tardi

Z którego regimentu jesteście
bracia

Drżące słowo
pośród nocy

Kiełkujący liść

W spazmie powietrza
nieświadomy bunt
człowieka przeciw własnej
kruchości –

Bracia

Giuseppe Ungaretti
„Bracia”, Mariano, 15 lipca 1916
(przeł. Grzegorz Franczak)

***

Co roku 1 stycznia Francuzi uczestniczą w tym samym świeckim ceremoniale. Prezydent Republiki ogłasza listę kawalerów Legii Honorowej, najwyższego francuskiego odznaczenia państwowego, a następnie odbywa się uroczystość jej wręczenia. Zazwyczaj wszystko przebiega sprawnie, w miłej, choć czasami nieznośnie podniosłej atmosferze. Tym razem jednak nie obyło się bez incydentu. Wśród blisko siedmiuset nazwisk zasłużonych obywateli, opublikowanych dwa miesiące temu w „Journal Officiel”, znalazło się również nazwisko Jacques’a Tardiego, jednego z najbardziej cenionych twórców komiksu, autora m.in. niezwykle popularnej serii przygód Adeli Blan-Sec, zekranizowanych niedawno przez Luca Bessona. Tardi, jak sam później przyznał na łamach „Nouvel Observateur”, o swoim wyróżnieniu dowiedział się przypadkiem od kolegi przechodzącego koło jego domu. Reakcja artysty była natychmiastowa. Kategorycznie odmówił przyjęcia odznaczenia, co obwieścił światu w krótkiej wypowiedzi dla AFP. „Będąc skrajnie przywiązany do intelektualnej i twórczej wolności – mówił rozzłoszczony – nie chcę niczego ani od obecnej, ani od żadnej innej władzy politycznej”.

antimilitarismetardi

Gest Tardiego jeszcze przez kilka dni był komentowany we francuskich i belgijskich mediach, lecz szybko ustąpił miejsca innym aktualnościom. Cóż, Tardi nie był pierwszym, który odmówił przyjęcia Legii. Przed nim na liście obojętnych na państwowe zaszczyty znaleźli się m.in. Hektor Berlioz, Maria i Pierre Curie czy Jean-Paul Sartre. Każdy odmawiał oczywiście z innych przyczyn. Berlioz był wściekły z powodu nigdy nie wypłaconych przez francuskie państwo trzech tysięcy franków, które miał otrzymać za swoje „Requiem”. „Gwiżdżę na wasz krzyż. Dajcie mi moje pieniądze!” – miał ponoć wykrzyknąć na wieść o odznaczeniu. Pierre Curie przyjął postawę naukowca-arystokraty i skwitował przyznanie orderu krótkim: „Nie widzę potrzeby”. Pobudki Sartre’a były najbardziej wzniosłe. Filozof nie przyjął odznaczenia w imię wolności.

A sam Tardi? Najprawdopodobniej najbliższe byłoby mu – jak zauważył Joann Sfar, inny znany autor komiksów – uzasadnienie Brassensa, które ten zawarł w specjalnie napisanej piosence: „Mała błyskotka w butonierce / skazuje cię na bycie grzecznym”. Co to oznacza dla niezależności artysty, pokazują kolejne zwrotki: „Niegdyś artysta prosto ze sceny / mógł wykrzykiwać wszelkie obsceny. […] / Teraz w szeregu musi stać równo, / nie mogąc nawet szepnąć: «Gówno»”. Prawo do sprośności miało oczywiście u Brassensa zarówno dosłowne, jak i metaforyczne znaczenie – artysta jest uprawniony do łamania wszelkiego tabu i nie można go kupić żadnymi oficjalnymi zaszczytami.

Koszmary z dzieciństwa

Tardi podpisałby się zapewne rękami i nogami pod powyższym stwierdzeniem, jednak jego odmowa to coś więcej. Anarchizm autora „Niesamowitych przygód Adeli Blan-Sec” nie płynie bowiem tylko z poczucia artystycznej swobody. Jego wielokrotnie wyrażana antypaństwowość, nieufność wobec wszelkiej maści urzędów i patriotycznych uniesień ma inne źródła – rodzinną historię. Tardi zresztą sam często nawiązuje do niej w wywiadach, a także w samych komiksach. Dziad autora miał szczęście wrócić cało z okopów I wojny światowej. Nigdy jednak nie otrząsnął się z wojennej traumy. O walkach, długich tygodniach spędzonych w wodzie po kolana, atakach gazowych, zmasakrowanych ciałach kolegów, gnijących trupach zwierząt, walających się wszędzie ludzkich szczątkach, tonach błota, drutach kolczastych, szczurach i wszach nie wspominał do końca życia. Małemu, sześcioletniemu Jacques’owi o potwornościach wojny i przeżyciach męża opowiadała babka. „W nocy – pisał lata później Tardi – wkraczałem w jego koszmary. Śmierć sprawiała, że wszystko zaczynało gnić, także mój dziad, który obiema rękami trzymał swoje wnętrzności…”.

Adele BlancSec

Tardi nigdy nie zapomniał snów z dzieciństwa. Po ukończeniu Akademii Sztuk Pięknych w Lyonie rozpoczął współpracę z komiksowym pismem „Pilote”, gdzie pomagał m.in. słynnemu Jeanowi Giraud, znanemu również jako Mœbius. W połowie lat 70. zaczął wydawać własne albumy, wśród których obrazkowa opowieść o Adeli Blan-Sec, młodej, uwikłanej w niezwykłe historie damie z początku XX wieku, przyniosła mu zasłużoną popularność. Wojna światowa zawsze jednak była obecna w jego twórczości, choćby pod postacią Brindavoina, mieszkańca Paryża końca belle époque, którego okopy frontu zachodniego pozbawiły jakichkolwiek złudzeń co do przyszłości Europy i sensowności patriotycznych uczuć.

Brindavoine był dla Tardiego jak cień, wspomnienie, którego nie można wymazać. Pojawiał się w albumach o Adeli i wiódł niezależne życie w innych komiksach francuskiego twórcy. Dotknięty traumą wojny, wiecznie pijany, z amputowana ręką, nierozumiejący, na co to całe piekło w środku kontynentu, stanowił komiksowy portret przegranego pokolenia.

To była wojna okopow

Według Tardiego ten ostatni wciąż był jednak za mało wyrazisty, zbyt szkicowo potraktowany. W konsekwencji w połowie lat 80. autor rozpoczął publikację serii albumów, w których I wojna światowa nie była już tylko tłem, lecz głównym bohaterem. Tak jak w czarno-białym tomie „C’était la guerre des tranchées” (To była wojna w okopach) wydanym w 1993 r. Nie ma w nim ani efektownej akcji, ani awanturniczych postaci, a jednak tę studwudziestostronicową obrazkową opowieść czyta się z zapartym tchem. Składa się ona z krótkich scenek, w których Tardi próbuje pokazać okrutną rzeczywistość frontowych walk z perspektywy osławionych poilus, a więc zwykłych żołnierzy – wszystkich tych Binetów, Carpentierów, Lafontów, Huetów i setek innych francuskich Kowalskich pogrzebanych w błotach Flandrii i Szampanii. Rysunek jest tu realistyczny, mimo że niektóre ujęcia są naszkicowane uproszczoną kreską. Widzimy więc wszystko bez taryfy ulgowej. I choć komiks może się wydawać niezbyt dobrym medium do takich opowieści, zbyt dosłownym i zbyt „filmowym”, Tardiemu udało się stworzyć coś zupełnie odmiennego od ociekających krwią walk amerykańskich superherosów. Zresztą to, co jest w jego albumie najbardziej przejmujące, to indywidualne historie poszczególnych bohaterów. I ich słowa, często wypowiadane tuż przed śmiercią, która na wojnie zawsze przychodzi znienacka.

Potężna uniwersalna kpina

Jak trzeba być silnym i w pewnym sensie nieczułym, żeby frontowe wspomnienia nie wycisnęły na nas żadnego piętna? Po I wojnie światowej nikt we Francji nie mógł już na poważnie zgrywać nadczłowieka. Ministerstwo do spraw kombatantów wypłacało rentę inwalidzką blisko dwóm milionom osób. Dziad Tardiego bił się przez całe cztery lata. Przeżył Verdun. Na szczęście po powrocie nie musiał używać żadnych protez, których produkcja rozwinęła się wówczas na przemysłową skalę. Zmienił się jednak jego sposób myślenia, pogląd na świat i jego sens. Wiele lat później, gdy leżał na łożu śmierci, odprawił księdza, który przyszedł do niego z ostatnim namaszczeniem. „Powiedział mu – wspominał Tardi – że gdyby Bóg istniał, nie byłoby wojen…, że wszystko to głupota”.

To samo przeżuwa w myślach Bardamu, główny bohater „Podróży do kresu nocy” Céline’a, kiedy po pierwszych stoczonych potyczkach traci początkowy wigor i wiarę w sens wojennej przygody: „Nigdy dotąd nie czułem się tak bardzo niepotrzebny, wśród wszystkich tych kul i promieni słonecznych. Potężna uniwersalna kpina”. „Kpina” to celne słowo. Poczucie daremności i bezsensu złożonej z własnego życia ofiary jest po wojnie powszechne. Zwłaszcza wśród młodych, którzy w 1914 r. ochoczo wyruszyli na front. Céline jest doskonałym przykładem tego procesu. Wojna staje się dla niego „apokaliptyczną krucjatą”, w całości zgotowaną przez ludzi, odsłaniającą bezduszność państwowej machiny, głupotę dowódców. „Miałem wtedy zaledwie dwadzieścia lat” – mówi Bardamu, alter ego autora i zżyma się kilka stron dalej na bezwzględność jednego z generałów:

„Aztekowie w świątyniach słońca, tak przynajmniej słyszałem, co tydzień wypruwali flaki osiemdziesięciu tysiącom wiernych, składając z nich ofiarę Bogu Chmur po to, aby zesłał im deszcz. Ciężko coś takiego sobie wyobrazić, zanim wyruszy się na wojnę. Ale kiedy się już tam jest, wszystko staje się jasne, a co do Azteków, ta ich pogarda dla ciała innych istot była tą samą pogardą, jaką żywił dla moich bebechów nasz wspomniany powyżej generał Céladon des Entrayes, który skutkiem kolejnych awansów stał się, on także, czymś w rodzaju jasno określonego boga, niby małym, ale potwornie wymagającym słoneczkiem”.

Wojenny Krzyż Zasługi jak brelok do kluczy

Co może wyrosnąć z młodych dwudziestolatków, którzy w dosłownym znaczeniu tego słowa stali się mięsem armatnim? Na pewno olbrzymie grono pacyfistów, takich jak Alain, który jeszcze u progu nowego światowego konfliktu uważał, że należy utrzymać pokój za wszelką cenę. Obok nich rośnie jednak również liczna grupa przepojonych pesymizmem buntowników, tych wszystkich, którzy sądzą, że stara Europa ich oszukała i że gdy tylko „staramy się drążyć nieco głębiej, pojawia się pustka”. Céline należy do tych ostatnich. Nie wierzy, nie ufa, i choć doprowadzi go to w końcu do zgorzknienia, kolaboracji i spotęguje wyniesiony z domu antysemityzm, jeszcze na początku lat 30 będzie się opowiadał po stronie wszystkich ubogich, wykluczonych i zepchniętych na margines. „Noc zagarnie wszystko – napisze w „Podróży do kresu nocy” – włącznie ze spojrzeniem. Czujemy się jak wydrążeni przez nią. Lecz za rękę trzeba się jednak trzymać, inaczej byśmy upadli”.

mortacredit

Tardi jest depozytariuszem rodzinnej opowieści, jest również wiernym uczniem Céline’a. Tego Céline’a, który nie napisał jeszcze swoich antyżydowskich pamfletów (czy istnieje nieantysemicki Céline?) i który kazał się pochylać Bardamu nad biedakami z Rancy. Rysownik złożył zresztą pisarzowi hołd, tworząc całą serię komiksowych adaptacji jego powieści. W ten sposób ukazały się m.in. „Podróż…”, a także „Śmierć na kredyt”. Ilustracje Tardiego zdobią też wszystkie okładki książek Céline’a wydanych w kieszonkowej serii „Folio” Gallimarda.

To zatem nie Tardi-artysta, lecz Tardi-célinien nie przyjął Legii Honorowej. Ta postawa wzbudza sympatię. Lubimy przecież niezależnych buntowników, którzy zawsze opowiadają się przeciw władzy i bronią ludzkiej podmiotowości. Tym bardziej, jeśli stoi za tym gruntownie przemyślana historia XX-wiecznych rzezi. W przypadku Tardiego możemy mieć też jednak poczucie lekkiego dysonansu. W wywiadzie dla „Nouvel Observateur” twórca komiksów przywołuje swojego ojca, więzionego w stalagu podczas II wojny światowej. „Mój ojciec został udekorowany Wojennym Krzyżem Zasługi… – mówi Tardi – zrobił sobie z niego brelok do kluczy”. Brelok do kluczy? Czemu nie. Łatwiej jednak zrozumieć ten gest, gdy dotyczy świadka wojennej zawieruchy. Sześćdziesiąt lat później wymowa podobnego gestu jest znacznie słabsza, spłaszczona dodatkowo w medialnych doniesieniach.

Tardi pewnie by odpowiedział, że niewiele go to obchodzi. I pewnie ma rację. Owa wątpliwość budzi jednak inne, ważniejsze pytanie: jak pamiętać o cierpieniu, o którym niedługo nikt nam już nie będzie mógł opowiedzieć, a którego jedynym śladem jest często tylko wyblakła fotografia i zaśniedziały medal ukryty głęboko w szufladzie?

 

Komiksy Jacques’a Tardiego wydane w Polsce:

„To była wojna okopów”, rysunek i scenariusz: Jacques Tardi, wyd. Centrala, 2014.

„Zabójca Hunga”, rysunek: Jacques Tardi, scenariusz: Dominique Grange, Wydawnictwo Komiksowe, 2013.

„Krzyk ludu”, rysunek i scenariusz: Jacques Tardi, wyd. Egmont, 2009.