Odpowie na każde pytanie, a słowa takie jak „nie wiem”, „nie jestem pewien/pewna”, „waham się” czy „nie moja sprawa” najczęściej znikają z jego/jej słownika. Jego/jej zadaniem nie jest przybliżanie się do prawdy, ale przyjęcie roli w przedstawieniu, którego scenariusz został już dawno napisany. No i, oczywiście, utrzymanie się na rynku, na którym handluje się opiniami.

Tak jest w przypadku głośnego wywiadu w z Małgorzatą Terlikowską w ubiegłotygodniowych „Wysokich obcasach”. Oceny, które slyszeliśmy, dotyczyły nie tylko wypowiadanych przez p. Terlikowską poglądów, ale jej jako osoby, jej osobistego szczęścia, jej wolności i podmiotowości. Jeszcze radykalniej niż Agnieszka Kublik wyraził się Wojciech Orliński, który napisał (w wypowiedzi z Facebooka przytoczonej przez „Gazetę”): „Terlikowska nie opisuje swojej rodziny w kategoriach „lubię to, lubię tamto”, tylko „powinnam to,”, „muszę tamto”, „obowiązuje mnie owamto”. Tak opisuje swoje życie człowiek nieszczęśliwy”. A zatem powinność jest nieszczęściem. Szczęście jako brak powinności?

Jeśli tak, to jak wygląda życie jej pozbawione? Czy jest to życie singielki pracującej 12 godzin dziennie w korporacji, z kredytem mieszkaniowym na 40 lat? A może życie bezdzietnej freelancerki na umowach smieciowych? Czy może życie Wojciecha Orlińskiego, którego każda wypowiedź na Facebooku uznawana jest za publiczną, konieczną do odnotowania w mediach i skomentowania? Czy kobieta, której życie jest przeciwieństwem życia Terlikowskiej może uczciwie, z pełnym przekonaniem powiedzieć, że jest ono kwestią wolnego, swobodnego wyboru – czy też może wzorów, które panują w jej własnym środowisku? Każdy wybór wiąże się z z jakimś ograniczeniem, ceną, którą trzeba zapłacić. Tą ceną może być czas wolny, prywatność, posiadanie (lub nie) stałego zwiazku,  kariera zawodowa, czy – wręcz przeciwnie – życie rodzinne czy posiadanie (wielu) dzieci. W szczególności jednak rozliczne powinności i ograniczenia – szczególnie dla kobiet – tworzy sytuacja na rynku pracy – brak odpowiednich zabezpieczeń socjalnych dla osób posiadających dzieci, koniecznosć walki o miejsce w przedszkolu,  a także sytuacja na rynku mieszkaniowym. Dotykają one wszystkich, bez względu na wyznawane wartości, konserwatyzm bądź postępowość.

Podobnie jak większość komentujących, również i ja posiadam poglądy odmienne od pani Terlikowskiej. Nie uznaję jednak, że życie zgodnie z nimi jest jedyną receptą na szczęście czy „wolność”. Nie uznaję także, że rolą publicystów jest sprowadzenie wypowiadanych opinii do obrony sposobu życia właściwemu własnemu środowisku.  Choć zgadzam się z Agnieszką Graff (wypowiedź w Tok fm) – chciałabym, żeby państwo poszerzało pole wyboru – chociażby poprzez edukację seksualną w szkołach – i o to (a także o sposób wychowawania dzieci w tym zakresie), spierałabym się zapewne z panią Terlikowską, gdybym miała okazję z nią dyskutować . Z pewnością jednak nie o jej osobiste szczęście.

Graff jako jedyna z osób wypowiadających się na ten temat publicznie zwróciła uwagę na fakt, że p. Terlikowska podejmuje w wywiadzie wątki istotne z feministycznego punktu widzenia – kwestię  dyskryminacji kobiety wychowującej dzieci – zwłaszcza więcej, niż jedno czy dwoje –  na rynku pracy. Okazuje się, że nawet z „fundamentalistką katolicką” można rozmawiać o prawach kobiet, i, być może, wypracować jakieś wspólne stanowisko. A nawet jest to, excusez le mot, rodzaj powinności.