Moda na islam?
Legitymowanie obcokrajowców i zadawanie im dwuznacznych pytań jest z pozoru niedorzeczne. Tylko z pozoru. W lipcu 2012 roku wśród zabitych w walce bojowników islamskich rozpoznano Williama Plotnikowa, dobrze zapowiadającego się boksera i obywatela… Kanady. Co prawda Plotnikow pochodził z Rosji, ale jego życiowa droga nigdy dotąd nie wiodła przez Kaukaz. To w Kanadzie bokser przeszedł na islam, zainteresował się wahhabizmem i postanowił dołączyć do ukrywających się w Dagestanie bojowników. Przypadek egzotyczny, ale na swój sposób podobny do wielu o bardziej lokalnym charakterze. Zagubieni młodzi Rosjanie coraz częściej decydują się na przyjęcie islamu, czym wprawiają w osłupienie wychowanych w ateistycznym świecie rodziców. – To moda taka. Minie tak jak każda inna. Młodzi potrzebują wyraźnych odpowiedzi, kontrastów, a islam w tej najbardziej radykalnej formie właśnie im to daje – opowiada mój dagestański przyjaciel Rustam. – Ciebie czepiają się pewnie przez tę brodę – dodaje.
Policjanci w Dagestanie żyją w ciągłym strachu. W 2011 roku według statystyk ginęło trzech stróżów prawa tygodniowo. Wbrew zapowiedziom władz i przedstawicieli organów ścigania sytuacja wcale się nie poprawia. Zaczęło się w 2002 roku, zaraz po oficjalnym zakończeniu II wojny czeczeńskiej. Bojownicy walczący o oderwanie Północnego Kaukazu od Rosji i ustanowienie tu państwa rządzonego zgodnie z zasadami szarijatu rozbiegli się po sąsiadujących z Czeczenią republikach. Kiedy zaczęli ginąć pierwsi milicjanci[1], wielu starszych stażem odeszło ze służby, a braki w kadrach trzeba było uzupełnić. – Jak zaczęli ich zabijać, to większość ludzi nawet się cieszyła. Mówili, że nareszcie ktoś ukróci samowolę tej mafii – kontynuuje mój gospodarz i przewodnik. – A dla nich, to znaczy dla wahhabitów, to była zabawa, zrobili sobie z tego dyscyplinę sportową. Jeden podchodził do milicjanta z pistoletem, drugi szedł za nim z kamerą i to wszystko nagrywał. Pierwszy strzelał, a drugi wrzucał to później do Internetu.
30 tysięcy za głowę policjanta
Okazuje się, że w tej dyscyplinie niektórzy przeszli na zawodowstwo. Według dagestańskich mediów nagroda za zabicie szeregowego policjanta wynosi 30 tysięcy rubli (3 tysiące złotych), za oficera 50 tysięcy, a za wysadzenie całego samochodu wraz z załogą 100 tysięcy. – Policja terroryzuje ludzi już od dawna – mówią bojownicy w udzielanych z rzadka wywiadach. – Teraz ludzie zaczęli terroryzować ich.
Przed tą wojną trudno się ukryć. W listopadzie minionego roku wahhabici wdarli się do mieszkania sierżanta policji i otworzyli ogień. Ciężko ranny został jego brat. – Dagestańczycy są już zmęczeni, mają dosyć życia jak na polu bitwy, ciągłych operacji, ewakuacji, bombardowań. Wcale nie pragną mścić się na policjantach – zaprzecza słowom bojowników Rustam. – Poza tym policja dzisiaj już nie zachowuje się tak jak dziesięć lat temu. Wtedy mogli cię zamknąć bez powodu, torturować dla zabawy, zabić i sprzedać zwłoki rodzinie. Teraz już tego nie ma. Kadry całkowicie się wymieniły, a ci obecni wiedzą, czego robić nie mają prawa.
Wahhabici nie prowadzą zresztą krucjaty moralnej, ale polityczną. To nie o lepsze zachowanie policjantów chodzi młodym ludziom, ale o oderwanie Kaukazu od Rosji. Ich oddziały nigdy nie były liczne, ale każdego zabitego bojownika od razu zastępują nowi. A giną często, bo, jak łatwo się domyślić, ich akcje nigdy nie zostają bez odpowiedzi władz. Wszystkie resorty siłowe postawione są w stan gotowości. Ledwie postawiłem pierwsze kroki na dagestańskiej ziemi, a już wpadłem pod samochód ciężarowy pełen uzbrojonych po zęby żołnierzy. – To dziwne, że stali na dworcu. Oni tak się stroją, kiedy idą na specoperację – powiedział mi potem niezastąpiony Rustam. – Ostatnio wzięli szturmem dom na mojej ulicy. Okrążyli go, ewakuowali sąsiadów i zaczęli ostrzeliwać. – A nie próbowali negocjować? – zapytałem z ciekawości. – Oczywiście, na początku wzywają do złożenia broni, ale tamci nigdy się nie poddają. Wiedzą, co by ich później czekało. Jeśli w domach są dzieci, to policja pozwala je wyprowadzić, a później kilka minut i po wszystkim.
Wystarczy wyjść na ulice stolicy Dagestanu, Machaczkały, żeby przekonać się, że mój przyjaciel nie rzuca słów na wiatr. Milicjanci najchętniej w ogóle nie wychodziliby z samochodów. Ci, którzy muszą, spacerują po mieście lub kontrolują ruch w większych grupach i nigdy nie rozstają się z karabinami maszynowymi. Pozostali siedzą w terenowych UAZ-ach, dobrze sprawdzających się w trudnych warunkach górzystego Dagestanu.
Kto zostaje „stróżem prawa”?
Do siebie wzywają nas klaksonem. Spodziewałem się kontroli, do samochodu podchodzę z paszportem w dłoni. – Skąd jesteście? Jak wam się tu podoba? Jak chcecie, to mogę was zabrać w góry, w mój aul[2], 150 kilometrów na południe. Okazuje się, że to nie służbowe czynności, ale nuda skłoniła policjantów, aby wezwać nas do siebie. Nikt z własnej woli do nich nie podchodzi. Ludzie unikają policji instynktownie. Po prostu wiedzą, że mundurowi mogą przyciągać nieszczęścia i, co gorsza, wahhabitów. Stróże prawa wolą z kolei unikać ludzi. Nigdy nie wiadomo, co kto planuje. My natomiast z daleka wyglądamy na niegroźnych. Ot, przybysze z odległych krajów, bo tu przecież nikt tak się nie ubiera. Rozmowę przerywa nam głośna muzyka wydobywająca się ze stojącej obok limuzyny. – Co on robi w tym samochodzie? – pytam. – Pokazuje, że ma taki samochód – odpowiada nasz nowy kolega – i że my nie mamy.
Co skłania ludzi do podjęcia tak niebezpiecznej pracy? Spotkani policjanci nie bardzo chcą o sobie mówić. W rozmowie sam na sam być może byliby bardziej otwarci, ale w towarzystwie kolegów się krępują. Raz jeszcze poprosiłem o wyjaśnienie Rustama. – Nie wiem. Pewnie pieniądze. Dawniej zarabiali niewiele, ale ostatnio systematycznie podnosi się im zarobki. W tej chwili to 36 tysięcy rubli miesięcznie. Niby to dużo jak na Dagestan, ale czy to pieniądze warte ryzykowania życia? – zastanawia się. – Mój kuzyn jest policjantem. Dawniej byłby to dla rodziny powód do wstydu, chociaż teraz też nie ma się czym chwalić. Wcześniej nie miał pracy, a do policji dostać się było ciężko. Trzeba było dać łapówkę, żeby cię przyjęli, a później należało sobie te pieniądze odbić na ludziach. W tej chwili każdy może do nich wstąpić, a wypłata jest gwarantowana. Rustam zamyślił się na chwilę. – On ma żonę i troje dzieci. Tak, to pewnie pieniądze.
Przypisy:
[1] W 2011 roku przemianowano milicję na policję, stąd brak konsekwencji w nazewnictwie.[2] „Aul” to, ściśle rzecz biorąc, wieś w górach, ale w Dagestanie ludzie nazywają tak po prostu wszystkie wioski.