Jak to się stało, że pierwsza w historii Wielkiej Brytanii kobieta na stanowisku szefa rządu była również najdłużej urzędującym premierem w XX wieku? Polityczny geniusz – mówią jej zwolennicy. Wyjątkowy zbieg szczęśliwych okoliczności – odpowiadają przeciwnicy. Obie grupy mają swoje racje. Nie ulega wątpliwości, że Thatcher miała szczęście do politycznych okoliczności, przeciwników i sojuszników, ale także znakomicie umiała je wykorzystać. Przynajmniej do czasu.
Strajkujący grabarze i tragikomiczna wojna
Kiedy w 1979 roku obejmowała urząd premiera, Wielka Brytania była „chorym człowiekiem Europy”. Na przełomie lat ’78 i ’79, jeszcze za rządów Partii Pracy, doszło do masowych strajków nazwanych „zimą niezadowolenia”. Na skutek protestów wielogodzinne przerwy w dostawach energii stały się normą, na ulicach zalegały śmieci, a w Liverpoolu pracy odmówili nawet grabarze. Inflacja szybowała w górę, podobnie jak wskaźniki bezrobocia. Hasło wyborcze Thatcher i Partii Konserwatywnej: „Labour isn’t working” – co można tłumaczyć jako „Partia Pracy nie pracuje”, ale też „Partia Pracy nie działa” – doskonale trafiało w nastroje wielu Brytyjczyków. Thatcher wygrała, ale dzięki szczęściu czy dzięki politycznym zdolnościom?
Kiedy rok po utworzeniu konserwatywnego rządu, wprowadzeniu cięć wydatków publicznych i rozpoczęciu masowej prywatyzacji, wskaźniki ekonomiczne nie poprawiły się ani na jotę, pani premier – mimo nacisków ze strony własnej partii – nie zmieniła obranego kierunku. Wskaźniki popularności dramatycznie spadły i wybory w 1983 roku konserwatyści zapewne by przegrali gdyby nie kolejny, doskonale wykorzystany przez Thatcher łut szczęścia. 2 kwietnia 1982 roku wojska argentyńskie zajęły Falklandy – maleńkie wysepki na Oceanie Atlantyckim należące do Wielkiej Brytanii. Nikt nie spodziewał się wybuchu wojny, ale Thatcher uznała działania Argentyny za pogwałcenie brytyjskiej suwerenności i – mimo protestów ze strony partyjnych kolegów, a nawet prezydenta Ronalda Reagana – wysłała na liczące 2 tysiące mieszkańców wyspy 40 tysięcy brytyjskich żołnierzy. Zwycięstwo w tej w gruncie rzeczy tragikomicznej wojnie przywróciło wielu Brytyjczykom dumę z własnego państwa, a panią premier wywindowało na szczyty popularności. I znów pojawia się pytanie – idealizm, zwykłe szczęście czy doskonałe wyczucie społecznych nastrojów?
Wojna z górnikami, zamach i głodujący Irlandczycy
Niewątpliwie szczęście uśmiechnęło się do Thatcher w tej kadencji co najmniej raz jeszcze. To wówczas rozpoczęto na masową skalę wydobycie ropy naftowej odkrytej nieco wcześniej u szkockich wybrzeży Morza Północnego. Uzyskane w ten sposób przychody nie tylko pomogły podreperować brytyjski budżet, ale także zmniejszyły uzależnienie gospodarki od węgla kamiennego, a w rezultacie osłabiły pozycję negocjacyjną górników. Thatcher dostrzegła zmianę w układzie sił. Na przełomie 1984 i 1985 rzuciła potężnym górniczym związkom zawodowym wyzwanie i ostatecznie złamała ich opór.
W walce z górnikami Thatcher wzmocniło jeszcze jedno szczęśliwe, a zarazem makabryczne zdarzenie. 12 października 1984 w hotelu Grand w Brighton, w którym premier zatrzymała się podczas konferencji Partii Konserwatywnej, członkowie Irlandzkiej Armii Republikańskiej podłożyli i zdetonowali bombę. Thatcher nie tylko przeżyła zamach, ale dosłownie kilka godzin później wygłosiła zaplanowane wcześniej przemówienie. Zamach był konsekwencją twardej polityki Thatcher wobec IRA zamanifestowanej trzy lata wcześniej. To wówczas irlandzcy separatyści osadzeni w więzieniu rozpoczęli strajk głodowy. Pani premier nie przystała na ich żądania nawet wtedy, gdy 10 strajkujących zagłodziło się na śmierć. Dzięki swej nieustępliwości raz jeszcze zyskała sympatię wielu Brytyjczyków zmęczonych walką z IRA.
Mimo wszystko w kolejnych wyborach w roku 1987 konserwatyści także nie byliby faworytem gdyby – podobnie jak cztery lata wcześniej – z pomocą nie przyszła im… Partia Pracy. W poturbowanej po porażce w 1979 roku Labour doszło do rozłamu. Grupa secesjonistów utworzyła nowe ugrupowanie Social Democratic Party i wystartowała w wyborach z partią Liberalnych Demokratów. Tym samym elektorat lewicowy, zamiast jednoczyć się przeciw Thatcher, dramatycznie się podzielił, tracąc tym samym możliwość zmiany władzy. Czy nowa formacja centrolewicowa była skazana na porażkę ze względu na swoje błędy, czy też przegrała ze świetnym politykiem, jakim była Thatcher? Przeciwnicy i zwolennicy pani premier niezmiennie udzielają odmiennych odpowiedzi.
Spełnione obietnice?
Zgody nie ma również (a może tym bardziej) co do tego, czy Thatcher udało się zrealizować zapowiadane cele. Czy przywróciła Wielkiej Brytanii wielkość? Sympatycy zwracają uwagę na jej wpływy i sukcesy na arenie międzynarodowej. Oponenci twierdzą, że owa wielkość była w dużej mierze iluzoryczna i wynikała ze szczęśliwie dobrych stosunków personalnych z Ronaldem Reaganem. Brytyjczykom mogło wydawać się, że są dla Amerykanów równorzędnym partnerem. Nie byli.
Czy Thatcher udało się naprawić brytyjską gospodarkę? I tu nie ma zgody. Wpływ związków zawodowych na brytyjską politykę był w latach 70. nie tyle zbyt duży, co całkowicie niekontrolowany. Thatcher zamiast go uregulować związki po prostu zniszczyła. Z drugiej strony, pozwalając na liberalizację rynków, w tym rynków finansowych, wypuściła z butelki innego dżina, nad którym jej następcy nie mają dziś kontroli. To dlatego obecny kryzys finansowy uderzył w Wyspy z tak ogromną mocą. Pięć lat po jego rozpoczęciu brytyjska gospodarka wciąż się kurczy, a wzorowane na polityce Thatcher metody walki z zapaścią proponowane przez obecny, konserwatywny rząd nie przynoszą rezultatów.
Czy zatem Margaret Thatcher przywróciła „wielkość” Wielkiej Brytanii? Jeśli nawet tak było, jest również w znacznej mierze odpowiedzialna za tej wielkości szybką utratę.