Jaki wpływ miał Chávez na sytuację polityczną i gospodarczą w swoim kraju? Można się o to spierać godzinami. Przywoływać sprzeczne przykłady: hiperinflacja i zmniejszające się rozwarstwienie majątkowe. Zwiększenie udziału mas w polityce i ograniczanie przestrzeni dla społeczeństwa obywatelskiego. Nacjonalizacja szybów naftowych i… nacjonalizacja szybów naftowych. Pytanie obywateli Wenezueli o zdanie także przyniesie raczej rozbieżne oceny. Kochały go miliony, a może nieco mniej liczne miliony czekały aż plotki o jego śmierci zostaną wreszcie potwierdzone. W tym przypadku punkt widzenia bardzo zależy od szczebelka społecznej drabiny zajmowanej przez naszego rozmówcę. Ale nawet ci, którzy zgadzają się z diagnozą społeczną, na której Chávez budował swoją politykę i podzielają cele, dla których realizacji chciał rządzić – nie mają trudności z wymienieniem szeregu jego błędów i wad.
Podszyta lewicową wrażliwością polityka społeczna oparta była na rozdawnictwie, nie na wzmacnianiu społeczeństwa i tworzeniu warunków, w których biedni w dłuższej perspektywie sami mogliby sobie pomóc. To oczywiście tania krytyka i łatwy zarzut, który można stawiać zza Oceanu. Prawda jest jednak taka, że Ameryka Łacińska jest dla nas „po drugiej stronie lustra” i bardzo trudno jest nam ocenić podejmowane tam decyzje polityczne. Mimo to trzeba wyraźnie powiedzieć – Chávez był populistą. Ale co to właściwie znaczy? I dlaczego rządzenie dla mas i w ich imieniu ma być z gruntu złe? Do swojego kochającego demos Chávez sprowadził jednak cały sens demokracji. A jednak demokracja to nie tylko wybory, które przecież cyklicznie i uczciwie wygrywał. Organizacje pilnujące przestrzegania praw człowieka, choć przyklaskiwały wielu społecznym akcjom prezydenta, wskazywały także na stopniowo kurczącą się przestrzeń krytyki władzy. Ale czy już to czyniło Cháveza dyktatorem? Jego charyzmatyczna legitymacja i rozumienie demokracji jako dyktatury większości przywodzą na myśl Lecha Wałęsę (o czym niedawno sam przypomniał). O Wałęsie również często mówiono – trybun ludowy. Może to dobre określenie na przywódcę, który wypacza sens demokracji, przechodzi na stronę autorytaryzmu przez swoje zadufanie i bezgraniczną wiarę we własną nieomylność, ale jednak nigdy nie sięga po polityczny terror? A słowo „dyktator” w latynoskim kontekście lepiej chyba zachować dla innych – tych, którzy mają na rękach krew tysięcy obywateli – Pinocheta, Videli, Stroessnera, Castro.
Prawdziwe znaczenie i legendę, która długo nie przeminie, zyskał Chávez dzięki swojej polityce zagranicznej. Pokazał, że można rzucić wyzwanie wpływowym „imperialistom” bez rozpalania ognia rewolucji i bez zbierania leśnej partyzantki. Godność jest kategorią, której znawcy polityki międzynarodowej poświęcają zdecydowanie za mało uwagi. Chávez stał się na przełomie wieków największym wyrazicielem godności latynoskich mas, Indian, całego upokorzonego (przynajmniej we własnym przeświadczeniu) kontynentu. Jego śladem podążyli inni – Morales w Boliwii, Lula w Brazylii, Kirchner w Argentynie, Lugo w Paragwaju – i pod różnymi względami szybko prześcignęli. Morales podniósł kwestię rdzennej ludności „indiańskiej” do nieznanej wcześniej rangi, Lula wyznaczył nowe standardy w polityce społecznej i poszukiwaniach (bynajmniej nie zakończonych) udoskonaleń dla demokracji. Ale dla tysięcy niegodzących się na zastany porządek radykałów i liberałów latynoamerykańskich Chávez był symbolem, może nawet bohaterem. Za eksportem idei i boliwariańskiego ducha wyzwolenia z prawdziwych i wyobrażonych kajdan, szła materialna pomoc rozwojowa dla ubogich sąsiadów – czternaście miliardów dolarów w sprzedawanej poniżej cen rynkowych ropie naftowej.
Cierpiał jednak na powszechną w tym regionie, łatwo zaraźliwą i niemal nieuleczalną chorobę – szalony antyjankesizm. To właśnie niechęć do USA kierowała wieloma tyleż barwnymi (jak wystąpienie na forum ONZ), co dwuznacznymi, a czasem nagannymi gestami prezydenta. Takim było na pewno szukanie poparcia i sympatii za wszelką cenę u wszystkich przeciwników USA –w Iranie, Rosji, Chinach – bez zważania na charakter tych sojuszników. Znowu – zimnowojenna polityka środkowoeuropejska à rebours.
Pozostawia państwo w kryzysie ekonomicznym i politycznym. Opozycja zarzuca elicie rządzącej ukrywanie niezdolności prezydenta do sprawowania urzędu przez kilka miesięcy i rządzenie w tym czasie w jego imieniu. Wybory, które muszą odbyć się w przeciągu najbliższych tygodni, dadzą odpowiedź na pytanie o trwałość jego politycznej siły i dziedzictwa jego „boliwariańskiej” idei. Ale by dowiedzieć się, jaki wpływ naprawdę na wenezuelskie społeczeństwo miało czternaście lat chavismo, będziemy musieli poczekać trochę dłużej.