Znikają formy podstawowe z recenzją na czele. Krytycy? Kiedyś mówiłem, że reprezentujemy gatunek wymierający. Poprawiam się – nie wymierający, a wymarły. Skoro zaś uznano autorytatywnie, że recenzje i analizy nikomu nie są potrzebne, redaktorzy szukają innych sposobów na przyciągnięcie uwagi czytelników. I co rusz odkrywają Amerykę.

W tej dziedzinie prym wiedzie ostatnio „Newsweek”. Niedawno zajął się Zbigniewem Zamachowskim, stawiając fundamentalne pytanie – czy to się godzi, aby uznany aktor prowadził telewizję śniadaniową i to w dodatku w parze ze swą życiową partnerką, Moniką Richardson. Rozważał tygodnik zakręty kariery artysty, rzucał na wagę argumenty, aby na koniec uderzyć w ostrzegawcze werble. Nie, to niedobrze, że Zamachowski telewizję śniadaniową prowadzi. Powinien grać wspaniałe role. Howgh.

Kiedy myślałem, że niczego bardziej odkrywczego już długo nie przeczytam nieoceniony „Newsweek” podążył z odsieczą. Mówi ktoś, że w gazetach mało kultury? Ależ skąd! Na okładce ostatniego wydania (nr 17/2003) Borys Szyc w fikuśnej pozie i subtelne hasło „najgorszy polski aktor”. Domyślam się, że zadziałała kalkulacja, że z takim uderzeniem, to i okładkę z aktorem można sprzedać. Wszak czytelnik najbardziej ceni sobie prostotę, by było twardo też lubi, więc nie ma już w tym żadnej subtelności. Dowiadujemy się zatem, że Borysa Szyca nagrodzono Wężem (polski odpowiednik hollywoodzkich Malin) za rolę w „Kac Wawie” i jest to już jego trzecie podobne wyróżnienie. Czytamy też, że aktor prowadził kiedyś po pijanemu, a swe wybory zawodowe tłumaczy pragnieniem godnego życia. Co prawda,  jest też o tym, że był świetnym Silnym w ekranizacji „Wojny polsko-ruskiej” Doroty Masłowskiej, ale informacja ta ginie w opisie moralnej degrengolady Szyca. Podobnie jak odnotowanie kreacji Hamleta w warszawskim Teatrze Współczesnym. Wspomina się o niej półgębkiem, podkreślając, że zebrała skrajne recenzje, żeby się Szyc przez chwilę zbyt dobrze nie poczuł.

Kłopot w tym tylko, że jestem stałym czytelnikiem „Newsweeka” i jakoś nie przypominam sobie, jakie jego recenzent miał zdanie na temat Hamleta w interpretacji Borysa Szyca. Nie przypominam sobie, bo szacowne pismo nie ma wśród współpracowników recenzenta teatralnego. Nie stroni jednak od tego, aby kolejnym aktorom wystawiać świadectwa zawodowej uczciwości. Jedyni sprawiedliwi z tygodnika biją na alarm, że dla pieniędzy artyści się szmacą, dla zarobku biorą byle co, poniewierając swe nazwiska. O  święte oburzenie!

Na fundamentalne pytanie „Newsweeka” o to, czy aktorom wypada grać w każdym, nawet dobrze opłacanym gniocie, odpowiedź jest równie ważka. Nie, po trzykroć nie, nie wypada! Ról, których należałoby się wstydzić, widziałem w ostatnich latach dziesiątki. Pamiętam znakomitych artystów biegających w damskich ciuszkach, pamiętam żenujące żarty z nimi w wiodących rolach. Borys Szyc ma w tym swe niewątpliwe zasługi i powinien się za nie wstydzić, ale bynajmniej nie jest sam. Bo łatwiej tak niż subtelnie, a zarobek przychodzi bardzo niewielkim wysiłkiem.  A jest coś chorego w aktorach (akurat nie mowa tu o Borysie Szycu), którzy nie mogą mieć tylko dwóch domów, bo koniecznie muszą też wybudować trzeci. Tym bardziej, że istnieje grupa niezłomnych, którym jakoś bez widocznego trudu przychodzi zachowanie twarz.

Tyle że za aktorskie żenady odpowiedzialny jest także system. Dlaczego w serialach i filmach fabularnych główne role przypadają na zmianę, powiedzmy, trzydzieściorgu wykonawcom? Dlaczego nie upominają się o zmianę tego stanu rzeczy media, zadowolone, że wciąż mogą ekscytować się każdym krokiem swych na wieki wieków ulubieńców? Warto przypomnieć też, że o „Kac Wawie” było swojego czasu głośno, a bez należytego echa przeszła niedawno choćby wspaniała „Miłość” Sławomira Fabickiego. Najbardziej przykre, że o Borysie Szycu mówiono ostatnio dużo, ale tylko w kontekście otwarcia jego knajpy. Było o cenach, o przepisach, o kulinarnych pasjach aktora. A skoro tak, zwyczajnie nie jest fair od wielkiego dzwonu stroić się w szaty stróżów przyzwoitości. Kultura wysoka w mediach zdycha i utyskiwanie na prostytuowanie się artystów należałoby poprzedzić spojrzeniem w lustro. Bo skoro knajpa ważniejsza jest od sztuki, to kto ośmieszył się pierwszy?