kakafonii innych newsów. Dominantą w jego opisie są nie strategiczne decyzje przywódców politycznych, ale realia codziennej egzystencji w położonej w centralnej części kraju miasta Homs.

Arabska rewolucja mieści w sobie wszystko to, co zawiera intensywna, „mocna” polityka, a więc polityka wojny. Mieszają się z sobą euforia i strach, poczucie jedności i radykalna wrogość, heroizm i okrucieństwo. Świętowanie, uliczne manifestacje, o których wspomniałem wyżej, podszyte są strachem. Gdyby reżimowi snajperzy nie strzelali do manifestujących – mówi Littellowi pewien starszy pan – „całe Homs byłoby na ulicach”. Sprzeczne emocje łączą się i splatają ze sobą, w duszach bulgocze. „Okoliczne balkony są pełne ludzi. Nastrój szalonego karnawału, wściekłej, rozpaczliwej radości” – pisze Littell. I dodaje: „Tym, co w tych żywiołowych manifestacjach uderza, jest bijąca od nich niezwykła siła. Nie idzie w nich tylko o upust uczuć, zbiorowe odreagowanie całego napięcia nasilającego się dzień po dniu. Dodają one również uczestnikom energii, przynoszą coraz mocniejszy przypływ wigoru i odwagi, by móc nadal znosić morderstwa, rany, śmierć. Grupa rodzi energię, którą następnie wchłania każdy z osobna, również temu służą muzyka i tańce. To nie są tylko wezwania i hasła, są to też, jak suficki zikr, generatory i receptory mocy. Rewolucja syryjska, rzecz rzadka, czerpie siły również z radości, trzyma się nie tylko dzięki broni WAS czy nawet odwadze rewolucjonistów, czerpie siły również z radości, śpiewu i tańca”.

Radość, śpiew i taniec odbywają się tu jednak – jeśli można tak powiedzieć – z lufą przy skroni, a rewersem rewolucyjnego karnawału jest rewolucyjna hekatomba. Przyczajeni na dachach snajperzy mogą otworzyć ogień w każdej chwili. Panujący stan zagrożenia najlepiej obrazują rekwizyty, jakie powołuje w takich sytuacjach do życia obecny w człowieku zawsze, bez względu na panujące warunki, pragmatyzm: „Przy wielkiej alei – pisze Littell – pokazują mi długą metalową tykę z przyspawanym na końcu hakiem: służy do ściągania rannych i martwych. Snajperzy strzelają do wszystkich, do kobiet, do dzieci, ratowników – za nic, absolutnie za nic. Chyba tylko po to, by ukarać krnąbrny, obłożony zbiorową winą lud ze zrewoltowanych dzielnic, że odmówił chylenia karku i słuchania w milczeniu swego Pana i Władcy”.

Umierający i ranni mają pewne szanse trafić do szpitala, uzyskanie realnej pomocy medycznej jest jednak niezmiernie trudne. Nie powiedziane zresztą, że ich los będzie wówczas szczęśliwszy. Podziemia wielu szpitali zamieniły się bowiem w sale tortur, gdzie wiedza i aparatura medyczna wykorzystywane są po to, by zadać człowiekowi jak największy ból nie pozbawiając go życia. Kto myśli, że w tych przerażających praktykach chodzi o wyciśnięcie z więźnia-pacjenta zeznań, jest w błędzie. Littell przytacza świadectwa mówiące o czystym, a więc nie nastawionym na żaden praktyczny cel okrucieństwie, okrucieństwie, które nie ma poza samym sobą żadnej racji. Zrewoltowani Syryjczycy starają się zresztą jak mogą, by świat zobaczył te okropieństwa – kręcą przy pomocy telefonów komórkowych filmiki i umieszczają je potem na YouTubie. Większość zachodnich mediów ignoruje jednak te świadectwa jako niesprawdzone, a więc niewiarygodne.

Skrajna przemoc władzy rodzi oczywiście skrajną przemoc po stronie zbuntowanych mas. Również tutaj mają miejsce akty okrucieństwa i terroru. Stwierdzenie tego faktu nie prowadzi jednak Littella (i dobrze!) do komunału o uniwersalnym charakterze ludzkiej winy, o okropieństwie włączającej wszystkich w swą przerażającą logikę wojny. Formułuje natomiast sąd zarazem wyważony i odważny. „Wydaje mi się – pisze – że trzeba odróżniać systematyczną politykę, politykę reżimu, który podżega do konfrontacji etnicznej i rzezi na tle wyznaniowym, od bezsilności tworzących się dopiero władz, poddanych silnej presji i niezdolnych opanować najbardziej ekstremistycznych elementów obozu”.

Bo też reżim Assada świadomie stara się rozkręcić spiralę przemocy, aby z wojny domowej przeistoczyć konflikt w wojnę etniczną i religijną, którą łatwiej będzie mu opanować i która będzie mniejszym zagrożeniem dla jego dalszego trwania. W tym sensie heroizm syryjskiej ulicy nie wystarczy – potrzeba jej jeszcze politycznego sprytu i umiarkowania. Czy będzie ją nań stać? Littell wydaje się być sceptyczny. „Lud syryjski – mówi mu jeden z Syryjczyków – był hodowany jak w kurniku: masz prawo jeść, spać i znosić jajka, nic więcej. Nie ma miejsca dla myśli. To jest Korea Północna Bliskiego Wschodu”.

Przypisy:

1 Wszystkie fragmenty reportażu Littella cytuję z „Przeglądu Politycznego”, w którym ukazały się jego obszerne fragmenty w przekładzie Wiktora Dłuskiego

* Jan Tokarski, historyk idei. Stale współpracuje z „Przeglądem Politycznym” i kwartalnikiem „Kronos”. Niedawno opublikował książkę „Historie przyszłości. Wizje bolszewizmu w Rosji 1917-1921″.

„Kultura Liberalna” nr 209 (2/2013) z 8 stycznia 2013 r.