Jacek Wakar

Miłość. Z kamienia

Najpierw poczułem niesmak. Ukazaniu się książki Grażyny Jagielskiej „Miłość z kamienia” (Znak, 2012) towarzyszyła kampania reklamowa na niespotykaną na polskim rynku wydawniczym skalę. Autorka wraz z mężem, Wojciechem Jagielskim, laureatem nagrody Grand Press za ostatnie piętnastolecie, najwybitniejszym polskim reporterem wojennym, odwiedziła niemal wszystkie największe stacje telewizyjne oraz rozgłośnie radiowe. Oboje na prawo i na lewo udzielali wywiadów niezależnie od tego, czy była to „Gala” czy któryś z tygodników opinii. Czasem Jagielska szła sama, częściej z mężem. Czasem o książce żony opowiadał on. Ich historia, prawdziwie poruszająca, stała się własnością tłumów, które „Miłości z kamienia” nawet nie musiały brać do ręki. Wszystko na sprzedaż – mówili nawet ci pozostający pod wrażeniem lektury. Znam też do tego stopnia zrażonych natarczywością medialnych występów Jagielskich, że już po książkę nie sięgnęli.

A jednak warto ją przeczytać, po wielokroć warto. Zabawne, że książka Jagielskiej – najsubtelniejsza z subtelnych – stanowi przeciwieństwo nachalnej reklamy, jaka jej towarzyszyła. Opowieść Jagielskiej zaczyna się w ośrodku zdrowia psychicznego, gdzie trafiła z objawami stresu bojowego. Dla każdego będzie to paradoks. Przecież nie ona narażała życie, nie ona jeździła do ogarniętych wojną krajów. Ona jedynie czekała na powrót męża. Z lękiem odbierała każdy telefon, spodziewając się najgorszej wiadomości. Była przekonana, że przekaże ją szef odpowiedniego działu w „Gazecie Wyborczej”, z którą Jagielski był przez lata związany. Z ulgą witała każdą noc, bo wtedy nie musiała bać się telefonu. Każdy ranek zaczynał jednak na nowo gehennę.

Z czasem praca Wojciecha Jagielskiego stała się dla niego uzależnieniem. „Miłość z kamienia” można czytać na wiele sposobów. Choćby jako opowieść o kurczowym ratowaniu związku. W jednym z najmocniejszych fragmentów autorka żąda od męża, aby zabierał ją na wojenne wyprawy. – Jesteś jak narkoman – krzyczy. – Rzucasz to albo ćpamy razem.
Wielkość tej książki tkwi w braku czułostkowości. Historia Jagielskich jest poruszająca i wzruszająca, ale opowiedziana ze skrajną oszczędnością, wręcz ascezą. Językiem prostym, acz absolutnie komunikatywnym. Grażyna Jagielska znalazła drogę, aby mówić o własnych uczuciach tak, aby stały się odczuwalne przez czytelników. Jest więc o smutku, niedowierzaniu z powodu powtarzającej się samotności, bólu. Nade wszystko jednak o miłości, chociaż pisarka trzyma gardę, nie chcąc pozwolić sobie nawet na ślad sentymentalizmu. Dlatego właśnie trzeba czytać jej książkę jako wyznanie miłości trudnej, a jednak pełnej nadziei na przyszłość. Skoro już przeszło się wspólnie taką drogę, nic ich chyba nie złamie.

Największa wartość „Miłości z kamienia” tkwi jednak w tym, że autorka ani myśli wymuszać na nas współczucia, uciekać się do emocjonalnego szantażu. Piorunujące jest zestawienie: on mówi o wyprawie, z której właśnie wrócił. Ona pyta, czy podać mu do kotleta, ziemniaki czy ryż. Poza tym dzieciak opuścił się w szkole. Tu jest życie. W domu.

Książka Jagielskiej szybko stała się bestsellerem. Wyobrażam sobie, że ujęła czytających egzotyką, w końcu nie każdy żyje z wybitnym korespondentem wojennym. Ale efektowność to jedno, a nazywanie uczuć i emocji to coś całkiem innego. Dlatego tak raziły mnie wywiady Jagielskich przy okazji promocji dzieła. O „Miłości z kamienia” nie trzeba mówić, trzeba ją czytać, tam wszystko zostało powiedziane. Być może, choć związek Jagielskich nie jest typowy, kobiety odnajdą się w niej, jak było w przypadku „Marzeń i tajemnic” Danuty Wałęsowej. Chociaż ja przy lekturze myślałem raczej o dawnej piosence Maanamu z tekstem Kory. Szło jakoś tak: „Nie wyobrażam sobie miły/ Abyś na wojnę kiedyś szedł/ Życia nie wolno tracić miły/ Życie jest po to, by kochać się”.

* Jacek Wakar, szef Redakcji Publicystyki Kulturalnej w Polskim Radiu.

„Kultura Liberalna” nr 214 (7/2013) z 12 lutego 2013 r.