Czytelnicy zaś coraz bardziej przyzwyczajają się, że przyrównanie kogoś do Hitlera (ostatnimi czasy popularny zabieg socjotechniczny mający zdyskredytować przeciwnika) jest czymś normalnym. W polskich mediach i polskim sejmie padają coraz ostrzejsze słowa łamiące normy przyzwoitości i dobrego wychowania, a w dodatku niemające żadnego merytorycznego uzasadnienia. Prowadzi to do eskalacji chamstwa i spłycenia dyskusji publicznych zamieniających się w rutynowe pyskówki o tym, kim był czyjś dziadek czy matka.

Jednak gdy spór polityczny, nawet rytualny, przekracza pewną granicę, granicę poszanowania innego człowieka, sytuacja robi się niebezpieczna. Brak reakcji na przemoc symboliczną, piętnowanie i upokarzanie ludzi, niezależnie od tego, która opcja polityczna w tym przoduje, prowadzi do przeniesienia walki politycznej na poziom walki egzystencjalnej toczonej już nie w ramach instytucjonalnych i konstytucyjnych ograniczeń debaty parlamentarniej, ale w codziennym życiu między różnymi „plemionami” niemającymi wspólnego języka i nieczującymi ze sobą więzi solidarności.

Akceptowalnym sposobem stało się ośmieszenie lub moralne potępienie oponenta, co w zamyśle ma wyeliminować go z życia politycznego i zdyskredytować jako osobę. W Polsce najlepiej zrobić to, odwołując się do życia prywatnego, orientacji seksualnej czy koloru skóry. Ma to upokorzyć osobę i moralnie ją napiętnować w oczach określonej grupy wyborców. Taka strategia retoryczna pociąga za sobą jednak długofalowe skutki uboczne dla całego społeczeństwa. I warto o tym pamiętać. Brak szacunku dla odmiennych poglądów lub postaw dopuszczalnych w demokratycznym państwie prawa prowadzi do rozluźnienia więzi obywatelskich. Jeśli obywatele z mediów dowiadują się, że politycy i dziennikarze zwracają się do siebie w ten sposób, to dlaczego sami mieliby się nawzajem szanować?

Kto ma uczyć szacunku do państwa polskiego, a więc i kultury zachowania się wobec innych obywateli, jeśli właśnie nie politycy i ludzie mediów? To oni mają największy wpływ na opinię publiczną. Nawet jeśli zaakceptujemy, że świat polityki rządzi się specjalnymi prawami, a politycy w demokracji muszą być wyraziści i agresywni (z czym można by polemizować), to dziennikarze jako czwarta władza kontrolująca polityków powinni się temu przeciwstawić. Mają oni bowiem realny opiniotwórczy i normotwórczy wpływ na społeczeństwo. Zgodnie zaś z doktryną społecznej odpowiedzialności wpisaną w ten zawód oraz standardami etyki dziennikarskiej powinni robić wszystko, by takie powszechnie uznawane za grubiańskie albo niemerytoryczne wypowiedzi piętnować. Niezastopowany w porę radykalny język będzie się jedynie przyczyniał do eskalacji przemocy symbolicznej i obniżał i tak już minimalne standardy tego, czego w debacie kulturalnemu obywatelowi mówić nie przystoi.