Paweł Majewski

Z życia arystokraty ducha w spustoszonym stuleciu. O „Przybliżeniach” Ernsta Jüngera

Ernst_Junger_PrzyblizeniaSpójrzmy na to z innej strony, prościej.

Swego czasu, ale już w bieżącym wieku, na murze jednego z domów na warszawskim Powiślu, niedaleko Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, pojawił się mały niepozorny mural szablonowy przedstawiający znaną fotografię Ernsta Jüngera w mundurze oficera Wehrmachtu i opatrzony podpisem „pierdolę humanizm”.

Autor tego malunku częściowo się mylił, a jego błąd wynikał z mnogości idei, stanowisk i przekonań, które w ciągu ostatnich sześciu stuleci historii Europy nazywano słowem „humanizm”. Deklaracja przypisana wielkiemu niemieckiemu styliście odnosiła się zapewne do „humanizmu” w jego najbardziej powszednim, zdroworozsądkowym znaczeniu, tym, które wiąże się bardziej z terminem „humanitaryzm” – i w tym sensie trudno się z nią nie zgodzić. Odpowiedź na pytanie, jakie humanizmy miał Jünger w większej estymie, nie jest natomiast łatwa ani jednoznaczna.

„Przybliżenia” Ernsta Jüngera stawia się na jednej półce z „Wyznaniami angielskiego opiumisty” de Quinceya, „Sztucznymi rajami” Baudelaire’a, „Opium” Cocteau, „Narkotykami” Witkacego, „Drzwiami percepcji” Huxleya, „Nagim lunchem” Burroughsa i innymi literackimi opisami przeżyć wywoływanych przez zażywanie substancji psychoaktywnych. Jünger, tak samo jak tamci, eksperymentował na szeroką skalę w tej dziedzinie, co ściągnęło na niego oskarżenia o sprzeniewierzanie się własnym ideałom, zarówno estetycznym, jak i politycznym, co w jego przypadku było niemal tożsame. Przejął się tymi zarzutami równie mało, jak wszystkimi innymi, które wobec niego kierowano – i może najbardziej godną szacunku cechą tego osobliwego człowieka jest właśnie owa zupełna niewrażliwość na osąd bliźnich. Jest w postaci Jüngera, w jego słowach i czynach, coś nietzscheańskiego. Jak gdyby zwyczajowe człowieczeństwo nie było mu potrzebne.

Jak inne mocne osobowości twórcze nie zażywał opiatów, by oddalić się od rzeczywistości, lecz by poszerzyć zakres jej odbioru. To kolejna zagadka jego życia, o którym nie dałoby się powiedzieć, że było ubogie w wydarzenia. Jünger nie musiał szukać mocnych wrażeń, znalazł ich mnóstwo już w młodzieńczym wieku. A jednak badał nawet te obszary.

Rezultaty tych rozpoznań przybrał we właściwą sobie formę słowną – krótkich próz na pograniczu eseju, mikronarracji powieściowej i wyznania, wycyzelowanych z precyzją szlifierza drogich kamieni. Czytając większość pism Jüngera, ma się przed oczami wystawę sklepu jubilerskiego cieszącego się renomowaną, wybredną klientelą i dbającego o zaspokojenie jej potrzeb aż nazbyt gorliwie. Koturnowość tej literatury jest widoczna tym bardziej, że jej twórca starannie obudowuje każdy ułamek doświadczenia osobistego czymś w rodzaju steli złożonej z cytatów i odwołań do wszystkich epok kultury. Tkwiąc w takich obudowach, doświadczenie osobiste nie daje się już odróżnić od kulturowego, a pamięć jednostki stapia się z pamięcią elity kulturotwórczej. Chwilami wydaje się, że to go usprawiedliwia. Wtopić się w tłum geniuszów.

Istnieje wielu Jüngerów: żołnierz opiewający Kampferlebnis, pierwotną radość walki w „Stalowych burzach”, ideolog polityczny w „Robotniku”, ezopowy krytyk ustroju w „Marmurowych skałach”, badacz odmiennych stanów świadomości w „Przybliżeniach” i wreszcie patriarcha kapliczki przeintelektualizowanych estetów oraz przeestetyzowanych intelektualistów w kolejnych odsłonach Siebzig verweht. We wszystkich tych wcieleniach ani na chwilę nie przestając być bogatym sobą, Jünger łączy przemożny instynkt tanatyczny z potężną dyscypliną umysłową. Jest to połączenie unikalne nie tyle samo przez się, ile w sposobie swojej biograficznej i pisarskiej realizacji.

To Wehrmacht był formacją militarną Jüngera podczas drugiej wojny – dlatego nie miał on do czynienia z kwestią żydowską. Utraciliśmy przez to szansę na delektowanie się esejami o motywie Żyda Wiecznego Tułacza, o roli pcheł i wszy we franciszkańskiej wizji świata z odniesieniem do epoki masowego przetwórstwa żywej materii, o związkach księgowości transportów kolejowych z kabalistyczną gematrią (tu liczne cytaty z Abrahama Abulafii) czy wreszcie – o literackich obrazach ciałopalenia w piśmiennictwie późnorenesansowym w oparciu o wątki antyczne. Może powstałaby też jeszcze jedna alegoryczna powieść na miarę „Marmurowych skał” czy „Heliopolis” – nazywałaby się na przykład „Pola Asfodelowe” (skojarzenia z Dantem zostałyby odrzucone już w fazie pierwszych szkiców jako zbyt prostackie).

Niewykluczone, że ściślejsze kontakty z procedurami „ostatecznego rozwiązania” zaowocowałyby również zwiększoną liczbą tekstów o upojeniu (Rausch) będącym głównym wątkiem „Przybliżeń”. Nie tylko żołnierzom idącym na pierwszą linię dawano wódkę. Dostawali ją też członkowie Sonderkommando.

Wracając zaś do tonu nieironicznego, warto może zapytać, czy umysł Ernsta Jüngera byłby w stanie przetworzyć naprawdę każde doświadczenie jego wieku tak, by utkać z niego kobierzec erudycyjnych cytatów przeplatanych stylizacjami?

Oto ostatni zapis w dzienniku Janusza Korczaka:

„Podlewam kwiaty. Moja łysina w oknie – taki dobry cel.

Ma karabin. Dlaczego stoi i patrzy spokojnie?

Nie ma rozkazu.

A może był za cywila nauczycielem na wsi, może rejentem, zamiataczem ulic w Lipsku, kelnerem w Kolonii?

Co by zrobił, gdybym mu kiwnął głową? Przyjaźnie ręką pozdrowił?

Może on nie wie nawet, że jest tak, jak jest?

Mógł przyjechać wczoraj dopiero z daleka…”.

To był czwarty sierpnia 1942 roku, Następnego dnia lub po dwóch dniach Korczak i wszystkie dzieci z jego sierocińca poszli na Umschlagplatz.

W tym samym dniu przebywający w Paryżu Jünger notuje w swoim dzienniku:

„Przed południem odwiedził mnie w „Majesticu” niejaki pan Sommer i przekazał pozdrowienia od Federiciego. Rozmawialiśmy o Chinach, w których się urodził i które zna. Potem o Japonii – jego ojciec, który chciał sobie sprawić spodnie do polo, zamówił je u krawca, dając mu na wzór kupioną w Anglii parę. Wbił przy tym Japończykowi do głowy, że może tę wzorcową parę popruć; spodnie mają być takie same jak ona. W wyznaczonym dniu krawiec przyszedł z sześcioma parami zamówionych spodni, które były kubek w kubek podobne do pierwowzoru – nie brakowało ani dwóch naszytych łat, ani przetartego miejsca pod kolanem” (przekład Sławomira Błauta).

Inny twórca języka niemieckiego u progu dwudziestego wieku napisał wers: O Herr, gib jedem seinen eignen Tod… [O Panie, daj każdemu jego własną śmierć]. Był to rok 1903. Protagoniści stulecia właśnie przestawali być dziećmi.

Książka:

Ernst Jünger, „Przybliżenia. Narkotyki i upojenie”, przełożył i posłowiem opatrzył Wojciech Kunicki, Biblioteka Kwartalnika Kronos, Warszawa 2013.

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

„Kultura Liberalna” nr 228 (21/2013) z 21 maja 2013 r.