W zimie są to skoki narciarskie, czasem słyszymy coś o naszych siatkarzach, co jakiś czas błyśnie nam gwiazda na firmamencie wyścigów samochodowych czy tenisa. Ale sukcesy odnoszone w innych dyscyplinach muszą być naprawdę niebywałe, by przykuć naszą uwagę. Piłkę kochamy i tak – wystarczy, że nasz zawodnik zrobi karierę w wielkiej drużynie piłkarskiej w Niemczech i już czujemy się lepiej. To wprawdzie trochę postkolonialne podejście – Niemcy to w końcu takie piłkarskie imperium, a my jego daleka kolonia – ale radości z sukcesu piłkarza rodaka nic nie umniejsza.

W Lublinie jest trochę inaczej. Nie powiem, lubimy być najlepsi w Polsce. To taka cecha miast prowincjonalnych i prowincjuszy w ogóle. Musimy zabłysnąć, bo inaczej nas nie zauważą. Lubelskiemu sportowi piłka nożna nigdy jednak nie przychodziła w sukurs. Nasi piłkarze nie trafiali do ekstraklasy, a nawet jak im się to w końcu przydarzyło (nie byli to jednak lublinianie, tylko piłkarze z nieodległej Łęcznej – czyli naszego okolicznego miasta górniczego), to wkrótce z niej wylecieli i to nie za klęski a za korupcję.

Mimo wszystko jest jeden sportowy mit, który jednoczył i jednoczy wokół siebie lublinian pokoleń różnych, tych autochtonicznych i tych przyjezdnych – jest nim „Montex”.

A właściwie nie „Montex” – tej nazwy klub sportowy specjalizujący się w kobiecej piłce ręcznej już od dawna nie nosi. Nosił ją jednak w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to genialne pokolenie młodych piłkarek ręcznych przemknęło jak burza przez hale sportowe, zdobywając kolejne tytuły mistrzyń Polski. Ich sponsorem była firma wytwarzająca plastikowe okna. Każdy, kto żył w latach dziewięćdziesiątych, wie, że ich wymiana była symbolem poprawy społecznego statusu. Nic więc dziwnego że pieniądze w firmie były, a część z nich płynęła do kasy klubu.

Klub zaś dawał z siebie wszystko. Zawodniczki nie były li tylko świetnie wyszkolonymi piłkarkami, a wręcz geniuszkami parkietu. Przed pracowitością był talent, ale i tej pierwszej nie brakowało.

Później panie porozjeżdżały się. Niektóre grają w Norwegii, inne w Hiszpanii, niektóre uczą wuefu w lubelskich gimnazjach, część zaś wciąż trenuje w rodzimym klubie.

Sam klub bowiem, choć zmieniał nazwy, ciągle istnieje. Teraz wzięło go pod swoja kuratelę przeżywające wzlot mentalny miasto. I jest to wybór doskonały. Lubelskie piłkarki ręczne ciągle odnoszą sukcesy, a to nieczęste w miastach takich jak nasze. W końcu, jeśli jakość czegoś nie psuje się od dwudziestu lat, zazwyczaj w Lublinie jest to podejrzane i niecodzienne.

„Montex” wytworzył też pozytywny styl życia. Owszem, klub kibica się wydziera, ale na mecze chodzą całe rodziny i rośnie właśnie nowe pokolenie fanów A.D. 2013. Czyż istnieje przyjemniejszy widok od rodziny z wianuszkiem dzieci dopingującej kobiecą drużynę piłki ręcznej? Z pewnością nie…