Marci Shore
Sukces nadzwyczajny
Mój mąż i ja byliśmy bardzo przywiązani do Krzysztofa. Często rozmawiał z Timem* o Europie, a ze mną o Husserlu. Zmagałam się ze zrozumieniem Husserla – nie dlatego, że musiałam rozstrzygnąć, czy Husserl miał rację, ale raczej ze względu na potrzebę doświadczenia momentu empatii. Tak, aby przywrócić Husserla ponownie do życia jako postać historyczną. Husserl był dla mnie trudny. „On nie był taki jak ty – mówił Krzysztof. – Nie miał życia emocjonalnego”.
W tym sensie Husserl nie był też taki jak Krzysztof. Któregoś dnia września, kiedy Krzysztof był w Bostonie, umówili się z moim mężem, że Tim przyjedzie pociągiem z New Haven i spotkają się na kolacji. Krzysztof wysiadł właśnie z samolotu z Europy i pomieszały mu się dni. Tim czekał długo pod jego mieszkaniem, zanim Krzysztof wrócił w końcu do domu. Później tej samej nocy, gdy Tim wracał już do New Haven, Krzysztof napisał do mnie: „Nigdy nie pozbędę się poczucia winy za to spóźnienie… Mogę Ci w związku z tym opowiadać o Husserlu i Heideggerze godzinami, kiedykolwiek!!! Idę się powiesić, pa”.
Skorzystałam z tej propozycji, kiedy następnym razem przyjechałam do Wiednia. Byłam wtedy w ciąży z moim i Tima pierwszym dzieckiem. Był późny marzec 2010 roku, termin porodu przypadał za kilka dni, mogło się zacząć dosłownie w każdej chwili. Spędziłam poranek w Donauspital w Wiedniu, gdzie lekarze zbadali mnie ze względu na zbliżający się poród. Nie było żadnych oznak jego rozpoczęcia, więc pojechałam metrem z powrotem do IWM-u. Tam, w gabinecie Krzysztofa, spędziłam dobry kawałek popołudnia, rozmawiając o „Badaniach logicznych”. Mówiliśmy, pamiętam, o intencjonalności i o tym, co Husserl miał przez to na myśli. I to tym, że intencjonalność to nie zamiar, lecz sznurek, struktura świadomości łącząca podmiot z przedmiotem w ten sposób, że relacja poprzedzała jej części. Rozmawialiśmy również o Wesensschau, „naoczności istot”, w której dostrzegamy nie tylko czerwone jabłko, ale i „czerwoność” jako taką. Nigdy nie widzimy samej, czystej „czerwoności”, tłumaczył Krzysztof, zawsze widzimy zarazem indywidualne czerwone obiekty. To, co partykularne, jest warunkiem uniwersalnego.
W którymś momencie Krzysztof przerwał objaśnianie Husserla i powiedział, że to cudowne: mój poranek w szpitalu, a potem, jako że nie zaczęłam jeszcze rodzić, spędzamy wspólne popołudnie na rozmowie o fenomenologii.
Kilka dni później, kiedy urodził się mój syn Kalewek, Krzysztof przyniósł mi czerwone tulipany.
„Żółty z zazdrości!”, napisał. Uwielbiał dzieci. Wpadał w nostalgię, myśląc o czasie, kiedy jego córki były jeszcze małe. Wyczekiwał dnia, w którym teraz one – już dorosłe – same będą miały dzieci, a on zostanie dziadkiem.
Kiedy przyszła wiadomość o śmierci Krzysztofa, wróciłam do lektury jego książki o Nietzschem – zastanawiając się nad tym, w co naprawdę wierzył, myśląc o wieczności i skończoności, o wolności i śmierci. I przypomniałam sobie, że kilka lat wcześniej, kiedy „Płomień wieczności”ukazał się po raz pierwszy, pracowałam w Bibliothèque Polonaise w Paryżu i zauważyłam tam numer „Nowych Książek”z wywiadem z Krzysztofem. Napisałam do niego w sprawie wywiadu, o tym, co powiedział, jak problemy ciała i czasu były splecione u Husserla. Dodałam, że jego zdjęcie na okładce jest wspaniałe. (Pamiętam, że Irena Grosfeld-Smolar, z którą widziałam się w Paryżu, zgodziła się ze mną w tej sprawie: to było szczególnie dobre zdjęcie.)
„Co do zdjęcia – napisał Krzysztof – oczywiście wiem, że już od pewnego czasu pewne braki muszę nadrabiać osobowością (sukces mieszany, naturalnie).”
W rzeczywistości: sukces nadzwyczajny.
* Timothym Snyderem.
Przeł. Jakub Krzeski
***
Charles Taylor
Filozof o wielkiej wyobraźni
Krzysztof był myślicielem dalekowzrocznym, obdarzonym wielką wyobraźnią. Miał niezawodne wyczucie tego, co należy w danej chwili powiedzieć, nad czym należy pracować, co badać, o czym dyskutować, jakich ludzi należy ze sobą skontaktować, w jakie zaangażować się debaty.
Bardzo często to było wszystko, co miał do zaoferowania, ale wystarczyło, by przekonać do siebie fundacje, intelektualistów, a nawet sceptycznych polityków. Zbudował wielką organizację i doprowadził do stworzenia wspaniałej sieci kontaktów.
Takich ludzi nie spotyka się często. Jego utrata była dla mnie wielkim szokiem. Mam nadzieję, że będziemy w stanie kontynuować jego dzieło.
Przeł. Łukasz Pawłowski
***
Karolina Wigura
Dziękujemy, Panie Profesorze
Współzałożyciel i wieloletni dyrektor Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, znawca Heideggera i Nietzschego. Człowiek, który przez 30 lat istnienia Instytutu zrobił dla polskiej – i środkowo-europejskiej kultury ogromnie dużo, przyjmując kolejne pokolenia stypendystów, oferując im wspaniałe warunki pracy, sprawiając, by mieli ze sobą stały kontakt i by w przyszłości tworzyli specjalną klasę naukowców, doradców politycznych, ba, nawet polityków w wielu krajach regionu.
Piszę te słowa ze szczególnym uczuciem, siedząc w gabinecie, w którym od września 2012 do czerwca 2013 roku mogę czytać i pisać teksty naukowe jako jedna z kilkudziesięciu tegorocznych stypendystek i stypendystów Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu. Myślę o długich listach „fellowsów” z poprzednich lat. Są wśród nich bardzo wybitne osoby z Europy, ze Stanów Zjednoczonych, z Izraela, z wielu innych państw. Są wśród nich koledzy i koleżanki z „Kultury Liberalnej”, z Uniwersytetu Warszawskiego, z gazet, uczelni, instytutów.
Charyzmatyczny i wizjonerski, przez kilkadziesiąt lat nie tylko kontynuował wspólne dzieło Hansa Georga Gadamera, Józefa Tischnera i swoje. Założył też szereg instytucji, choćby Instytut Spraw Publicznych, był także członkiem rad patronujących takim instytucjom jak Fundacja Stefana Batorego. Te instytucje, jego książki poświęcone ukochanym filozofom i legendarne, intensywne seminaria, które prowadził w Warszawie oraz w ramach szkoły letniej we włoskiej Cortonie po nim pozostaną. To bardzo dużo.
Był młody, miał zaledwie 64 lata. Jaka szkoda, że nie miał jeszcze dwudziestu, trzydziestu lat na to, o czym ostatnio marzył: przekazanie władzy nad Instytutem Nauk o Człowieku nowemu pokoleniu naukowców, stałe zabezpieczenie finansowe dla jego istnienia, stworzenie na Uniwersytecie Warszawskim specjalnej katedry im. Profesora Leszka Kołakowskiego, w ramach której wykłady prowadziliby najwybitniejsi światowi naukowcy. „Ja też prowadziłbym tam zajęcia – powiedział mi, kiedy widzieliśmy się zaledwie dwa tygodnie temu. – Tak bardzo tęsknię za Polską”. Pamiętam, że świeciły mu oczy.
Dziękujemy, Panie Profesorze.