Wojciech Kacperski

Zimowe wyrzuty sumienia

Zacznę od wyznania: nie jeżdżę na rowerze zimą. Próbowałem kilka razy, ale w obecnej rzeczywistości miejskiej wydaje się to być czymś graniczącym z magią albo sztuką chodzenia na linie. Z roku na rok jednak widzę coraz więcej osób dziarsko przemieszczających się pomimo zasp na rowerze. Kiedyś wyglądało to jak szaleństwo, dziś coraz bardziej zaczyna się oswajać – w gazetach znalazłem nawet porady, jak ubierać się na rower o tej porze roku. Zimowi cykliści ogarnęli już jak zabezpieczyć swój rower od nieprzyjaznej aury, montując na swoich jednośladach specjalne błotniki, okrywając swoje opony antypoślizgowymi osłonkami. Podobno da się.

Niezależnie od tego jednak, jak bardzo uzbroisz się i okryjesz przed wskoczeniem na rower zimą, nie uciekniesz od zasp, lodu i nieodśnieżonej drogi. Wraz z nastaniem zimy miasta jakby zapominają, że mieszkańcy mogą chcieć przemieszczać się na rowerach. Podejście takie skutkuje tym, że to, co w wakacje było długo oczekiwaną ścieżką rowerową, dziś znika pod śniegiem. Często taka zasypana ścieżka rowerowa staje się miejscem parkingowym. Bo przecież zimą jeździ się tylko samochodem, a po co takie miejsce ma się marnować?

No to jak już ścieżką nie pojedziesz, chodnik to kanion na tylko jedną osobę, więc nie ma mowy o wymijaniu przechodniów, to może jezdnią uda się przedostać? Koniec końców samochody jakoś jeżdżą. Można i coraz częściej widzę rowerzystów na zimowych ulicach, ale nie jest to przyjemna jazda – a trzeba pamiętać, że w takich warunkach jest ona jeszcze bardziej niebezpieczna (bo, że jest niebezpieczna, to wiadomo). Nie tylko zresztą dla rowerzysty – jeżdżenie po ulicach zimą szkodzi również rowerowi. Sól niszczy rower. Jeśli zatem troszczysz się o swój jednoślad i chciałbyś/chciałabyś na nim jeździć jak najdłużej, nie funduj mu tej przyjemności. To także często powód rezygnacji niektórych cyklistów. No bo przecież najważniejsze są samochody. Ostatecznie rzecz ujmując – zimą wszystko wraca do stanu, który znamy jeszcze sprzed kilku lat – nie ma miejsca dla rowerzysty w przestrzeni miejskiej. Na ulicy cię wytrąbią, wykrzyczą, ostatecznie potrącą, a z chodnika cię przegonią pięściami. Twoje miejsce jest w parku, a najlepiej w piwnicy.

Dobra, ale może ja się po prostu czepiam? Może to tylko wina tego śniegu, który nagle o sobie przypomniał, że zimą ma padać? Koniec końców, samochodem też nie jest wcale łatwo przedostać się przez miasto w takiej aurze. O pieszym przekopywaniu się przez miasto i bólach z tym związanych można by było napisać osobny tekst. A dodajmy jeszcze, że przy obecnych cięciach budżetowych naprawdę nie jest tak po prosto „tracić” pieniądze na oczyszczanie miasta ze śniegu. „Po co odśnieżać, skoro śnieg sam w końcu stopnieje?” – jak to powiedział kiedyś pewien urzędnik, pełniący wówczas obowiązki prezydenta Warszawy?

Warszawa to nie Kopenhaga, to wiemy. Nikt zresztą nigdy nie chciałby, żeby była nią. Nie o upodabnianie się do innych tu jednak chodzi, a o wzrost świadomości. Istnieją rozwiązania pozwalające współistnieć w miastach przechodniom, cyklistom i samochodom. Dużo dobrego zresztą już się stało, nie należy o tym zapominać. Bój o lepszą rzeczywistość jest jednak nieustanny.

Jak zatem żyć zimą? Bezrowerowo? Jeśli kiedyś się dorobię jednośladu, który będzie przygotowany na warszawskie zimowe warunki, to może znowu spróbuję się przyjechać. A może do tego czasu nastąpi jakaś zmiana? Może wraz ze wzrostem obecności Veturilo w innych dzielnicach Warszawy, coraz więcej uwagi zimą miasto poświęci nam, cyklistom i pamiętać się będzie o nas cały rok? Tego nam życzę, ale po cichu odliczam dni do powrotu wiosny.

* Wojciech Kacperski – student filozofii i socjologii UW. Miejski przewodnik po Warszawie. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.

„Kultura Liberalna” nr 211 (4/2013) z 22 stycznia 2013 r.