Mimo wielu trudności integracja obywateli pochodzących przecież z niemal wszystkich zakątków globu przebiega pomyślnie. W pierwszym Knesecie było sześciu sefardyjskich czy wschodnich Żydów, w dzisiejszych Knesetach stanowią oni ponad 40 proc. wszystkich parlamentarzystów. To samo dotyczy stanowisk rządowych oraz armii. Szefowie sztabów, generałowie czy wysocy rangą urzędnicy pochodzący z Iranu, Bułgarii, Turcji nikogo już dziwią. I jeszcze jeden, chyba najważniejszy wskaźnik świadczący o żydowskiej otwartości: około 27 proc. Żydów w Izraelu żyje w związkach mieszanych.

Co łączy ludzi ze 124 państw?

Oczywiście nie oznacza to, że konfliktów pomiędzy Izraelczykami różnego pochodzenia nie ma. Podczas zakończonej właśnie kampanii wyborczej dla celów politycznych wyraźnie eksploatowano różnice między tak zwanymi wschodnimi Żydami, pochodzącymi przeważnie z Maroka, a Żydami aszkenazyjskimi, którzy w ostatnich dekadach przybyli do Izraela z Rosji. Doszło do zderzenia klasowego, bowiem ogromna część rosyjskiej emigracji to elita – muzycy, artyści, inżynierowie i akademicy – która od samego początku miała bardzo dobry start, zajmując w rezultacie wysokie i prestiżowe stanowiska. Na tym tle powstała różnica klasowa między nimi a Żydami z Maroka, a trzeba pamiętać, że obie te grupy żyją w tych samych miasteczkach, jedna obok drugiej. Lider partii Szas, Arie Deri, reprezentujący ortodoksyjnych północnoafrykańskich Żydów, próbował wykorzystać te różnice, licząc na zdobycie w wyborach dodatkowych głosów.

Największe kłopoty z integracją mają jednak Żydzi z Etiopii, których w ciągu ostatnich dwudziestu lat przyjechało do Izraela około 150 tysięcy. Problemem stał się kolor skóry. Nie każdy Izraelczyk jest delikatny, wyważony w słowach i poprawny politycznie. Niektórzy są rasistami i jest to problem bardzo ważny, którego nie można zamiatać pod dywan. Raz jeszcze warto jednak przypomnieć, że społeczeństwo żydowskie pod względem swej różnorodności przebija chyba wszystkie społeczeństwa zachodnie. Niełatwo jest z przedstawicieli dwunastu plemion, przyjeżdżających do swojego nowego-starego kraju ze 124 rozmaitych państw, stworzyć naród o jednolitej tożsamości i silnej solidarności. Życie przez 1900 lat w diasporze i powrót do jednej, malutkiej ojczyzny w ramach jednej państwowości, sprawia, że droga do pojednania będzie jeszcze długa.

Tym bardziej, że w Izraelu mieszka prawie dwa miliony Arabów, obywateli Izraela, którzy rosną w siłę i mają konkretne roszczenia. Głosują i mają swoją reprezentację w Knesecie, często poddając państwo bezkompromisowej krytyce. Jest jeszcze kwestia trzecia: Izrael zaprasza pracowników z Tajlandii, Chin i innych krajów, którzy włączają się w izraelski rynek pracy, np. w zakresie opieki nad ludźmi starszymi.

Nielegalni imigranci

Osobnym zagadnieniem jest ogromna nielegalna migracja, do której dochodzi przez południową granicę kraju z Egiptem. Jak dotąd w ten sposób dostało się do Izraela około 140 tysięcy osób, a przecież to małe państewko. Ludzie ci nie są Żydami, nie mają więc prawa powrotu do Izraela, nie są zorganizowani w związkach zawodowych, pracują prawie za darmo, a w rezultacie dramatycznie psują rynek i poziom płac robotnika w Izraelu. Mieszkają na ulicach, w kioskach i różnych piwnicach w południowym Tel Awiwie, stając się źródłem problemów socjalnych.

Z jednej strony wielu Izraelczyków popiera ich starania o legalizację pobytu, mówiąc, że my, jako naród uchodźców powinniśmy przyjąć każdego. Większość jednak, w tym obecny rząd, sprzeciwia się temu. Miliony mieszkańców ubogich krajów chciałoby zamieszkać w Izraelu, gdzie opieka socjalna stoi na bardzo wysokim poziomie, ale my naprawdę nie możemy przyjąć wszystkich. Mam nadzieję, że każdy przypadek będzie rozpatrywany indywidualnie i wielu imigrantów otrzyma prawo pobytu, lecz na pewno część z nich zostanie deportowana. Jestem przekonany, że inne państwa w tej sytuacji zrobiłyby wszystko, aby uszczelnić granicę i lepiej kontrolować napływ imigrantów. U nas dopiero teraz rząd przypomniał sobie o tej konieczności.

Obecnie prawie wszystkie państwa rozwinięte dostrzegają konieczność obrony swoich pracowników przed dostarczającymi tańszej siły roboczej przybyszami zza granicy. Mniejszości mogą także stanowić poważne zagrożenie dla tożsamości narodowej, której ochrona również jest obowiązkiem państwa. Powiększające się wspólnoty cudzoziemców wpływają na życie narodowe, często zupełnie zmieniając jego oblicze. Z tego punktu widzenia kwestia migrantów jest już problemem światowym i nie ma nic dziwnego we wprowadzaniu rozwiązań prawnych ograniczających napływ ludzi, choć niekiedy prowadzą one do dramatycznych skutków.

Dlatego jeśli byłbym dzisiaj posłem Knesetu – a byłem nim przez pięć kadencji – albo członkiem rządu, starałbym się doprowadzić do wyraźnego ograniczenia migracji do Izraela, choćby ze względu na palący problem bezrobocia. Tym osobom jednak, które już się do naszego kraju dostały, starałbym się pomóc w staraniach o legalizację pobytu. Powinno stworzyć się im godne warunki do życia, przyznając prawo do opieki zdrowotnej i zapewniając edukację dzieciom. Nie nacjonalizować, ale dać żyć po swojemu.