Anna Majchrowska
Fiksum-dyrdum Wielbłądki, czyli o „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator
Wyobraźmy sobie miasto tak bardzo naznaczone śmiercią, że nawet „porzeczki pachną trupem”. Ulice, którymi duchy kroczą dostojnym krokiem, niemieckie obok żydowskich, wszystkie niespokojne. Tajemne przejścia między „nocą a dniem”, z których z nadejściem listopada korzystają żywi i martwi, a także podziemne korytarze oplatające miejskie fundamenty niczym korzenie gigantycznego drzewa. W czarnych kałużach „widać schody, które prowadzą pod ziemię”, a ektoplazma osiada na skórze przechodniów lepką warstwą. Decydując się na spacer, należy uważać na kotojady, choć nie wiadomo do końca, co to za stwory i skąd pochodzą. Można się również natknąć na Jana Kołka, samozwańczego posłannika Matki Boskiej Bolesnej, wyniesionego na piedestał przez oczarowany jego sprawczą mocą demos lub przeczytać w jednej z lokalnych gazet o niewytłumaczalnych aktach okrucieństwa wobec zwierząt.
Taki właśnie jest Wałbrzych z kolejnej powieści Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”. To właśnie tam w tajemniczych okolicznościach zostaje uprowadzona trójka małych dzieci: Andżelika, Patryk i Kalinka. Dziennikarskie dochodzenie w tej sprawie prowadzi Alicja Tabor, główna bohaterka książki. Zatrzymuje się w domu rodzinnym, który opuściła wiele lat wcześniej. Podróż do Wałbrzycha jest dla niej podwójnie trudna: przeczuwa, że podczas śledztwa otrze się o zło czające się za aktami kidnapingu, zaś przebywanie w „ciemnym i opuszczonym” domu pełnym pamiątek po ojcu i siostrze wymusza konfrontację z własnym, nieszczęśliwym dzieciństwem. Okazuje się bowiem, że między losem uprowadzonych dzieci i jej własnym zachodzi wiele podobieństw, a dochodzenie do prawdy prywatnej i społecznej – w przeczuciu, że jedna z nich może być kluczem do drugiej – staje się kanwą fabularną powieści.
Wspomnienia Alicji koncentrują się wokół postaci Ewy, tragicznie zmarłej siostry, która – z braku matki oraz w obliczu życiowej nieporadności ojca – była dla niej osobą najważniejszą. W odruchu oswajania brutalnej rzeczywistości, Ewa opanowała sztukę poruszania się po świecie równoległym, pełnym mrocznych postaci i nadprzyrodzonych wizji. Jej sugestywne opowieści, których energetyczne centrum stanowił zamek Książ, naznaczony osobowością swej ostatniej pani – księżnej Daisy, stały się azylem również dla małej Alicji, nazywanej przez siostrę Wielbłądką. Wraz z powrotem do domu, opowieści te zaczynają wybrzmiewać na nowo, domagając się ostatecznego zamknięcia i rozwikłania rodzinnej tajemnicy.
Joanna Bator w zaskakujący sposób potrafi przeplatać ze sobą poszczególne światy: teraźniejszy, osadzony wokół zaginięcia dzieci, i miniony, wyłaniający się ze wspomnień, a także realny i wyobrażony, stworzony przez siostrę głównej bohaterki i odżywający pod wpływem pobytu w mieście rodzinnym. Rysowanie zaskakujących powiązań między poszczególnymi poziomami świadomości, umiejętność zakorzenienia przyczyn wydarzeń w rzeczywistości, wydawałoby się całkowicie oderwanej od „tu i teraz”, znamionuje mistrzostwo pisarskie Joanny Bator. Jest ono widoczne także w środkach wyrazu, umiejętności oddania melodii języka, ludzkich zachowań, nastrojów. Autorka doskonale podpatruje ludzi w ich drobnych ułomnościach. Ma doskonały słuch na dialogi bagatelne, rzucane mimochodem, „takietamgadkiszmatkiwpociąguczysklepiemięsnym” (czy tak często stosowane przez autorkę zbitki wyrazowe mają podkreślić, że ludzie nie zastanawiają się już nad wagą poszczególnych słów?). Powtarzając je, oddając ich naturalny realizm, to jednak czytelnikowi zostawia wysnucie ostatecznych wniosków.
„Ciemno, prawie noc” jest czwartą powieścią autorki. Szkoda jednak, że w odróżnieniu od „Piaskowej Góry” i „Chmurdalii” interpretacje poszczególnych wydarzeń wydają się za bardzo oczywiste, a postaciom niejednokrotnie brak głębi. Przyczyną takiego stanu rzeczy może być poruszanie przez autorkę zbyt wielu wątków równocześnie, próba pokazania współczesnej Polski we wszystkich jej przejawach. W kilku momentach wnioski zostają czytelnikowi podane na tacy, opakowane w aluzje i wpisane w schematy myślowe, dzięki którym nie można pobłądzić w interpretacyjnych wycieczkach. Odbiorca zostaje wypełniony słowami, między którymi brak wolnej przestrzeni. Z jednej strony autorka konsekwentnie dba o szczegóły (realizm rozmów, również w przestrzeni wirtualnej), z drugiej zaś koincydencja zdarzeń wydaje się całkowicie nieprawdopodobna. Tak jakby tym razem nie mogły w autorce dojść do porozumienia dwie natury – badaczki (Joanna Bator jest antropologiem kultury) i pisarki, które w poprzednich dwóch powieściach harmonizowały znakomicie.
Mimo że warstwa fabularna jest niezwykle wciągająca (choć momentami epatowanie okrucieństwem wydaje się zabiegiem nieco na wyrost), to jednak nie ten aspekt stanowi o randze powieści. Joanna Bator jak nikt inny wycina świat metafizyczny z obskurnego realizmu, lepi magiczne kule z wałbrzyskiego błota, brei wymieszanej ze śniegiem, żłobi w przygnębiającej rzeczywistości rysy, przez które prześwituje życie. Wyskrobuje niezwykłość spomiędzy podłogowych desek, swobodnie przechadza się między światami, w których nie ma miejsca na oczywistości. To właśnie na tym poziomie najbardziej broni się ta książka, tu odnajdujemy to, co tak zachwyca w „Piaskowej Górze” i „Chmurdalii”.
Dziennikarskie dochodzenie Alicji Tabor prowadzi do okrutnego finału. Dzieci po raz kolejny okazują się igraszką w rękach dorosłych, którzy nie radzą sobie z własnym życiem. Wydaje się, że przesłanie autorki mogłoby brzmieć: jest już ciemno, a nawet prawie noc, od panoszącego się na świecie zła. Jego natura tkwi w banalności przejawiającej się w międzypokoleniowej powtarzalności. Przedstawiona w książce diagnoza nie napawa optymizmem: dzieciństwo naznacza człowieka na całe życie, szczególnie gdy jest zdominowane przez rodzicielską nieuwagę, moralną i materialną biedę oraz egoizm. Trudno jest rozproszyć ten mrok w życiu dorosłym, jeśli z pomocą nie przychodzi miłość – szczera i bezinteresowna. Zło zawsze wybiera „niekochanych”, a może to sami „niekochani” dążą ku złu w fatalistycznym akcie autodestrukcji?
Jedno jest pewne, bez wyobraźni nie da się żyć. Bez marzeń można zamienić się w „jednązosóbmówiącychbanałami”, zdobywających mądrość życiową za pośrednictwem tabloidów i programów telewizyjnych, wielbiących Jana Kołka i bezrefleksyjnie powtarzających w dorosłym życiu błędy poprzednich pokoleń. Trzeba jednak uważać, wyobraźnia potrafi wciągnąć w swoje odmęty i przecinając więzy z tymi, którzy mogliby nieść pomoc, przemienić nasze życie w drogę donikąd.
„Zło nigdy mnie nie zaskakuje, ale zawsze dziwi.”
Książka:
Joanna Bator, „Ciemno, prawie noc”, WAB, Warszawa 2012.
* Anna Majchrowska, absolwentka filozofii na UW i Podyplomowych Studiów PR na SGH. Finalistka 8. Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania w 2012 r.
„Kultura Liberalna” nr 216 (9/2013) z 26 lutego 2013 r.