Walczono o 100 tysięcy euro, a wziąć udział mógł praktycznie każdy, ponieważ o uczestnictwie decydowała w wielu przypadkach kolejność zgłoszeń. I oczywiście obywatelstwo. Ścigać mogło się nie więcej niż 300 pełnoletnich osób pochodzących z Czech, Polski, Słowacji i Węgier, przy czym liczba miejsc została podzielona między przedstawicieli wszystkich tych państw. Chodziło o to, by we wspólnym przedsięwzięciu, które – na co liczą organizatorzy – na trwałe wpisze się w sportowy klimat Europy Środkowej, mógł wziąć udział każdy pasjonat kolarstwa. A impreza, rozgrywająca się także nocą, jest niemal ekstremalna . Wszak I Wyszehradzki Rajd Kolarski to nie byle co.

Wyścig rozpoczął się w Budapeszcie 17 maja o godzinie 16.00. Późnym popołudniem kolarze wjechali do Czech, by dalej – już nocą – pedałować po drogach Słowacji. W Polsce pojawili się bladym świtem, co sił w nogach pędząc na krakowski Rynek. Tam odbyła się dekoracja zwycięzców, choć, jeśli wziąć pod uwagę rajdowe szaleństwo Wyszehradczyków, to zwycięzcą był tu praktycznie każdy. „Emocje były duże, ale dojechaliśmy do mety i myślę, że mamy powody do co najmniej takiej satysfakcji, jak ci, którzy naprawdę przejechali ponad 500 km i po których podobno w ogóle nie widać zmęczenia. Cieszę się, że mamy tylu zdeterminowanych zawodników” – mówił po zakończonym rajdzie minister Radosław Sikorski, który mimo że całej trasy nie pokonał, to przynajmniej triumfalnie finiszował w rywalizacji, będącej wszak jego pomysłem. Jednak wydarzenie sportowe mające integrować i pokazywać piękno Wyszehradu miało także (a może przede wszystkim) wymiar polityczny. Towarzyszyło mu bowiem zorganizowane w Krakowie spotkanie ministrów spraw zagranicznych krajów Grupy V4. Skoro realizujemy całą masę wspólnych projektów, a ostatnio rozpoczęliśmy nawet organizację wspólnej grupy bojowej, to warto nie tylko rozmawiać między sobą, lecz także znaleźć sposób na lepszą promocję takiej współpracy.

Wspólnie podejmowane działania nie są wystarczająco nagłaśniane. „Grupie Wyszehradzkiej trzeba nadawać wyższą rozpoznawalność. W sferze politycznej jest już tak znacząca jak Benelux czy Grupa Nordycka, ale chcemy, żeby było to coś, co łączy młodych ludzi, instytucje kultury, a najlepszą promocją jest sport” – podkreślał pedałujący w różowej koszuli i w spodniach na szelkach minister Sikorski (mało to może sportowe, ale na szczęście był też kask i różowiutkie rowerowe paski spinające ministerialne spodnie). Było więc i sportowo, i zabawnie, i poważnie. Jeśli w ten sposób Polska wieńczy swoje przewodnictwo w Grupie Wyszehradzkiej, to… jednak trochę mało. Inicjatywa szczytna, ale wolałabym, by towarzyszyło jej więcej konkretów niż tylko tradycyjnie już powtarzane w sprawach Wyszehradu „powinniśmy”. Potencjał jest przecież ogromny.

Inna rzecz, że w Krakowie nie sam wyścig, ale wspólne spotkanie ministrów, pozostawiło pewien niesmak. Kiedy bowiem politycy – nieustannie wyrażający troskę o obywateli i podkreślający wyszehradzką integrację – gnali na spotkanie, ich polityczna kolumna doprowadziła do zatrzymania w centrum Krakowa karetki jadącej na sygnale do chorego. Życie musiało poczekać – zdecydował policjant, przepuszczając dygnitarzy pędzących na dyskusję o życiu zwykłych ludzi.