Odpowiedź jest oczywista – cysorz albo król dysponował o wiele większym arsenałem prostych i zarazem skutecznych politycznych środków. Kiedy Filip Piękny, rządzący Francją na przełomie XIII i XIV wieku, wpadł w długi, natychmiast dobrał się do skóry ówczesnemu Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, czyli templariuszom. Szefowie zakonu zostali oskarżeni o herezję i seksualne dewiacje, a następnie spaleni na stosie. Majątek trafił prosto w królewskie ręce. W ten sposób nie tylko dług został automatycznie anulowany, lecz także król się wzbogacił. Przy okazji zabawił się również paryski ludek. Zakonna seks-afera stała się doskonałą pożywką dla jego wiecznie niezaspokojonej wyobraźni.

Niestety, wraz z demokracją czasy się nieco skomplikowały i z prostego sposobu wychodzenia z długów za pomocą skandali zostały nam tylko długi i skandale. We Francji te ostatnie są obecnie domeną rządzącej lewicy. Po wielkim transatlantyckim rozporkowym show, którego głównym bohaterem był Dominique Strauss-Kahn, przyszła kolej na Jérôme’a Cahuzaca, do niedawna ministra do spraw budżetu w socjalistycznym rządzie François Hollande’a. W środę jego fotografię zamieściły na pierwszych stronach niemal wszystkie francuskie gazety, a „Le Monde” we wstępniaku nazwał affaire Cahuzac symptomem „głębokiego kryzysu demokracji”, w którym został złamany pakt zaufania pomiędzy ludem a rządzącymi.

Na czym polegał grzech byłego ministra? Cała sprawa rozpoczęła się na początku grudnia zeszłego roku. To wówczas internetowe pismo „Mediapart” opublikowało artykuł, w którym oskarżyło Cahuzaca o posiadanie konta w szwajcarskim banku UBS, nie uwzględnionego w zeznaniu podatkowym polityka. To dzięki pieniądzom trzymanym na koncie Cahuzac mógł zakupić swego czasu ponad dwustumetrowy apartament w Paryżu za 6,5 miliona franków. Gdy w 2010 roku został wybrany przez lewicę szefem komisji finansów w Zgromadzeniu Narodowym, deputowany Partii Socjalistycznej (PS) dyskretnie zlikwidował konto.

Po publikacji „Mediapart” Cahuzac stanowczo zaprzeczył medialnym rewelacjom. „Nigdy nie miałem konta w Szwajcarii ani w żadnym innym kraju” – zapewniał nazajutrz na posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego, a potem w rozmowie w cztery oczy z prezydentem Hollande’em. To samo powtórzył na antenie telewizji RTL. Zarzucił jednocześnie czasopismu, że szermuje oskarżeniami nie popartymi żadnymi dowodami. W odpowiedzi „Mediapart” opublikowało zapis rozmowy telefonicznej, w której wyraźnie padają słowa jednego z interlokutorów: „Wkurza mnie, że cały czas mam otwarte konto w UBS, lecz tam już nic nie ma, prawda? Jedyny sposób, żeby je zamknąć, to tam pojechać?”.

Właśnie to nagranie stało się gwoździem do politycznej trumny Cahuzaca. Na początku stycznia prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające z powodu podejrzeń o ukrywanie przez polityka PS zysków przed fiskusem. Wojna w Mali i batalia o „małżeństwa dla wszystkich” nieco osłabiły zainteresowanie cała sprawą, lecz 15 marca po specjalistycznych analizach okazało się, że głos w słynnej rozmowie telefonicznej należał właśnie do Cahuzaca. Cztery dni później prokuratura wystąpiła z oficjalnym oskarżeniem. Cahuzac ustąpił ze stanowiska ministra, lecz cały czas nie przyznawał się do winy. Do czasu. 2 kwietnia po spotkaniu z sędziami były minister napisał na swoim blogu: „Spotkałem się dziś z dwoma sędziami. Potwierdziłem im istnienie konta i poinformowałem ich o tym, że wydałem niezbędne instrukcje, by całość środków zdeponowanych na tym koncie, które nie przekraczały od kilkunastu lat sumy 600 tys. euro, zostały przeniesione z powrotem na moje konto bankowe w Paryżu. […] Dałem się wciągnąć w spiralę kłamstwa i zbłądziłem. Jestem przygnieciony wyrzutami sumienia”.

We Francji wybuchła polityczna bomba. Opozycyjne UMP żąda komisji śledczej i – co gorsze dla Hollande’a – oskarża zarówno prezydenta, jak i premiera o to, że wiedzieli o skandalicznej prawdzie i kryli swojego ministra. Zdegustowani są również sami politycy Partii Socjalistycznej. Gérard Filoche, jeden z członków krajowego biura PS i dawny inspektor pracy, ze wzburzeniem i łzami bezsilności opowiadał na antenie telewizji LCI o zachowaniu Cahuzaca: „Mamy mówić o człowieku, który zapewniał mnie patrząc mi prosto w oczy, że trzeba obniżyć koszty pracy, […] prosto w oczy mówił mi, że mamy do czynienia z oszustwami podatkowymi na skalę 60–80 miliardów, bo na tyle się to wycenia, mówił «to niemożliwe». A sam był oszustem podatkowym!”.

Słowa Filoche’a pokazują cały paradoks afery Cahuzaca. Na ironię zakrawa fakt, że oszustem podatkowym okazał się minister do spraw budżetu (były kandydat na prezydenta Nicolas Dupont-Aignan porównał ministrowanie Cahuzaca do kierowania jednostki straży pożarnej przez piromana), jednak fakt, że oszustem jest minister rządu, który na sztandarach niesie hasło walki z rodzimą plutokracją, wprowadzenia 75-procentowego podatku dochodowego dla najbogatszych i odchudzania wydatków publicznych, jest już nie tyle ironią, co gorzką kpiną z wyborców i kolejnym ciosem dla Hollande’a, którego popularność jest najniższa od początku urzędowania. Kolejna wpadka Partii Socjalistycznej jest doskonałym politycznym argumentem dla republikańskiej konserwatywnej prawicy czy dla narodowych populistów. Ucieszy też zapewne zagorzałych tradycjonalistycznych utopistów, którzy wyczekują nadejścia „nowego-dawnego średniowiecza”. Wtedy przynajmniej skutecznie walczono z zadłużeniem.