Katarzyna Kazimierowska
Modlitwy za lepszą Polskę
2 lutego polscy senatorowie i posłowie pojechali na Jasną Górę, by wraz z rodzinami wziąć udział w 24. pielgrzymce parlamentarzystów. Modlili się o to, by w Polsce „ustały działania podejmowane na szkodę Kościoła i narodu”.
Modlitwy poświęcone były m.in. ubolewaniom, że parlament nie przegłosował uchwały potępiającej akt profanacji jasnogórskiego obrazu, do jakiego doszło 9 grudnia ubiegłego roku. Następnie głos zabrał szef klubu PiS Mariusz Błaszczak, wznosząc „modlitwy błagalne, by ustały w naszej ojczyźnie działania podejmowane na szkodę Kościoła i narodu. Także godzące w święte symbole polskiej tożsamości, [jak – przyp. aut.] walka z obecnością krzyża w miejscach publicznych, próby usuwania religii ze szkół, publiczne znieważanie Pisma Świętego, ograniczanie działalności katolickich mediów” (więcej). Następnie parlamentarzyści udali się na dziedziniec przed klasztorem jasnogórskim i modlili się pod epitafium smoleńskim.
To wszystko jest bardzo wzruszające i piękne, ale wiele mówi o sposobie, w jaki nasi politycy radzą sobie z rzeczywistością, a także o szansach na zmiany w mentalności, gdy idzie o takie kwestie, jak ustawy o związkach partnerskich czy głosowanie za Konwencją dot. Przeciwdziałaniu Przemocy Wobec Kobiet.
Jesteśmy krajem katolickim, ale w swym miłosierdziu nie jesteśmy tolerancyjni wobec osób, którym obojętny jest polski katolicyzm. Uważamy się za chrześcijan, ale nie ma w nas pokory, by uznać prawo innych do decydowania o tym, czy chcą zawrzeć sakrament małżeństwa czy związek partnerski. Zasłaniamy się tradycją katolicką i związkiem uświęconym ślubem, automatycznie dzieląc ludzi na lepszych i gorszych.
Demokracja, jaką cieszymy się od 30 lat, powinna przede wszystkim dawać wybór, a nie narzucać go siłą większości. Mówimy o prawie do wolności decydowania o sobie, o tym, jak chce się być z drugim człowiekiem, co przecież nie wpływa na morale, na poziom publicznego zgorszenia, na obrazę majestatu Kościoła, ani na to, co sobie Bozia o nas pomyśli. A zresztą, co sobie Bozia pomyśli, dotyczy już nas, a nie całego narodu polskiego. I żaden polityk nie powinien nam mówić, że jego moralność jest lepsza, jego sposób wyznawania wiary jedyny słuszny, a jego pożycie małżeńskie wzorowe.
Mam wrażenie, że Najświętsza Panienka, pod której opiekę tak ochoczo oddają się politycy, musi płakać nad nami gorzkimi łzami. Bo okazuje się, że każda epoka ma swoich „obrońców wiary” i osoby, które trzeba tępić. Świat musi dzielić się na dobrych i złych, na nas i na nich, bo inaczej polityka nie miałaby czym się zajmować. Kiedyś w roli tych gorszych i złych występowali chrześcijanie, niewolnicy, kobiety domagające się praw, dziś osoby LGTB i zwolennicy konwencji przeciwdziałania przemocy wobec kobiet oraz związków partnerskich. W końcu to politycy wiedzą najlepiej, czy polskim kobietom jest dobrze czy źle, czy trzeba je chronić, czy w ogóle jest sens ingerować w święty związek małżeński, bo przecież grunt, że kocha, a jak kocha to bije, w końcu kobieta, jak Maryja, powinna nieść swój krzyż. Ciekawe, czy Józef bił Maryję za to niepokalane poczęcie, ciekawe, czy (jak śpiewa Lao Che) „Maryja chciała, żeby Józef był przy porodzie”.
Takich pytań nie stawiamy, bo to bluźnierstwo, a w końcu politycy – ci wybrańcy narodu – wiedzą lepiej, co dla nas jest najlepsze. A jeśli okaże się, że transseksualista spełnia wymogi, by zostać marszałkiem sejmu i nie znajdzie się przeciwwskazań merytorycznych, to zawsze można nasłać profesor Pawłowicz, która chyba po to jest w Sejmie, by obrażać bliźniego w imię wartości chrześcijańskich i sprowadzić dyskusję do poziomu rynsztoku.
Mam wrażenie, że polskim parlamentarzystom, zwłaszcza tym z prawej strony, łatwiej jest zajmować się historią niż teraźniejszością, patriotyzmem niż prozą życia, Wygodniej oglądać się za siebie i modlić za przyszłość Polski, niż tą przyszłość współtworzyć i próbować sprostać kwestiom, które dotykają dzisiejsze społeczeństwo. Łatwiej definiować pojęcie patriotyzmu i narodu wybranego przez Boga, który aż pluszcze się w swojej martyrologii, niż zastanowić nad tym, jak zmienia się społeczeństwo i czego oczekuje. Najgorsze, że demokracja, jak się okazuje, nie daje wyboru. Pozwala głosować na przedstawicieli, którzy szybko zrzucają skórę owcy i pokazują swoje prawdziwe – chrześcijańskie – oblicze. Szkoda, że rząd polski, jakkolwiek reprezentatywny w światopoglądzie dla społeczeństwa polskiego, nie jest w stanie wyjść poza swoje indywidualne i zbiorowe poczucie moralności, przyzwoitości, estetyki i wprowadzić praktyczne reguły gry w życie wciąż zmieniającego się społeczeństwa, które – zamiast oglądać się za siebie – chce po prostu żyć tu i teraz.
* Katarzyna Kazimierowska, redaktorka portalu Zwierciadlo.pl, współpracuje z rp.pl, absolwentka podyplomowych Gender Studies. Stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”.
„Kultura Liberalna” nr 212 (5/2013) z 29 stycznia 2013 r.