Łukasz Jasina
HBC i okoliczne Las Vegas
Można powiedzieć, że od czasu, gdy Arkady Fiedler i Melchior Wańkowicz tworzyli opisy Kanady (najbardziej chyba znane literackie à propos tego kraju w naszej literaturze), wiele się tam zmieniło. Metropolie, od których zaczynali swoje podróże, to obecnie wielkie multikulturowe zjawiska i chyba tylko rybackie wioski w Nowej Szkocji, zacofane frankofońskie mieściny pod Quebekiem i słodko-gorzki stosunek do Stanów Zjednoczonych przypominają czasy premiera Lestera Pearsona czy Mackenziego Kinga. Kanada Stephena Harpera zajmuje się kwestią eksploatacji bogactw arktycznych, a w prowincji Ontario wybiera się na premiera wybitną działaczkę rządzącej partii, do tego otwartą lesbijkę, i nawet arcybiskup Montrealu nie rzeknie na ten temat ni słowa – choć Quebec tak lubił atakować Ontario za cokolwiek.
Nawet osławiona „Hudson’s Bay Company” istniejąca już od trzystu czterdziestu lat – opiewana przez twórców mitologii dzikiej Północy – która stała za zniszczeniem dziewiczej czystości tego terenu i masakrą zwierząt futerkowych, kojarzy się obecnie raczej z wielkim centrum handlowym „Bay” położonym w centrum Toronto, gdzie można kupić drogie buty i zjeść nowoszkockiego clam chowdera przyrządzonego przez emigranta z Bangladeszu – pana Rana – którego dzieci studiują historię Europy Wschodniej na University of Toronto. Dawni dzielni pionierzy złagodnieli i zajmują się przede wszystkim konsumpcją.
Nie inaczej jest z innym symbolem Kanady – Niagarą. Nie każdy z nas, wychowanych na przepięknych kłamstwach hollywoodzkiego kina, wie, że wodospady te są domeną kanadyjską, a po stronie amerykańskiej znajduje się jedynie mniejszy i brzydszy z nich. Oczywiście to wokół amerykańskiej części tej atrakcji narosły liczne mity, ale to właśnie w części kanadyjskiej koncentruje się obecnie ruch turystyczny. Do tego wszystkiego turystami są raczej Amerykanie wybierający tańsze motele po kanadyjskiej stronie. Władze stanu Nowy Jork narzekają, ale cóż można zrobić? Upływa właśnie dwudziesta piąta rocznica podpisania umowy o wolnym handlu między Kanadą a Stanami Zjednoczonymi. Gdy premier Brian Mulroney podpisywał ją, odsądzano go od czci i wiary, a polityczni pogrobowcy Pierre’a Trudeau, permanentnie rywalizującego ze Stanami Zjednoczonymi, uważali go za zdrajcę sprawy kanadyjskiej niezależności. Dziś nawet syn Pierre’a – Justin Trudeau – uważa Mulroneya za człowieka wybitnego.
Niagara wygląda dziś nieco inaczej niż w chwili, gdy po raz pierwszy zobaczył ją jej odkrywca pozostający w służbie Ludwika XVI. Infrastruktura turystyczna znajduje się tuż przy samych wodospadach, ale zaledwie kilkaset metrów od nich wznosi się zespół drapaczy chmur, kasyn przypominających te z Las Vegas, a nawet kopia (nieco zmniejszona) wieży telewizyjnej z Toronto, niegdyś najwyższej na świecie. Kompleks powstał w ciągu ostatnich dwóch dekad i pełno jest w nim kin 3D, 4D i 5D, muzeów figur woskowych, kawiarni z wystrojem w stylu amazońskiej dżungli i sklepików z kubańskimi cygarami – ich sprzedaż w Stanach Zjednoczonych jest nie do końca legalna. Tak musiała wyglądać Hawana oczekująca na turystów rodem z bogatszego sąsiedniego kraju. Oczywiście tu jest zimniej, nikt nie tańczy na ulicach, a usługi seksualne świadczone są po wyższej cenie i to w motelach, a nie w bramach. Klientela kasyn też jest inna. Codziennie o północy z centrum Toronto wyrusza autobus z chińskimi pasażerami. O szóstej rano wracają po nieprzespanej nocy. Gdy wracałem z nimi, byli jednak dość żywotni, choć pan Hu z Nankinu przegrał siedem tysięcy dolarów.
Z pierwotnej dzikości Niagary nie zostało nic. Miasteczko Niagara Falls przypomina polski Zamość – za duże pieniądze wyremontowano zabytkowe centrum, ale ludzie i tak wolą przebywać w ulokowanych na obrzeżach wieżowcach. Jedynie kino, w którym odbyła się premiera „Niagary”, tętni życiem.
Amerykanów się tu nie lubi. Miasteczko Niagara-on-the-Lake było kiedyś stolicą Górnej Kanady. Założyli je lojaliści uciekający ze Stanów Zjednoczonych. Do dziś w każdym niemalże barze wisi portret Elżbiety II, a wszelkie inwazje na Niagarę traktuje się tu w kategoriach klęski narodowej. Ale cóż to obchodzi pana Hu z Nankinu…
* dr Łukasz Jasina, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, pracownik naukowy KUL, obecnie visiting professor w Munk School for Global Affairs, Trinity College, University of Toronto.
„Kultura Liberalna” nr 215 (8/2013) z 19 lutego 2013 r.