Doniesienia mówiły początkowo o kilkuset sztukach, ale co kilka godzin trzeba było uaktualniać dane. Licznik najpierw dobił do tysiąca, potem dwóch, a w środę wieczorem liczba martwych zwierząt wyłowionych z rzeki przepływającej przez sam środek miasta sięgnęła 6600. Władze miasta, które utworzyły specjalne oddziały wyciągające i utylizujące padlinę, cały czas uspokajają mieszkańców, że obecność zwierząt w rzece w żaden sposób nie wpływa na jakość wody. Tak się bowiem składa, że właśnie z Huangpu pochodzi woda płynąca w kranach ponad 20 milionów szanghajczyków. Badania próbek wykazały, że świnie co prawda padły na wirus niegroźny dla ludzi, ale sama obecność tysięcy rozkładających się wieprzy budzi uzasadnione obawy i zrozumiałe obrzydzenie.
Po kilku dniach dochodzenia okazało się, że świnie pochodzą z okolic miasta Jiaxing w prowincji Zhejiang, gdzie większość gospodarstw zajmuje się hodowlą nierogacizny. Szacuje się, że w ostatnim czasie padło tam ponad 20 tysięcy zwierząt (Szanghaju, wszystko przed tobą!). Rolnicy, z braku miejsca do grzebania zdechłych świń, wrzucają je do najbliższego cieku (a raczej ścieku) wodnego, pozbywając się w ten sposób problemu związanego z utylizacją.
Mogłoby się wydawać, że to dowód na krańcową nieefektywność systemu sanitarnego. A jednak jest wręcz przeciwnie! Otóż pozbywanie się zdechłych zwierząt (niewątpliwie w urągający higienie sposób) świadczy o tym, że udało się postawić tamę znacznie groźniejszemu zjawisku – wprowadzaniu na rynek mięsa z padłych zwierząt. Bezpośrednią zaś przyczyną obecnej inwazji świńskiej flotylli na Szanghaj jest zeszłoroczny sukces policji w Jiaxing, której udało się rozbić lokalny gang skupujący chore i martwe sztuki, a następnie sprzedający ich mięso jako towar pierwszej jakości. Widocznie nie powstała jeszcze nowa szajka trudniąca się tym procederem, a rolnicy nie mają już gdzie zakopywać padliny. Alternatywą stała się więc rzeka. Wątpliwa to pociecha dla ludzi czerpiących z niej wodę, ale być może dzięki temu nieświadomie nie kupią znacznie groźniejszego dla zdrowia mięsa pochodzącego ze zdechłego lub chorego zwierzęcia. Wątpliwości budzi jednak wybiórcza skuteczność chińskiej policji – zdolna do szybkiego i sprawnego namierzenia pojedynczego człowieka, który publikuje w internecie krytyczne komentarze wobec władz, tu przegapiła ponad 6 tysięcy świń spływających raciczkami do przodu…
Trzeba także przyznać, że krzepiący jest sposób, w jaki zachowują się władze. Nie dość, że energicznie przystąpiły do oczyszczania rzeki, to w dodatku nie próbują (albo im się nie udało) zablokować informacji na temat zanieczyszczenia rzeki w lokalnych i ogólnokrajowych mediach. Fakt, relacje są dość lakoniczne i zdecydowanie kładą nacisk na brak zagrożenia dla konsumentów, ale warto przypomnieć wydarzenia sprzed dekady, by przekonać się, jak bardzo zmienił się sposób komunikacji pomiędzy władzą a obywatelami.
Dokładnie dziesięć lat temu, na początku 2003 r., w Chinach wybuchła epidemia SARS. Pamiętam jak informacje na temat rozprzestrzeniania choroby można było zdobyć wyłącznie dzięki zagranicznym mediom, podczas gdy w chińskiej prasie i telewizji temat nie istniał. W wyniku SARS – nietypowego zapalenia płuc – zachorowało kilka tysięcy, a zmarło kilkaset osób, głównie przez to, że władze nie chciały przyznać się do problemu i starały się jak najdłużej zataić go przed opinią publiczną.
Chińscy konsumenci to nie francuskie pieski. Są przyzwyczajeni do permanentnych problemów ze skażoną żywnością, zanieczyszczonym powietrzem i brudną wodą, i jak zawsze odreagowują humorem. W internecie furorę robią memy z przeróbkami plakatu promującego film „The Life of Pi(g)” czy potyczkami Angry Birds z zielonymi świniami. Pewien żarcik krążący w internecie kwituje ostatnie niewesołe doświadczenia mieszkańców Pekinu i Szanghaju. „Pekińczyk przechwala się: My w Pekinie mamy tak dobrze, że wystarczy nam otworzyć okno i już możemy palić papierosy. Szanghajczyk go przebija: A my w Szanghaju musimy jedynie odkręcić kran, żeby pić wieprzowy bulion”.