Nie był to pierwszy gwałt, Izraelczycy również nie po raz pierwszy wyszli z tego powodu na ulice. Miniony rok obfitował w analogiczne wydarzenia, a ich duża częstotliwość sprawiła, że wielu Izraelczyków straciło cierpliwość i postanowiło rozprawić się z imigrantami osobiście: czy słowem, czy też czynem.

Gorący rok 2012

Izrael nie jest jedynym państwem na świecie, które zmaga się z problemem nielegalnych imigrantów i uchodźców ubiegających się o azyl, ale w odróżnieniu od wielu innych krajów stawka jest w tym wypadku dużo większa, a podejście do problemu dzieli społeczeństwo na dwa wrogie obozy. Podział ten jeszcze bardziej wyostrzył się w trakcie wydarzeń, które miały miejsce w maju i czerwcu ubiegłego roku. W niewielkim odstępie czasu doszło do kilku incydentów przemocy seksualnej wobec izraelskich kobiet, których sprawcami byli nielegalni imigranci z Afryki. Wydarzenia te doprowadziły do wybuchu gniewu i aktów przemocy wobec czarnoskórej części społeczeństwa.

Wspomniana powyżej dzielnica Tel Awiwu, Hatikwa, w której znajdują się liczne skupiska Sudańczyków i obywateli Erytrei, stała się na kilka tygodni najgorętszym miejscem w kraju. Miejscem, w którym Izraelczycy postanowili samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość niechcianym sąsiadom. Policja odnotowała wiele aktów przemocy na tle rasowym, m.in. obrzucenie kilku domów imigrantów oraz przedszkola koktajlami Mołotowa. Ludzie broniący praw afrykańskich imigrantów przytaczają statystyki policji, zgodnie z którymi liczba przestępstw popełnianych przez tę grupę jest dużo niższa w porównaniu z resztą społeczeństwa kraju. Mało kto jednak chce ich słuchać.

Ostra reakcja władz

Wybuch przemocy społeczeństwa zmęczonego i do pewnego stopnia obawiającego się życia w sąsiedztwie imigrantów wskazuje na błędy w polityce migracyjnej popełniane przez kolejne rządy. W Państwie Izrael przebywa obecnie około 60 tysięcy nielegalnych afrykańskich imigrantów, głównie z Sudanu, Erytrei, Somalii, Wybrzeża Kości Słoniowej i Ghany. Liczba ta do tej pory wzrastała w szybkim tempie: tylko w maju nielegalnie przedostało się do Izraela ponad 2 tysiące osób, a do końca 2012 roku – ponad 10 tysięcy. Premier Beniamin Netanjahu stwierdził, że jeśli państwo nie wprowadzi skutecznych metod zwalczania problemu, społeczność 60 tysięcy imigrantów może szybko rozrosnąć się do 600 tysięcy.

Z tego powodu w czerwcu zeszłego roku weszło w życie zmienione prawo imigracyjne, które pozwala przetrzymywać w więzieniu nielegalnych imigrantów do trzech lat bez procesu czy deportacji. Pozwala ono również karać pozbawieniem wolności od dwóch do pięciu lat tych, którzy w jakikolwiek sposób pomogli osobom nielegalnie przebywającym w kraju. Prawo to ma zakończyć stosowane dotychczas praktyki, zgodnie z którymi nowi imigranci byli aresztowani i przetrzymywani w więzieniu Saharonim na południu kraju przez 10 dni. Tam odbywał się ich proces, po którym delikwenci byli wypuszczani i otrzymywali bilet w jedną stronę do Tel Awiwu, jeśli okazywało się, że zgodnie z prawem międzynarodowym nie mogą być deportowani do kraju pochodzenia. Na dworcu w Tel Awiwie zaczynało się nowe życie imigranta, który od tej pory nie mógł w żaden sposób liczyć na pomoc państwa.

Imigrantów odseparować, a następnie „Go Home”

Kolejnym pomysłem na walkę z problemem jest utworzenie dla uchodźców specjalnych miejsc odosobnienia. Władze przyspieszyły prace nad zbudowaniem na południu kraju największego na świecie centrum przetrzymywania imigrantów, gdzie mają trafić nie tylko nowo przybyli, ale również ci obecnie przebywający w Izraelu. Zgodnie z prawem międzynarodowym uchodźcy powinni otrzymać ochronę oraz pozwolenie na pobyt w Izraelu. Najnowszy raport Stowarzyszenia Praw Człowieka stwierdza jednak, że władze państwa żydowskiego nie są zainteresowane udzielaniem azylu osobom emigrującym z państw afrykańskich, dlatego są one traktowane jako nielegalni imigranci, a nie jako ubiegający się o azyl uchodźcy. Ponadto, pozwolenia na pobyt – jeśli już są przyznawane – wyraźnie zakazują ich posiadaczom podjęcia pracy, co skazuje uchodźców, w przeważającej części Afrykańczyków, na życie w ubóstwie, w dużych skupiskach i najtańszych dzielnicach miast. Napięcia pomiędzy mieszkańcami tych dzielnic a imigrantami z roku na rok rosną. Dlatego rząd wpadł na pomysł oddzielenia uchodźców od reszty społeczeństwa.

Premier Izraela zapowiedział również, że przyspieszy deportację 25 tysięcy imigrantów. Na liczbę tę składają się osoby pochodzące z krajów, które utrzymują relacje dyplomatyczne z Izraelem i zgodziły się przyjąć swoich obywateli z powrotem. Problemem jest pozostałe 35 tysięcy osób pochodzących z Sudanu, Erytrei i Somalii. Nie mogą one wrócić do swoich krajów, ponieważ toczone tam wojny zagrażałyby ich bezpieczeństwu. Po myśli władz było jedno z ostatnich orzeczeń Sądu Rejonowego Jerozolimy, zezwalające na deportację obywateli Sudanu Południowego. Zgodnie z informacjami MSZ Izraela, Sudan Południowy jest państwem wystarczająco bezpiecznym, aby jego obywatele mogli wrócić do kraju. Po tej decyzji, pod hasłem „Go Home”, rozpoczęto deportację obywateli Sudanu Południowego. Deportacja miała być dobrowolna, a osoby, które zgodzą się wyjechać najszybciej, miały otrzymać po tysiąc euro. Ostatecznie okazało się, że chętnych na wyjazd nie ma, a władze państwa żydowskiego zarządziły „polowanie” na imigrantów, których aresztuje się w ich domach i w brutalny sposób przymusza do pożegnania się ze swoim życiem w Izraelu. 60 tysięcy imigrantów obawia się o swój los, a strach przed deportacją jest tak wielki, że część ludzi przestała wysyłać swoje dzieci do przedszkoli czy chodzić do pracy.

Strzelać do każdego, kto się zbliża…

Ostatnim pomysłem na zwalczenie problemu imigrantów jest budowa muru oddzielającego Izrael od Egiptu. Budowa ma kosztować 1,3 miliarda szekli (ok. 350 mln dolarów), ale władze oczekują, że już wkrótce dzięki niemu liczba imigrantów przybywających do kraju spadnie do zera. Arie Eldad, poseł do Knesetu ze skrajnie prawicowej partii „Silny Izrael”, uważa, że należy wprowadzić prawo nakazujące strzelać do każdego, kto zbliży się do muru. Jego wypowiedź wpisuje się w serię pełnych agresji słów, które w ostatnich miesiącach można było usłyszeć od części skrajnie prawicowej klasy politycznej. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych wypowiedzi była wypowiedź Miri Regew (Likud), która stwierdziła, że imigranci rozprzestrzeniają się po kraju jak rak po organizmie. Raport „Cancer in Our Body”, opublikowany przez pozarządową organizację Hotline for Migrant Workers, sugeruje istnienie związku pomiędzy ostrymi wypowiedziami polityków a incydentami przemocy popełnianymi na ludności afrykańskiej. Lewicowa część społeczeństwa jest oburzona i zszokowana zarówno opiniami o imigrantach, jak i polityką prowadzoną przez rząd. Eksperci, komentatorzy życia społecznego czy osoby publiczne pytają: jak to możliwe, że naród, który cierpiał z powodu wygnania, podżegania i prześladowań, obecnie w ten sam sposób traktuje mniejszości w swoim państwie? Jak państwo w całości składające się z uchodźców lub ich potomków może odwracać się od innych uciekinierów?

Problem imigrantów doskonale ukazuje ciągły spór, który toczy się w społeczeństwie pomiędzy potrzebą ochrony interesów narodowych a żydowską wrażliwością na ludzką krzywdę, która nakazuje ochronę najsłabszych. Warto w tym miejscu wspomnieć o szlachetnej idei tikun olam, którą Izrael realizuje od początku swojego istnienia, polegającej na zaangażowaniu w misje ratunkowe na całym świecie czy udzielanie pomocy humanitarnej mieszkańcom najuboższych państw. W przypadku imigrantów z Afryki znaczna część Izraelczyków zdaje się zapominać o tikun olam. Dlaczego? Dla uzasadnienia swoich postaw prawica przytacza najczęściej jeden z dwóch argumentów.

Ochrona tożsamości czy ochrona miejsc pracy?

Pozwolenie emigrantom z krajów afrykańskich – a są to w ogromnej większości muzułmanie – na osiedlanie się w kraju może, twierdzą prawicowi politycy, zagrozić żydowskiemu charakterowi państwa, na utrzymaniu którego zależy większości obywateli Izraela. Ideą syjonistów było utworzenie bytu politycznego, w którym Żydzi będą większością i będą sami decydowali o swoim losie. Dlatego też kwestie demograficzne nigdy nie pozwolą Izraelowi zgodzić się na ustanowienie jednego państwa z Palestyńczykami. Z tego samego powodu muzułmańscy imigranci z Afryki nie są mile widziani i to mimo że liczba 60 tysięcy imigrantów jest niczym w porównaniu ze 160 tysiącami etiopskich Żydów, którzy w ramach alii mogli legalnie zamieszkać w Izraelu, zaś ich asymilacja ze społeczeństwem przebiega w poprawny sposób.

Walczący o odesłanie imigrantów do Afryki podkreślają również, że taka polityka pozwoli izraelskim Żydom i Arabom odzyskać pracę, którą utracili na rzecz imigrantów. Afrykańczycy pracują w Izraelu za bardzo niskie wynagrodzenie, bez ubezpieczenia i świadczeń, na warunkach bliskich pracy niewolniczej. Żaden Żyd czy Arab nie byłby w stanie wyżyć z takiej pensji. Cała sytuacja jest na rękę koncernom budowlanym czy właścicielom hoteli zatrudniającym imigrantów na masową skalę. Firmy te często opłacają agencje public relations, które zajmują się pisaniem artykułów do prasy krytykujących rząd za rasizm i dyskryminację. Przez wiele lat te oskarżenia powodowały, że opóźniano wprowadzenie i egzekwowanie prawa, które w radykalny sposób rozprawiłoby się z nielegalnym zatrudnianiem imigrantów. Najciszej w całym sporze brzmi oczywiście głos samych Afrykańczyków.

***

Naród żydowski, straszliwie doświadczony przez historię, powinien być moralnym przykładem tego, w jaki sposób w rozwiniętych krajach traktuje się uchodźców i ubiegających się o azyl, zwłaszcza tych, którzy nie mają dokąd powrócić. Władze natomiast zamiast pomóc imigrantom, postanowiły rozprawić się z problemem, usuwając ich z kraju, odmawiając prawa do azylu, do podjęcia legalnej pracy, umieszczając w miejscach odosobnienia i – jak powiedział dotychczasowy minister spraw wewnętrznych Eli Iszai – „unieszczęśliwiając ich”. Styczniowe wybory parlamentarne, w których dobrze wypadły partie lewicowe, dają cień szansy na poprawę stosunku władz do imigrantów. W skład nowego rządu wejdzie najpewniej partia Jesz Atid, której przywódca Jair Lapid uważa, że polityka migracyjna musi zostać dostosowana do wymogów prawa międzynarodowego. Pozostaje mieć nadzieję, że takie głosy zostaną wysłuchane.